1 września 1939 r. Niemcy na terenie Wolnego Miasta Gdańska aresztowali setki Polaków zaangażowanych w działalność na rzecz polskości tego regionu. Wśród nich byli działacze organizacji społecznych, pocztowcy, kolejarze, pracownicy polskiej administracji i księża. Trafili oni m.in. do Viktoria Schule, gdzie znęcano się nad nimi.
Czytaj więcej
84 lata temu Niemcy bez wypowiedzenia wojny napadły na Polskę. Pierwsze bomby zrzucone o 4.40 rano przez zbrodniarzy z Luftwaffe na Wieluń, które zabiły 1200 jego mieszkańców, rozpoczęły pięcioletnią wojnę, w której udział wzięło 58 państw świata.
Tak moment aresztowania wspominał Augustyn Sikorski, naczelnik Polskiego Urzędu Pocztowego nr 3 w Gdańsku: „W punkcie zbiorczym czekaliśmy około godziny i gdy był już komplet do samochodu ciężarowego, odwieziono nas do Victoria Schule. Eskortę stanowili starsi wiekiem sa-mani. W Victoria Schule przeszliśmy do sali gimnastycznej przez szpaler esesmanów uzbrojonych w laski lub kije, którymi nas bili. W sali było już kilkudziesięciu, może ponad stu pobitych, leżących na podłodze aresztowanych. Tam odebrano nam wszystkie rzeczy. W sali tej przesiedzieliśmy do około godziny 11.30. Wtedy kazali nam wyjść na zewnątrz, ustawić się w szeregu, a następnie kazali wystąpić wszystkim fachowcom, dołączyli do nich dobrze wyglądających mężczyzn i grupę tą liczącą około 150 osób, odprowadzili przez ulice Gdańska do więzienia. Wtedy eskortowali nas już esesmani. Szliśmy czwórkami, przy każdej czwórce szedł uzbrojony esesman. W więzieniu przenocowaliśmy”.
Grupa polskich więźniów zmuszona do budowy obozu Stutthof
Kolejnego dnia – jak przypominają historycy muzeum w Sztutowie, grupę 150 mężczyzn wywieziono w nieznanym kierunku. Okazało się, że trafili do nadmorskiej miejscowości Stutthof. Tam już od sierpnia Niemcy przygotowywali dla nich miejsce odosobnienia wykorzystując do pracy osadzonych w gdańskim więzieniu kryminalistów.
„W Stutthofie samochody stanęły na szosie, już był ustawiony tam szpaler, wszyscy wysiadka i SS-mani: „Ihr Hunde woltet nach Berlin marchiren! Ihr bekomtet Berlin! - tak nas prowadzili. Potem: „Sachsegruz knie boigt” - kto mógł wytrzymał, a kto nie mógł - dostał kopniaka. Siedzieliśmy tak nie wiem jak długo. Jak przyjechaliśmy do obozu to było zdaje się dziewięć namiotów i stała kuchnia prowizoryczna - podmurowana cegłą. Było tam już około dziesięciu więźniów, Niemców z więzienia, którzy tam ten obóz budowali. Ogrodzenie było już gotowe. Wieczorem dano nam w miskach śledzie - takie prosto z beczki, nawet nie umyte. Jednak jeszcze byliśmy jako tako odżywieni, więc przeważnie tych śledzi nie ruszyliśmy - baliśmy się, że po tych śledziach wodę trzeba będzie pić to i zaraz łatwo będzie się wykończyć. Ubrań żadnych nam nie dano” – wspominał przywieziony do Stutthof 2 września 1939 r. Jan Mienik, kolejarz z Gdańska.