Po szerokich marmurowych schodach prowadzących do sali dancingowej Café Adria schodzi powoli, nieco sztywnym krokiem, młody mężczyzna. Jest bardzo szczupły, niemal wychudzony, a jego brązowa marynarka, którą nosi, sprawia wrażenie o kilka numerów za dużej. Twarz ma bladą, niezdrową, głęboko osadzone oczy są smutne, poważne, ale jednocześnie goreją determinacją i zaciętością. Choć wyróżnia się na tle innych gości słynnego lokalu, nikt specjalnie nie zwraca na niego uwagi – skoro wartownik przepuścił go przez drzwi, na których wisi tabliczka z napisem „Nur für Deutsche”, musi być „swój”. Człowiek, który go tu wprowadził, został przy stoliku tuż przy wejściu do głównej sali kawiarnianej na parterze. Mężczyzna w brązowej marynarce swoją misję musi wypełnić samodzielnie. Porusza się niepewnie, przytłoczony wagą tego, co za chwilę ma się wydarzyć, ale również scenerią, w której się znalazł.
Nigdy wcześniej nie był w Adrii. Pochodził z niezamożnej rodziny, a przecież w najsłynniejszym i najbardziej wykwintnym lokalu rozrywkowo-gastronomicznym przedwojennej Warszawy bywali jedynie ludzie bogaci, wpływowi i znani. Okupacyjna Adria nie świeci już co prawda dawnym blaskiem – wodewilowe, roznegliżowane tancerki i jarmarczni grajkowie zastąpili artystów z najwyższej półki, miejsce eleganckich kobiet z wyższych sfer zajęły prostytutki, a zamiast gości z elity artystycznej, politycznej i biznesowej II RP przy stolikach siedzą esesmani, gestapowcy i zwykli żołnierze Wehrmachtu. Ale knajacki klimat wciąż oprawiony jest w bogato zdobione ramy: w sali kawiarnianej zachwyca ogród zimowy, jasne marmury ozdabiają ściany, kolumny i posadzki, podziw budzą obrotowy parkiet z wysuwanym podestem, gumowane sceny do tańczenia i klimatyzacja.
Czytaj więcej
Włócząc się wtedy po placu Napoleona i jego najbliższej okolicy wśród powiewających biało-czerwonych sztandarów, słuchając tu i ówdzie śpiewanych patriotycznych pieśni, mijając grupki roześmianych i szczęśliwych ludzi, poczułem pierwszy raz po pięciu latach na tym skrawku niepodległej Warszawy zapach wolności, namacalne dotknięcie jakiegoś szczególnego rodzaju szczęścia.
Luksusowy wystrój i narastający hałas przytłaczają młodego chłopaka. Trwa to krótką chwilę. Potrząsa głową i zdecydowanym krokiem wkracza do sali tanecznej. Staje skupiony przy kolumnie podtrzymującej strop, tuż obok jednej z głównych lóż otaczających wianuszkiem główny parkiet. Obrzuca szybkim, ale uważnym spojrzeniem najbliższe otoczenie, notuje w myślach, w których miejscach dostrzegł czapki z trupią czaszką, oficerskie epolety. Podejmuje decyzję, ale czeka na odpowiedni moment. Kelnerzy uwijają się, roznosząc naczynia, flaszki wina, szklanki mięty i kufle piwa. W powietrzu unosi się dym papierosowy i zapach alkoholu. Chłopakowi zbiera się na gwałtowny kaszel, dusi go w sobie w ostatniej chwili. Podpici Niemcy, folksdojcze i towarzyszące im prostytutki oraz kilka Blitzmädel bawią się głośno i rubasznie, zamawiają kolejne drinki i odpowiadają głośnym aplauzem na kiepskie żarty konferansjera, który przyjechał aż z Monachium. Polskie podziemie przeprowadziło dzisiaj rano udany zamach na oficera Gestapo Ewalda Langego, oprawcę z alei Szucha, dlatego dzień dla wielu jego kolegów był z pewnością stresujący. W Adrii czują się jednak bezpiecznie, mogą odreagować.
Po sali w rytm „Bolera” Ravela dość długo snuje się tancerka o kształtach co prawda mało powabnych, za to półnaga. W końcu światła przygasają i na scenie pojawia się kilkunastoletni chłopak z harmonią. Jego występ jest jednak rekordowo krótki. Już po kilku taktach muzykę zagłuszają strzały z broni palnej. To chudzielec w brązowej marynarce. To on trzyma pistolet, z którego wylatują kolejne pociski. Początkowo wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie. Zamachowiec wychyla się zza kolumny i strzela z bliska do gestapowców bawiących się w sąsiedniej loży. Robi to niemalże z przyłożenia. Nie mają szans. Chłopak przemieszcza się w pobliże sąsiedniego stolika i celuje w Niemca wyglądającego na oficera Wehrmachtu. On także pada trupem na oczach towarzyszącej mu kobiety. Jej przeraźliwy krzyk wyrywa wszystkich z chwilowego letargu. Czas dla odmiany zaczyna gnać jak szalony. Zamachowiec rzuca się w stronę wyjścia, niektórzy goście restauracji próbują go obezwładnić, inni uciekają w panice. Słychać krzyki, przekleństwa, hałas przewracanych stołów i krzeseł, znowu strzały. Zapalają się światła. Ludzie, meble, drobne przedmioty kłębią się w wirującym chaosie.