Dwa bieguny przemytu

Przemyt, kontrabanda, szmugiel – te pojęcia kojarzą się źle, ponieważ – z definicji – to, co nielegalne, nie jest dobre. Jak się okazuje – nie zawsze, o czym można się naocznie przekonać po wejściu na zabytkowy parowy rudowęglowiec „Sołdek”, statek muzeum zakotwiczony przed Narodowym Muzeum Morskim w Gdańsku. Prezentowana jest na nim wystawa „Brylanty w orzechach, czyli historia przemytu na Bałtyku”.

Publikacja: 27.07.2023 21:00

„Sołdek”, statek muzeum zakotwiczony przed Narodowym Muzeum Morskim w Gdańsku

„Sołdek”, statek muzeum zakotwiczony przed Narodowym Muzeum Morskim w Gdańsku

Foto: AdobeStock

Na stronie internetowej muzeum czytamy: „PRL to czas niedoboru na rynku wewnętrznym wielu artykułów. Braki te starali się wypełniać marynarze, którzy jako uprzywilejowani obywatele mogli regularnie wyjeżdżać poza granice Polski. To, co wywozili i przywozili do rodzimego kraju, można zobaczyć na zdjęciach dokumentujących przemycane towary”.

Przemyt nieuchronnie pojawia się tam, gdzie panuje nędza, głód, bezrobocie; przemyt jest dzieckiem wszelkiego rodzaju niedostatku, braku. I właśnie taka była kontrabanda PRL-owska, zwalczana przez władze państwowe, akceptowana i pożądana przez społeczeństwo – do Gdańska i Szczecina zjeżdżało wtedy po zakupy „pół Polski”.

Czytaj więcej

Wojna, handel i dyplomacja

A skoro o pozytywnej wartości szmuglu mowa, oto przykład szczególny, wręcz drastyczny. Bez szmuglu warszawskie getto nie przetrwałoby nawet kilku miesięcy. Do getta nielegalnie wjeżdżały całe wozy konne z zaopatrzeniem. Niemal cała żywność w getcie pochodziła ze szmuglu. Miesięcznie przemycano żywność o wartości do 80 milionów ówczesnych złotych. O tym zjawisku napisał  w 1943 r. Mojżesz Passenstein, w konspiracji, po  nielegalnym przejściu na stronę „aryjską”. Temat miał w „małym palcu”, ponieważ był funkcjonariuszem Żydowskiej Służby Porządkowej (za: „Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego”, 1958 r.)

Na drugim biegunie jest przemyt rodzący bajeczne fortuny, oferujący od stuleci m.in. narkotyki, alkohol, broń i dobra luksusowe: „Już w XVI wieku kupcy wożący wino z Węgier do Krakowa jako zaokrąglenie zysku wybierali kontrabandę. Szczególnie finezyjna była ona w przypadku dostawców dworskich, którzy po prostu dołączali własne wina do transportów przywożonych dla dworu królewskiego. Sprowadzając w 1515 roku z Bardejowa wina dla Zygmunta I, podkomorzy lwowski Piotr Odnowski dokupił dla siebie nie tylko podobne wino, ale także piwo, konie i kilka saren, wszystko chcąc zwolnić z cła pod pozorem dostawy” (Roman Marcinek, „Pasaż Wiedzy”. Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie).

Większość ludzi jest oburzonych, gdy docierają do nich informacje o przemycie zabytków, dzieł sztuki, dóbr kultury. A jednak i na tym polu kontrabanda może być zbawienna, tak jak w przypadku Timbuktu – afrykańskiego miasta w Mali nad rzeką Niger. Powstało ono na przełomie XI i XII stulecia, wpisane jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Gdy w kraju wybuchły zamieszki, dżihadyści w 2012 r. opanowali miasto i zaczęli metodycznie niszczyć zabytki niezwiązane z ich tradycją. W tej sytuacji Abdel Kader Haidara, wraz z innymi bibliotekarzami, zorganizował przemytniczą siatkę: wywozili z kraju bezcenne kilkusetletnie księgi, manuskrypty, dokumenty, ratując je przed zagładą. Ten casus opisał Charlie English w książce „Przemytnicy książek z Timbuktu” (2018 r.).

Czytaj więcej

Z dziejów chińskiego eksportu

Przemyt jest jak bożek o wielu obliczach. Naukowcy z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu odtwarzają leki stosowane w Polsce między XVI a XVIII wiekiem, m.in. przeciwepidemiczny specyfik teriak (znany zresztą w całej Europie). Jednym z jego składników jest tzw. strój bobrowy – wydzielina z gruczołów zapachowych bobra, zwierzęcia będącego w Polsce pod ochroną. Ale na Białorusi wciąż używa się tej wydzieliny do wyrobu tradycyjnych nalewek, toteż na granicy białorusko-polskiej przemyt tej substancji kwitnie. Badacze z Wrocławia otrzymali strój bobrowy dzięki uprzejmości polskiej Krajowej Administracji Skarbowej.

Oglądając wystawę „Brylanty w orzechach”, nie sposób nie poczuć nieco sympatii do przemytników za ich pomysłowość, wyobraźnię (specjalny but do ukrywania złotych monet, papierosy w szpulach do kabli, itp.). Jedno jest pewne: tak długo, jak będą istniały granice między państwami – a co za tym idzie, różnice w cenach i przepisach – tak długo będzie istniał szmugiel.

Na stronie internetowej muzeum czytamy: „PRL to czas niedoboru na rynku wewnętrznym wielu artykułów. Braki te starali się wypełniać marynarze, którzy jako uprzywilejowani obywatele mogli regularnie wyjeżdżać poza granice Polski. To, co wywozili i przywozili do rodzimego kraju, można zobaczyć na zdjęciach dokumentujących przemycane towary”.

Przemyt nieuchronnie pojawia się tam, gdzie panuje nędza, głód, bezrobocie; przemyt jest dzieckiem wszelkiego rodzaju niedostatku, braku. I właśnie taka była kontrabanda PRL-owska, zwalczana przez władze państwowe, akceptowana i pożądana przez społeczeństwo – do Gdańska i Szczecina zjeżdżało wtedy po zakupy „pół Polski”.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Tajemnicza beczka wyłowiona z Bałtyku i jej ofiary. Czas na działania Akademii Marynarki Wojennej i WAT
Historia Polski
Czy prof. Jerzy Bralczyk miał rację? Ostrożnie z tym uczłowieczaniem
Historia Polski
Zwiedzamy polskie zabytki techniki: Staropolski Okręg Przemysłowy
Historia Polski
Manifest PKWN: 22 lipca, dzień wielkiego kłamstwa
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Historia Polski
Oto kufer Else Ledermann. 80 lat temu zlikwidowano obóz na Majdanku