Raz na górze, raz na dole; czego się dorobił, to za chwilę stracił; niemal ciągle w drodze, niespokojny duch, który przez większość życia nigdzie nie potrafił zagrzać dłużej miejsca. Rzutki, z fantazją, odważny, czasami wręcz brawurowy, nieustannie próbował czegoś nowego i wpadał w kłopoty, z których jednak dzięki fantazji i szczęściu zawsze wychodził obronną ręką. Tak było na przykład, kiedy w 1865 r. w Australii w okolicach Bathurst został napadnięty przez bushrangerów, czyli australijskich bandytów, przez najgroźniejszy w kraju gang Johna Gilberta. Przestępcy „zgarnęli” go wprost ze szlaku, podobnie jak kilku innych napotkanych wcześniej podróżnych, planowali bowiem napad na dyliżans wiozący złoto i w ten sposób chcieli zabezpieczyć się przed ujawnieniem przygotowanej zasadzki. Przywiązany do kłody drewna Wiśniowski był świadkiem całej akcji. „Nigdy nie zapomnę tej sceny, ten nóż skrwawiony, te konające twarze, jęki rannego, biała ze strachu twarz konduktora, chciwy wyraz w oku starego złoczyńcy, a w twarzy Gilberta rodzaj politowania nad rannym, którego może własnym przestrzelił rewolwerem, wszystko składało się na dziwny i straszny obraz. Ogień potężny z kłód olbrzymich oświecał tę grupę, jako też moich współwięźniów, pomiędzy którymi były i kobiety mdlejące z przestrachu. Nad głową szumiały liście olbrzymich drzew gumowych, jakby narzekające nad zbrodnią ludzi, a pyszne gwiazdy australijskie przyglądały się z po za nich temu gwałceniu praw boskich i ludzkich” (S. Wiśniowski, „Dziesięć lat w Australii”, Lwów 1873). Łup nie był tak obfity, jak spodziewali się bushrangerzy, dlatego większość z nich z frustracji spiła się na umór, a jedynie Gilbert z pomocnikiem pilnowali jeńców, którzy zmęczeni usnęli. Wszyscy oprócz Sygurda. „(…) Ja nie mogłem zasnąć, myśląc o trupach, o dziwnym kraju, do którego własne mnie zagnało awanturnictwo, i o dalekiej Europie”.
Jakie myśli kłębiły się w głowie polskiego podróżnika uwięzionego przez bandytów i niepewnego jutra? Może wspominał swoją pierwszą wyprawę zagraniczną, kiedy w 1858 r., w wieku 17 lat, bez zgody ojca opuścił dom rodzinny (mieszkał wtedy w Stanisławowie, ale urodził się w położonych nad Zbruczem Paniowcach Zielonych) i ruszył pieszo przez Rumunię i Bułgarię do Stambułu. Albo krwawy bój nad rzeką Volturno dwa lata później, gdzie walczył w szeregach wojsk Garibaldiego (wcześniej porzucił studia na Uniwersytecie Lwowskim i przez Turcję i Grecję dotarł do Włoch). Najpewniej jednak wracał myślą do najświeższych australijskich przygód.
Gorączka złota
Jest czerwiec 1862 r. Wiśniowski jako marynarz wstępuje w londyńskim porcie na pokład angielskiego żaglowca płynącego do Australii. Po 95 dniach podróży wysiada w Sydney, stolicy Nowej Południowej Walii. Na drugą półkulę przyciąga go ciekawość egzotycznych lądów i gorączka złota. Zanim jednak zajmie się poszukiwaniem cennego kruszcu, uczy się języka angielskiego (ma wrodzony talent lingwistyczny), a potem pracuje na farmach owczych Irlandczyka MacMahona. Skonfliktowany z nieuczciwym zarządcą postanawia wrócić do Sidney, jednak statek, którym płynie, rozbija się o skały u ujścia rzeki MacLeay. Sygurd jest jednym z dwóch rozbitków, którzy wychodzą cało z katastrofy. Po kilkutygodniowej kuracji podejmuje pracę w miejscowej kopalni, ale szybko ją porzuca i wsiada na statek płynący do Auckland w Nowej Zelandii. Trafia w sam środek wojny między angielskimi kolonistami a tubylcami. „Po kilku tygodniach pobytu (…) przekonałem się, że albo z wyspy wyjechać muszę, albo też zmuszony będę odbyć kilka miesięcy służby wojskowej w milicji, każdy bowiem Europejczyk (…) zobowiązany jest pomagać w dziele podboju nieszczęsnych Maorów – wspomina. – Ja podziwiając bohaterstwo tej garstki uzbrojonej tylko w złe dźwirówki i w topory, przekonany przytem o niesłuszności sprawy angielskiej, wolałem opuścić wyspę niż pomagać w wyniszczaniu tego nieszczęsnego narodu”. Nie oznacza to jednak porzucenia Nowej Zelandii, po prostu przenosi się na Wyspę Południową: najpierw do Dunedin, potem w Alpy Nowozelandzkie, a w końcu nad rzekę Wakamarina. To miejsca, gdzie niedawno odkryto złoto i Wiśniowski liczy na szybkie wzbogacenie się, lecz sukces nie przychodzi i po roku wraca do Australii.
Sygurd Wiśniowski (1841–1892)
W Port Philip w pobliżu Melbourne od razu wplątuje się w burzliwą historię miłosną. Schodząc z pokładu statku, dostrzega młodą kobietę osaczoną przez miejscowych hotelowych naganiaczy. Krewki Polak wdaje się w bójkę na pięści z ich hersztem. Wygrywa, ale w czasie pojedynku ktoś kradnie jego bagaż. Doraźnie pomagają mu współpasażerowie ze statku i panna Kate, która w podzięce za wyciągniecie z rąk opryszków darowuje mu pled. Wsiadają razem do pociągu i „od słówka do słówka pokazało się, że ona jest niezamężna, a ja kawaler, słowem w pół godziny byliśmy już na tak dobrej stopie, że po wyjściu z wagonu w Melbourne pozwoliła mi towarzyszyć jej do pomieszkania swych znajomych”. Przez pewien czas romans kwitnie. Sygurd nie traktuje go zbyt poważnie, ale pewnego dnia, wypiwszy za dużo, oświadcza się Kate. Tak przynajmniej nazajutrz twierdzi dziewczyna, ponieważ on sam niewiele pamięta. Wiśniowski nie jest jednak z tych, którzy ważą wszystkie za i przeciw, zanim podejmą decyzję. „Popatrzyłem więc raz jeszcze na jejmość, a ponieważ była bardzo przystojna, o dwa lata młodsza ode mnie, miała trochę pieniędzy, więc zdecydowałem się z nią ożenić”.