Czarniawką nazwano ją dopiero po wojnie. Za Niemca rzeczka nosiła dumne miano Schwarzwasser, a jej mitycznym dorzeczem były hałdy okolicznych kopalni. To właśnie ze strumyków żłobiących zbocza hałd brała się woda i kolor granicznej rzeczki. Nieraz jako dziecko wyobrażałem sobie wczesne godziny pierwszego dnia września 1939 r., kiedy tysiące obutych w ciężkie buciory hitlerowskich najeźdźców przeskakują metrowej szerokości koryto Czarniawki i pędzą na podbój sanacyjnej Polski. W istocie świetnie byliśmy zabezpieczeni przed rzeszą barbarzyńców Adolfa Hitlera. Strategiczną rolę granicy Czarniawka przestała pełnić dokładnie pięć lat później, kiedy granicę przesunięto kilkaset kilometrów dalej na zachód.
Strumyk Czarniawka stał się więc całkiem neutralny, za to na potęgę wyrósł rozrastający się na brzegach dawnej granicznej „rzeki” park. Przed wojną były to raczej chaszcze. Za to po wojnie, czy to za sprawą przypadku, czy okrutnego żartu komunistów, pośrodku poniemieckich terenów zielonych postawiono kamienny pomnik ze spiżowym torsem, a całemu parkowi nadano imię generała Karola „Waltera” Świerczewskiego. Żeby było jeszcze godniej, na straży parku postawiono dwa odlane z brązu lwy, sieroty po zburzonym przez Sowietów gigantycznym pałacu w Świerklańcu. Strzegły więc teraz pamięci zamordowanego przez bandytów z UPA polskiego generała i stanowiły ulubione tło dla fotografujących się nowych mieszkańców dawnego Hindenburga.
Czytaj więcej
PRL-owska propaganda twierdziła, że dąbrowszczacy dzielnie walczyli przeciwko hiszpańskim i włoskim faszystom. W rzeczywistości chodziło im o ustanowienie w Hiszpanii komunizmu i uzależnienie tego kraju od ZSRR. Szlak bojowy dąbrowszczaków to tysiące gwałtów, rabunków i bestialskich zbrodni.
Nie pamiętam, kiedy spojrzałem na pomnik generała „Waltera” po raz pierwszy, ale musiały to być głębokie lata 60. XX w. Zapewne jeszcze z głębi jakiegoś przedpotopowego wózka albo wysokości karku niosącego mnie „na barana” dziadka. Co zobaczyłem, zaglądając w spiżowe oczy bohatera komunistycznej Polski? Hart ducha? Siłę woli? Proletariacką niezłomność? Ano nie. Z późniejszej legendy wynika, że najbardziej interesowały mnie ptaki siadające na łysinie bohatera hiszpańskiej wojny domowej. W istocie generał „Walter” miał wielkie powodzenie u lokalnych gołębi. Nie darowały mu ani jednego popołudnia, czego zresztą ślady nosił godnie na głowie przez całe moje dzieciństwo, każąc zadawać coraz bardziej niewygodne pytania.
„A czy ktoś to sprząta?” – pytałem.