Współczesna kraina dzieciństwa to osobny świat – wykreowany na potrzeby dziecka, specjalnie z myślą o nim zaprojektowany i uregulowany obyczajem i przepisami prawnymi; wypełniony rzeczami codziennego użytku stworzonymi dla dzieci i różnymi od przedmiotów ludzi w wieku dojrzałym. Dziecko ma więc do dyspozycji swoje meble, ubrania, zabawki, przybory do zdobywania wiedzy i umiejętności, wydzielone dla niego przekazy medialne, których zawartość dobierana jest i kontrolowana przez specjalistów. Jako bezbronne jest w szczególny sposób strzeżone przed zagrożeniami przez opiekunów i instytucje, a każdy, kto je krzywdzi, zostaje potępiony społecznie w dwójnasób – krzywda wyrządzona dziecku jest nie tylko zbrodnią, jest zbrodnią odrażającą.
Wizerunek dzieciństwa jako wyodrębnionego szczęśliwego etapu życia znajduje potwierdzenie w kierunkach badań naukowych i wszelkich przejawach twórczości artystycznej, m.in. w literaturze XX-wiecznej, zwłaszcza powojennej. Jednym z istotnych motywów polskiej prozy – by szukać na rodzimym gruncie – są wspomnienia z lat dziecięcych, mitologizujące ten czas, ukazujące go najczęściej, niezależnie od opisywanych okoliczności historycznych, w wyidealizowanej postaci jako dobry, cenny, pełen marzeń i radości, niemal baśniowy, i jak baśnie z nim związane bezpowrotnie utracony. Oczywiście dziejowe dramaty mogły odebrać bohaterom literackim dzieciństwo, ale oznacza to, że zostali oni pozbawieni przypisanego im prawa do bycia dziećmi i do korzystania ze wszystkich wynikających z tego faktu przywilejów. A jednak nawet te obrazy wczesnej młodości, które w dziełach Czesława Miłosza czy Tadeusza Konwickiego konfrontowane były z narodowymi katastrofami, budzą nostalgię, tak jak w pamiętnikarskiej twórczości dzisiejszych 50-latków reminiscencje z niezbyt pociągających przecież dekad PRL.
Czytaj więcej
Uchwalenie przez polski Sejm konstytucji marcowej 1921 r. porządkowało polityczny wymiar funkcjonowania odrodzonej Rzeczypospolitej. Ale nie mniejszym wyzwaniem, przed jakim stanęły polskie elity, było wykonanie skoku cywilizacyjnego dającego szansę wszystkim grupom społecznym na edukację czy choćby poprawę codziennego bytu.
Mówiąc najogólniej, dzieciństwo i wyobrażenie o nim to obecnie istotny składnik kultury. Od społeczeństw uchodzących za najbardziej cywilizowane, przynajmniej z europejskiej perspektywy, oczekujemy nie tylko zaawansowania technologicznego i rozwiniętych procedur demokratycznych, ale i określonej postawy wobec najmłodszych. Postawa ta opiera się na przekonaniu, że czas dzieciństwa jest wartością, a dziecko to ważny uczestnik życia społecznego, niesamodzielny jeszcze wobec wielu mechanizmów decydujących o egzystencji ludzi dojrzałych, a zatem tym bardziej wymagający szacunku i zainteresowania ze strony całej zbiorowości, do której należy. Jeśli przyjmiemy, że zadaniem tej zbiorowości jest wychowywanie dzieci, oznacza to dzisiaj znacznie więcej niż tylko przyuczanie ich do ról, jakie będą odgrywać w kolejnych okresach swojego życia. Co więcej, taki stan rzeczy jesteśmy skłonni uważać za wynikający z naturalnego porządku i właściwie odwieczny. Założenie to jednak, jak to bywa z poglądami powszechnie uznawanymi za pewniki, jest błędne.
„Niedoskonałe miniatury dorosłych”
Epoką prawdziwie skoncentrowaną na dziecku i dzieciństwie był wiek XX. Nie miejsce tu na szczegółowy przegląd teorii naukowych dotyczących dziecka, ale warto odnotować, kiedy w ogóle problem ten znalazł się w centrum zainteresowania intelektualistów. Symboliczny początek nowoczesnych rozmyślań na temat naszych pociech wyznaczyło ukazanie się w 1900 r. książki szwedzkiej pisarki, feministki i pedagog Ellen Key, a zatytułowanej po prostu „Stulecie dziecka”. Autorka postulowała w niej odejście od modelu kształcenia polegającego na wytrenowaniu niedojrzałej jednostki w taki sposób, aby przeobraziła się w przyszłości w dorosłego obywatela odpowiadającego wymaganiom społeczeństwa, zamiast tego proponując wspieranie rozwoju indywidualnych predyspozycji dziecka i poczucia własnej wartości. Sugerowała, aby nie tyle, zgodnie ze znaną maksymą, „wychowywać dziecko na człowieka”, ile zwyczajnie dostrzec człowieka w dziecku. A przy tym pozwalać mu dorastać w jedynym środowisku, które może – jeśli tylko jest do tego dobrze przygotowane – obdarzać je miłością, czyli w rodzinie. Takie sformułowanie najważniejszego przesłania książki pozwalało się domyślać, że przynajmniej zdaniem szwedzkiej myślicielki podobne idee w nieodległej przeszłości nie były wcale popularne i propagowane.