Książę, mając auxilia przyrzeczone od najjaśniejszego króla szwedzkiego, spodziewał się nie mieszkając na nieprzyjaciela pod Wilno ruszyć i popioły tamtejsze jeszcze nie ostygłe pomścić. Toż waszmości musi być wiadomo, że dziś Wilna w Wilnie trzeba szukać, bo się siedemnaście dni paliło. Powiadają, że wśród gruzów jeno jamy piwnic czernieją, z których ciągle się jeszcze dymi” – tak w pierwszej części „Potopu” Andrzej Kmicic mówi do miecznika rosieńskiego Tomasza Billewicza. Wcześniej chorąży orszański przyjechał z rozkazu Radziwiłła właśnie do Billewicza, aby Oleńkę i jej stryja sprowadzić do Kiejdan. Miecznik chciał pokazać swoją gościnność, więc przy kielichu rozpoczął rozmowę o polityce. Sienkiewicz umiejętnie włożył w usta Kmicica zdania o pożarze Wilna. Kmicic mówi bowiem o tym w taki sposób, że nie wiadomo, kto tego spalenia dokonał. Sienkiewicz pisał te słowa pod zaborem, w czasach carskiej cenzury, która mogłaby zablokować publikację, gdyby była mowa o prawdziwych sprawcach.
Czytaj więcej
„Nie daj Bóg, widzieć ruski bunt, tak bezmyślny i okrutny” – pisał Aleksander Puszkin o powstaniu Jemieliana Pugaczowa (w XVIII w. zachwiało tronem Katarzyny II). Dlaczego jednak wieszcz nadał walce o sprawiedliwość tak negatywny wydźwięk? Wyjaśnienia należy szukać we wzajemnych relacjach państwa i społeczeństwa.
Rosyjskie natarcie
7 sierpnia 1655 r. pod Wilnem stanęły wojska rosyjskie dowodzone przez cara Aleksego I, wspierane przez Kozaków hetmana Iwana Zołtareńki. Łącznie około 40 tys. piechoty i jazdy. Czoła stawiło im niemal 5 tys. Polaków dowodzonych przez Janusza Radziwiłła i Wincentego Gosiewskiego. Przez dwa dni garstka Polaków stawiała opór nacierającym Rosjanom, jednak przewaga tych ostatnich okazała się rozstrzygająca. 8 sierpnia polskie chorągwie, rozbite, wycofały się, a czoła napastnikom stawiały już tylko grupki mieszkańców. Armia cara potrzebowała jeszcze jednego dnia, aby ich złamać. 10 sierpnia Aleksy I wjechał tryumfalnie do Wilna w bogato zdobionej karocy ciągniętej przez 12 koni. W takich okolicznościach, po raz pierwszy w swojej historii (acz nie ostatni), Wilno wpadło w ręce Rosjan, a car Aleksy przyznał sobie tytuł wielkiego księcia litewskiego. Według jego planów piękne miasto miało się już nigdy nie znaleźć w granicach Rzeczypospolitej.
Ogień i miecz
„Kozacy Zołtareńki pierwsi wpadli do Wilna, zdobyli migiem bramy, domy warowne, kościoły i mordowali, co było pod ręką, kobiety, dzieci, psy, konie, koty… jakby Bóg wie, za jakie krzywdy odemścić się pragnęli. Podobno 25 000 ludzi w tym jednym dniu zginęło” – pisał Ludwik Kubala w „Wojnie moskiewskiej r. 1654–1655”. Po wjeździe cara do Wilna i ustanowieniu nowych władz najeźdźcy ruszyli do łupienia i plądrowania miasta. Celem pierwszego ataku był Zespół Zamkowy, czyli stojące na wzgórzu w centralnym punkcie miasta dwa zamki: Dolny i Górny. Ten pierwszy, rozbudowany w czasach Zygmunta Augusta, obejmował bibliotekę zawierającą pokaźny księgozbiór. 11 sierpnia w zabudowaniach zamkowych pojawiły się płomienie ognia. Stamtąd pożar rozprzestrzenił się na całe miasto, niszcząc m.in. kościoły, kamienice, a potem wszystkie inne budynki. Jak zanotowali kronikarze, miasto płonęło aż 17 dni, a czego nie pochłonął ogień, to zniszczyli lub zrabowali Kozacy i rosyjscy żołnierze. Ci ostatni rządzili zresztą miastem aż do 1660 r., gnębiąc mieszkańców miasta. Pamiętnikarz i podczaszy nowogródzki Jan Cedrowski tak zapamiętał te koszmarne lata: „Głód straszny tak nastąpił, że trwał aż do żniw 1657 r., tak że kotki wszystkie, psy zdechliny ludzie jadali, a na dodatek rżnęli ludzi i ciała ludzkie jedli i umarłym trupom ludzkim wyleżeć się w grobie nie dali. Inny naoczny świadek tamtych wydarzeń zanotował: krew się niewinna lała rynsztokami, z dziatek i matek rąbanych szablami. Zakonnych osób obojga płci wiele legło na placu przy każdym kościele”.
Widok z lotu ptaka na odrestaurowaną wieżę Giedymina w Wilnie. Od 1960 r. we wnętrzu wieży mieści się Muzeum Zamku Górnego