Sygurd Wiśniowski, galicyjski globtroter

Poszukiwacz przygód i złota, reporter i pisarz, awanturnik i przedsiębiorca, obrońca tubylców i kolonizator Dzikiego Zachodu – życie Sygurda Wiśniowskiego, XIX-wiecznego polskiego podróżnika, było niezwykle barwne i przypominało jazdę rollercoasterem.

Publikacja: 23.05.2024 21:00

W.H. Illingworth, 1874 r., wyprawa na Black Hills. Kolumna kawalerii, artylerii i wozów dowodzona pr

W.H. Illingworth, 1874 r., wyprawa na Black Hills. Kolumna kawalerii, artylerii i wozów dowodzona przez gen. George’a Custera, przemierzająca równiny Dakoty

Foto: W.H. ILLINGWORTH / U.S. NATIONAL ARCHIVES [519427]

Raz na górze, raz na dole; czego się dorobił, to za chwilę stracił; niemal ciągle w drodze, niespokojny duch, który przez większość życia nigdzie nie potrafił zagrzać dłużej miejsca. Rzutki, z fantazją, odważny, czasami wręcz brawurowy, nieustannie próbował czegoś nowego i wpadał w kłopoty, z których jednak dzięki fantazji i szczęściu zawsze wychodził obronną ręką. Tak było na przykład, kiedy w 1865 r. w Australii w okolicach Bathurst został napadnięty przez bushrangerów, czyli australijskich bandytów, przez najgroźniejszy w kraju gang Johna Gilberta. Przestępcy „zgarnęli” go wprost ze szlaku, podobnie jak kilku innych napotkanych wcześniej podróżnych, planowali bowiem napad na dyliżans wiozący złoto i w ten sposób chcieli zabezpieczyć się przed ujawnieniem przygotowanej zasadzki. Przywiązany do kłody drewna Wiśniowski był świadkiem całej akcji. „Nigdy nie zapomnę tej sceny, ten nóż skrwawiony, te konające twarze, jęki rannego, biała ze strachu twarz konduktora, chciwy wyraz w oku starego złoczyńcy, a w twarzy Gilberta rodzaj politowania nad rannym, którego może własnym przestrzelił rewolwerem, wszystko składało się na dziwny i straszny obraz. Ogień potężny z kłód olbrzymich oświecał tę grupę, jako też moich współwięźniów, pomiędzy którymi były i kobiety mdlejące z przestrachu. Nad głową szumiały liście olbrzymich drzew gumowych, jakby narzekające nad zbrodnią ludzi, a pyszne gwiazdy australijskie przyglądały się z po za nich temu gwałceniu praw boskich i ludzkich” (S. Wiśniowski, „Dziesięć lat w Australii”, Lwów 1873). Łup nie był tak obfity, jak spodziewali się bushrangerzy, dlatego większość z nich z frustracji spiła się na umór, a jedynie Gilbert z pomocnikiem pilnowali jeńców, którzy zmęczeni usnęli. Wszyscy oprócz Sygurda. „(…) Ja nie mogłem zasnąć, myśląc o trupach, o dziwnym kraju, do którego własne mnie zagnało awanturnictwo, i o dalekiej Europie”.

Jakie myśli kłębiły się w głowie polskiego podróżnika uwięzionego przez bandytów i niepewnego jutra? Może wspominał swoją pierwszą wyprawę zagraniczną, kiedy w 1858 r., w wieku 17 lat, bez zgody ojca opuścił dom rodzinny (mieszkał wtedy w Stanisławowie, ale urodził się w położonych nad Zbruczem Paniowcach Zielonych) i ruszył pieszo przez Rumunię i Bułgarię do Stambułu. Albo krwawy bój nad rzeką Volturno dwa lata później, gdzie walczył w szeregach wojsk Garibaldiego (wcześniej porzucił studia na Uniwersytecie Lwowskim i przez Turcję i Grecję dotarł do Włoch). Najpewniej jednak wracał myślą do najświeższych australijskich przygód.

Gorączka złota

Jest czerwiec 1862 r. Wiśniowski jako marynarz wstępuje w londyńskim porcie na pokład angielskiego żaglowca płynącego do Australii. Po 95 dniach podróży wysiada w Sydney, stolicy Nowej Południowej Walii. Na drugą półkulę przyciąga go ciekawość egzotycznych lądów i gorączka złota. Zanim jednak zajmie się poszukiwaniem cennego kruszcu, uczy się języka angielskiego (ma wrodzony talent lingwistyczny), a potem pracuje na farmach owczych Irlandczyka MacMahona. Skonfliktowany z nieuczciwym zarządcą postanawia wrócić do Sidney, jednak statek, którym płynie, rozbija się o skały u ujścia rzeki MacLeay. Sygurd jest jednym z dwóch rozbitków, którzy wychodzą cało z katastrofy. Po kilkutygodniowej kuracji podejmuje pracę w miejscowej kopalni, ale szybko ją porzuca i wsiada na statek płynący do Auckland w Nowej Zelandii. Trafia w sam środek wojny między angielskimi kolonistami a tubylcami. „Po kilku tygodniach pobytu (…) przekonałem się, że albo z wyspy wyjechać muszę, albo też zmuszony będę odbyć kilka miesięcy służby wojskowej w milicji, każdy bowiem Europejczyk (…) zobowiązany jest pomagać w dziele podboju nieszczęsnych Maorów – wspomina. – Ja podziwiając bohaterstwo tej garstki uzbrojonej tylko w złe dźwirówki i w topory, przekonany przytem o niesłuszności sprawy angielskiej, wolałem opuścić wyspę niż pomagać w wyniszczaniu tego nieszczęsnego narodu”. Nie oznacza to jednak porzucenia Nowej Zelandii, po prostu przenosi się na Wyspę Południową: najpierw do Dunedin, potem w Alpy Nowozelandzkie, a w końcu nad rzekę Wakamarina. To miejsca, gdzie niedawno odkryto złoto i Wiśniowski liczy na szybkie wzbogacenie się, lecz sukces nie przychodzi i po roku wraca do Australii.

Sygurd Wiśniowski (1841–1892)

Sygurd Wiśniowski (1841–1892)

EDWARD KAROL NICZ/KONRAD BRANDEL/ BIBLIOTEKA NARODOWA/DOMENA PUBLICZNA

W Port Philip w pobliżu Melbourne od razu wplątuje się w burzliwą historię miłosną. Schodząc z pokładu statku, dostrzega młodą kobietę osaczoną przez miejscowych hotelowych naganiaczy. Krewki Polak wdaje się w bójkę na pięści z ich hersztem. Wygrywa, ale w czasie pojedynku ktoś kradnie jego bagaż. Doraźnie pomagają mu współpasażerowie ze statku i panna Kate, która w podzięce za wyciągniecie z rąk opryszków darowuje mu pled. Wsiadają razem do pociągu i „od słówka do słówka pokazało się, że ona jest niezamężna, a ja kawaler, słowem w pół godziny byliśmy już na tak dobrej stopie, że po wyjściu z wagonu w Melbourne pozwoliła mi towarzyszyć jej do pomieszkania swych znajomych”. Przez pewien czas romans kwitnie. Sygurd nie traktuje go zbyt poważnie, ale pewnego dnia, wypiwszy za dużo, oświadcza się Kate. Tak przynajmniej nazajutrz twierdzi dziewczyna, ponieważ on sam niewiele pamięta. Wiśniowski nie jest jednak z tych, którzy ważą wszystkie za i przeciw, zanim podejmą decyzję. „Popatrzyłem więc raz jeszcze na jejmość, a ponieważ była bardzo przystojna, o dwa lata młodsza ode mnie, miała trochę pieniędzy, więc zdecydowałem się z nią ożenić”.

Aby zarobić pieniądze na wspólne gospodarstwo, Wiśniowski ponownie wyrusza szukać złota, tym razem w kopalniach w Ballarat i Bendigo. Ponownie bez większych sukcesów, ale w tej drugiej miejscowości udaje mu się ze sporym zyskiem sprzedać udziały w działce górniczej. Wraca do Melbourne, pieniądze deponuje u narzeczonej, a sam rusza szukać ziemi pod rodzinne gospodarstwo. Kwestia nieco wymuszonych zaręczyn nie daje mu jednak spokoju, zatrudnia więc detektywa, a ten dowiaduje się, że niedoszła żona od dłuższego czasu zdradza Sygurda, a co gorsza przepuściła całe jego pieniądze na hulanki i kosztowności. Wiśniowski jest wściekły, ale jednocześnie kamień spada mu z serca – czym prędzej postanawia opuścić stolicę kolonii Wiktoria i ruszyć dalej w świat, a konkretnie do Australii Środkowej.

Po przekroczeniu rzeki Murray dochodzą go słuchy, że w okolicy grasują groźni bandyci. Majątek, który mu pozostał, deponuje więc w banku, zostawiając sobie jedynie kilka szylingów i zegarek. I to właśnie wtedy wpada w ręce bandy Gilberta. Wolność odzyskuje w iście brawurowy sposób. Kiedy strażnicy próbują okiełznać spłoszone konie, Polak przepala więzy tlącym się polanem z ogniska, podczołguje się do śpiącego „skarbnika” bandytów, odcina mu torbę z łupem, wyczołguje się z obozu na drogę i biegiem rusza do pobliskiego miasteczka Bathurst. Unikając pogoni, dociera tam nad ranem i alarmuje szeryfa. Bandyci co prawda zdołają umknąć, ale Wiśniowski otrzymuje jako nagrodę 10 proc. wartości odzyskanych łupów, czyli ok. 20 funtów.

Kolejne zajęcia, których się podejmuje, są jednak niezbyt fortunne. Najpierw swoje funty inwestuje w spółkę spekulującą akcjami kolei, ale ponieważ biznes przynosi straty, postanawia zostać farmerem. W okolicy Mudgee, nad strumieniem Cudgeegong, buduje chatę, stawia zabudowania gospodarskie, obsiewa pola i sprowadza owce. Moment ku temu jest najgorszy z możliwych – właśnie wtedy w Australii zaczyna się potężna susza, która przez kolejne dwa lata spustoszy kraj i doprowadzi wielu rolników do bankructwa. Także Sygurda. Jak to zwykł czynić w takich sytuacjach, postanawia spróbować czegoś nowego – zatrudnia się jako nadzorca bydła przewożonego na wyspę Fidżi i w 1868 r. ląduje na tej melanezyjskiej wyspie na Oceanie Spokojnym.

„Ambasador Polski” u „króla Fidżi”

W latach 60. XIX w. na Fidżi masowo zaczynają pojawiać się plantatorzy bawełny z Wielkiej Brytanii i Australii, ale przede wszystkim z Ameryki. Korumpują i terroryzują miejscowych wodzów, którzy w efekcie przekazują im niemal za darmo całe hektary ziemi i ludzi do niewolniczej pracy na polach. „Naczelnik znacznej części wyspy (…) zwanej Bau [Ratu Seru Epenis Cakobau – przyp. aut.], otrzymawszy więcej strzelb od handlarzy, zawojował ją nareszcie, (…) i ogłosił się władcą całej grupy wysp Fidżi” – wspomina Wiśniowski. Jedna z amerykańsko-australijskich spółek, Polinesian Company, chcąc zdobyć kolejne nadania ziemi pod plantacje, urządza koronację Cakobau na „króla Fidżi”. Jako strój królewski wódz otrzymuje czerwony angielski mundur, a na głowę handlarze wkładają mu srebrną koronę. Wiśniowski jest naocznym świadkiem owej „szopki” i towarzyszących jej libacji, a że dodatkowo pada pomysł, żeby każda europejska nacja wydelegowała jednego przedstawiciela do podpisania aktu koronacji, Sygurd Wiśniowski sygnuje go jako reprezentant Polski, mimo że naszego kraju nie ma wtedy na mapach. Swoją rolę odgrywa wybornie, jest jednak zniesmaczony poziomem hipokryzji, który towarzyszy tej farsie.

Znajduje pracę na jednej z plantacji jako nadzorca, szybko jednak rezygnuje, ponieważ nie podobają mu się panujące na wyspach stosunki społeczne. Najbardziej przygnębia go skrajny wyzysk tubylców przez białych kolonistów. „Tutejszy plantator nie dba o życie człowieka, z którego tylko kilka lat pracy chce wyzyskać. – O obchodzeniu się z dziewczętami wspominać nawet nie będę. Podły plantator nasyciwszy się ich wdziękami, wysyła je potem w pole wraz z mężczyznami i pędzi batogiem do pracy. Chaty, w których nieszczęśni ci ludzie sypiają, są to szałasy niechroniące mieszkańców od ulewy podzwrotnikowej. Biedacy leżą w nich przez kilka godzin dozwolonych na spoczynek bez okrycia (…)”.

Zatrzymajmy się w tym momencie na chwilę na kwestii stosunku polskiego obieżyświata do innych nacji, przede wszystkich tych tubylczych. Sam pisze o tym następująco: „(…) Główną moją przyjemnością w podróżach było poznawanie usposobień ludów i osób, z któremi się spotykałem, i zastanawianie się nad różnorodnymi charakterami. (…) Czy jest coś w świecie godniejszego uwagi, jak ta rozmaitość ludzi, ten dar zmienienia zwyczajów i usposobień pod wpływem różnych okoliczności! (…) [Europejczycy] tworzą teorję, wymyślają doskonałe formy rządu, przekonują logicznemi pismami o prawdzie najświętszych, najwznioślejszych myśli; wszystkie te nauki będą głosem wołającym na puszczy, jeśli sprzeciwiają się przyzwyczajeniom ludów i osób”. I trzeba przyznać, że polski podróżnik zwykle wykazuje dużo empatii i zrozumienia dla ciężkiej sytuacji ludów tubylczych, co więcej – dostrzega i ostro krytykuje brutalność i bezwzględność białych kolonizatorów, a także powierzchowność idei głoszącej wyższości białego człowieka i jego religii. Potrafi stanąć w obronie słabszych: po powrocie z Fidżi angażuje się w kampanię w obronie wykorzystywanych w niewolniczy sposób rdzennych mieszkańców wysp, Kanaków. Drukuje broszury i daje odczyty opisujące ich cierpienia. Z dużym wyczuciem i zmysłem etnografa podchodzi także do Aborygenów, wśród których mieszka przez kilka tygodni.

Z drugiej strony zdecydowanie negatywnie należy ocenić jego stosunek do Indian Ameryki Północnej. Stany Zjednoczone fascynują go jako urzeczywistnienie bliskich mu idei demokracji i wolności jednostki, co sprawia, że w znaczący sposób poddaje się wpływowi idei „Boskiego Przeznaczenia”, czyli przekonania o konieczności zagospodarowania przez białych osadników rzekomo pustego i dziewiczego wnętrza kontynentu. Przeszkodą ku temu są Indianie, z którymi Wiśniowski zetknie się przede wszystkim podczas wyprawy w Góry Czarne, o czym będzie mowa dalej. Mieszkających tam Siuksów uzna za leniwych, fałszywych i głupich: „Niedbały, zdradziecki i do gruntu zepsuty Indianin nie powinien dłużej wstrzymywać pochodu cywilizacji. (…) Ziemia należy do ludzkości, nie do jednej najleniwszej jej cząstki, a pantery czworonożne i dwunożne muszą ustąpić przed pochodem cywilizacji”. Mimo że w późniejszych pismach łagodzi nieco swoje opinie, będąc świadkiem zagłady Indian i brutalności białych osadników, zasadniczo swoich poglądów nie zmienia.

Febra zamiast złota

Udręki polskiego podróżnika na Fidżi kończą się dzięki pomocy jednego z miejscowych misjonarzy, który obiecuje sfinansować jego powrót do Australii, ale pod warunkiem, że zabierze ze sobą dwójkę uciekinierów z plantacji. Wiśniowski z chęcią podejmuje się zadania i przemyca ich bezpiecznie do Sydney.

Ostatnie lata pobytu w Australii upłyną Wiśniowskiemu ponownie na poszukiwaniu złota. Początkowo szczęście mu nie dopisuje – daje się namówić na wyprawę w pobliże góry Wyat w Queensland, zorganizowaną przez niemieckiego kupca Schulzego. Złota w tym rejonie nie ma, a sprytny oszust bogaci się, sprzedając poszukiwaczom towary po zawyżonych cenach. W maju 1869 r. nasz podróżnik szuka złota już w innym miejscu, w Górach Gilberta, potem przenosi się 100 mil dalej, nad rzeczkę Western Creek. Wypłukuje taką ilość cennego kruszcu, że jest w stanie spłacić długi, ale warunki w obozie są coraz gorsze, brakuje wody i trzeba ją racjonować – na głowę przypada jedno wiadro dziennie, które musi wystarczyć do picia, gotowania i płukania złota. Niezwykle niebezpieczna okazuje się wyprawa do najbliższego miasteczka po zapasy żywności i prochu do kruszenia skał. W drodze powrotnej Wiśniowskiego wraz z towarzyszami zaskakuje olbrzymi pożar prerii – grozi im, że wylecą w powietrze. Ratują życie, jadąc wyschniętym korytem rzeki, otoczeni z obu stron przez płomienie.

Najgorsza okazuje się jednak pora deszczowa, która na wiele tygodni całkowicie odcina obozowisko poszukiwaczy od reszty świata. „W całej gromadzie nie było pary butów ani funta chleba przez cały czas od stycznia do kwietnia. Jedliśmy konie, zwierzątka małe jak szczury, które z wilgotnej ziemi cisnęły się do bardziej suchych namiotów, płazy i robaki z drzew”. Ludzie zaczęli chorować na febrę, codziennie umierało kilka osób.

Kiedy wody opadają, Wiśniowski, pokonuje boso 100 mil do Gilbert. Jest tak wygłodzony, że kiedy wchodzi do piekarni, mdleje, czując zapach świeżego chleba. Trudy życia w obozie pod Western Creek sprawiają, że Polak postanawia już tam nie wracać. Rusza w dalszą podróż bezdrożami Australii, nie zdając sobie sprawy, że w jego organizmie tli się choroba. Febra dopada go gdzieś na szlaku. Półżywy leży przez dwa dni obok drogi, zanim odnajdują go inni podróżni i zawożą do domu znanego geologa i odkrywcy Richarda Daintree. Otoczony troskliwą opieką dochodzi do siebie na tyle, że decyduje się towarzyszyć przez jakiś czas pobliskiemu plemieniu Aborygenów, prowadząc ciekawe obserwacje etnologiczne. Kolejny atak febry i kosztowne leczenie sprawiają, że znów zostaje bez grosza.

Zajęcie znajduje w miasteczku Ravenswood, gdzie pracuje przy maszynie parowej w kopalni i pisze artykuły oraz wiersze do miejscowej gazety „Ravenswood Miner”. To drugie zajęcie zaprowadza go nawet na pewien czas do celi więziennej. Wiśniowski ostro krytykuje w jednym z artykułów miejscowego komisarza Hacketta. Kiedy ten nazywa go polskim awanturnikiem, czuły na punkcie patriotyzmu Wiśniowski batoży go publicznie, za co zostaje aresztowany. W końcu uśmiecha się do niego szczęście i wraz z kilkoma towarzyszami odkrywa w okolicy nowe pokłady złota. W nagrodę otrzymuje sporą działkę i przywilej nazwania nowej kopalni. Dzięki niemu na mapy Australii na pewien czas trafia nazwa New Warsaw. Wciąż nie ma jednak szczęścia do interesów – większość majątku inwestuje w spółkę, która planuje założyć osadę górniczą na Nowej Gwinei, gdzie właśnie odkryto złoto. Całe przedsięwzięcie bankrutuje, kiedy statek, którym pierwsi osadnicy i poszukiwacze próbują przedostać się na wyspę, rozbija się o skały. Wiśniowski wycieńczony nawrotami febry ma chwilowo dosyć przygód. Za radą lekarza postanawia wrócić do Europy. Najpierw do Anglii, gdzie dociera wiosną 1872 r., a później do rodzinnej Galicji.

Skarby Gór Czarnych

Pomimo pierwszych znaczących sukcesów literackich (zaczyna publikować opowiadania i felietony we lwowskiej „Gazecie Narodowej”, a potem wydaje książkę podróżniczo-reportażową zatytułowaną „Dziesięć lat w Australii”), już 17 września 1873 r. znów jest na pokładzie statku przemierzającego ocean, tym razem w drodze do Stanów Zjednoczonych. Nowy Jork i Chicago nie przypadają mu do gustu, za to 160-akrowe gospodarstwo w Sleepy Eye niedaleko New Ulm w stanie Minnesota – zdecydowanie tak. Jednak najwięcej przyjemności znajduje w eksploracji dziewiczych obszarów leżących na skraju pobliskich Gór Czarnych. Pewnego dnia dociera do niego wieść o organizowaniu ekspedycji naukowo-wojskowej w ten rejon, dowodzonej przez gen. George’a Custera. „Ofiarowałem me usługi najznakomitszej gazecie w Minnesocie, pod tak lekkimi warunkami, że bez wahania je przyjęto. Jako pierwszy specjalny korespondent i pierwszy Polak w owych stronach przybyłem do obozu generała Custera i uzyskałem pozwolenie, abym mu towarzyszył” – wspomina. Pod przykrywką badań naukowych wyprawa ma zbadać nieznane jeszcze białemu człowiekowi obszary i sprawdzić, czy uda się tamtędy przeprowadzić drogę, wybudować fort oraz zweryfikować informacje o występowaniu na tym obszarze złota.

Wyruszono 11 lipca 1874 r. z Fortu Lincoln, by po niespełna dwóch tygodniach dotrzeć do podnóża Gór Czarnych. Góry te leżały wówczas na terenie rezerwatu Dakotów ustanowionego w roku 1868 i były dla tamtejszych plemion świętym miejscem, zwanym Paha Sapa. W pobliżu miejsca, gdzie później powstało miasto Custer, ulokowano obóz warowny, z którego wyruszały w teren grupy naukowców i żołnierzy. 4 lipca polski podróżnik i czterech innych uczestników wyprawy zdobywa najwyższą górę Dakoty Południowej, dziewiczy Harney Peak (2207 m n.p.m.). Jest zachwycony przyrodniczym bogactwem krainy: „Klimat łagodny, ziemia żyzna, okolica rajska w Parku Custera i innych podobnych mu równinach, pomieściłyby setki tysięcy pracowitych pionierskich rodzin, gdyby rząd wykupił kraj, leżący odłogiem, od leniuchów, dziś w nim gospodarujących”.

Los Indian zostaje przesądzony, kiedy członkowie ekspedycji natrafiają w Górach Czarnych na pokłady cennych kruszców. Wybucha gorączka złota, której szczyt przypada na lata 1876–1877. Doprowadza to do konfliktu z Indianami i w efekcie do drugiej wyprawy wojskowej zakończonej słynną bitwą nad Little Bighorn w 1876 r., w której Indianie wycinają w pień brygadę kawalerii amerykańskiej i zabijają gen. George’a Custera. Jest to jednak pyrrusowe zwycięstwo.

W kolejnych latach Sygurd Wiśniowski skupia się na rozwijaniu swojego amerykańskiego gospodarstwa oraz pracy pisarskiej (m.in. powieść „Dzieci królowej Oceanii”) i dziennikarskiej. Nadal podróżuje jako korespondent kilku gazet amerykańskich – m.in. w Kanadzie i na Karaibach. Do Galicji powraca w 1891 r. w związku ze śmiercią ojca. Nie planuje zostać w ojczyźnie na stałe, ale los decyduje inaczej. Namówiony przez znanego naukowca i przedsiębiorcę naftowego Stanisława Szczepanowskiego, Wiśniowski kupuje pola naftowe i rafinerię pod Kołomyją i Krosnem, dzięki którym udaje mu się w końcu odnieść sukces finansowy. Mieszka we Lwowie, gdzie umiera nagle w 1892 r. na zapalenie płuc.

Na zakończenie warto jeszcze wspomnieć, że galicyjski globtroter uważany jest także za jednego z prekursorów polskiej literatury fantastyczno-naukowej. Zasłużył sobie na ten tytuł opublikowaniem w 1881 r. na łamach „Kuriera Warszawskiego” noweli „Niewidzialny”, a dwa lata później w „Gazecie Narodowej” utworu „Drzewo latające”.

Raz na górze, raz na dole; czego się dorobił, to za chwilę stracił; niemal ciągle w drodze, niespokojny duch, który przez większość życia nigdzie nie potrafił zagrzać dłużej miejsca. Rzutki, z fantazją, odważny, czasami wręcz brawurowy, nieustannie próbował czegoś nowego i wpadał w kłopoty, z których jednak dzięki fantazji i szczęściu zawsze wychodził obronną ręką. Tak było na przykład, kiedy w 1865 r. w Australii w okolicach Bathurst został napadnięty przez bushrangerów, czyli australijskich bandytów, przez najgroźniejszy w kraju gang Johna Gilberta. Przestępcy „zgarnęli” go wprost ze szlaku, podobnie jak kilku innych napotkanych wcześniej podróżnych, planowali bowiem napad na dyliżans wiozący złoto i w ten sposób chcieli zabezpieczyć się przed ujawnieniem przygotowanej zasadzki. Przywiązany do kłody drewna Wiśniowski był świadkiem całej akcji. „Nigdy nie zapomnę tej sceny, ten nóż skrwawiony, te konające twarze, jęki rannego, biała ze strachu twarz konduktora, chciwy wyraz w oku starego złoczyńcy, a w twarzy Gilberta rodzaj politowania nad rannym, którego może własnym przestrzelił rewolwerem, wszystko składało się na dziwny i straszny obraz. Ogień potężny z kłód olbrzymich oświecał tę grupę, jako też moich współwięźniów, pomiędzy którymi były i kobiety mdlejące z przestrachu. Nad głową szumiały liście olbrzymich drzew gumowych, jakby narzekające nad zbrodnią ludzi, a pyszne gwiazdy australijskie przyglądały się z po za nich temu gwałceniu praw boskich i ludzkich” (S. Wiśniowski, „Dziesięć lat w Australii”, Lwów 1873). Łup nie był tak obfity, jak spodziewali się bushrangerzy, dlatego większość z nich z frustracji spiła się na umór, a jedynie Gilbert z pomocnikiem pilnowali jeńców, którzy zmęczeni usnęli. Wszyscy oprócz Sygurda. „(…) Ja nie mogłem zasnąć, myśląc o trupach, o dziwnym kraju, do którego własne mnie zagnało awanturnictwo, i o dalekiej Europie”.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Wojna polsko-krzyżacka. Jak Kopernik hakownice dla Olsztyna zdobywał
Historia Polski
Polska Akademia Nauk i jej skomplikowane dzieje
Historia Polski
Paweł Łepkowski: Pamiętamy o niemieckim ludobójstwie!
Historia Polski
Znaleziono ofiary szwadronu śmierci
Materiał Promocyjny
Jaki jest proces tworzenia banku cyfrowego i jakie czynniki są kluczowe dla jego sukcesu?
Historia Polski
Wyklęci, którzy zdradzili resort. Milicjanci i ubecy w powojennej partyzantce
Historia Polski
Dzieje Polskiej Akademii Umiejętności