Plagi PRL-u

Budowa ustroju społecznej szczęśliwości była naszpikowana trudnościami jak dobra kasza skwarkami. W PRL-u te trudności osiągały poziom biblijnych plag, które w ostatecznym rozrachunku rozłożyły system na łopatki.

Publikacja: 02.03.2023 22:00

Tępienie stonki ziemniaczanej. Oficjalna propaganda PRL-u głosiła, że stonkę zrzucają z samolotów Am

Tępienie stonki ziemniaczanej. Oficjalna propaganda PRL-u głosiła, że stonkę zrzucają z samolotów Amerykanie, by zaszkodzić obozowi socjalistycznemu... Szczytniki, pow. Płońsk, lipiec 1953 r.

Foto: PAP/CAF/Wdowiński

Bombardowania Wrocławia rozpoczęły się w październiku 1944 r. W mieście przebywało wówczas około miliona osób. Prawdopodobnie w tym czasie Hitler wydał rozkaz: „Wrocław za wszelką cenę obronić albo... zniszczyć”. 13 lutego 1945 r. 1. Front Ukraiński marszałka Koniewa zamknął pierścień. Zaczęło się oblężenie Wrocławia. Podczas ciężkich walk obie strony podpalały całe kwartały, a załoga twierdzy wyburzyła połowę dzielnicy, w okolicach dzisiejszego placu Grunwaldzkiego, by zbudować lotnisko zapasowe, ponieważ miasto potrzebowało dostaw. 6 maja, sześć dni po śmierci Hitlera, o godz. 9.00 wojska niemieckie zaprzestały walk, a głośnik w pobliżu stanowisk sowieckich przekazał radzieckiemu dowództwu prośbę o zawieszenie broni.

Czytaj więcej

Kopalnie pod presją. Pracują jak w PRL - całą dobę, łącznie z weekendami

Podczas walk śmierć poniosło 6 tys. żołnierzy niemieckich, 80 tys. cywilów (nie licząc tych 90 tys., którzy zmarli z wyczerpania i chorób podczas ewakuacji) i około 8 tys. żołnierzy radzieckich. Rozkaz Hitlera został wykonany z całą bezwzględnością. Miasto zamieniło się w 18 mln m sześc. gruzów.

Pierwsi polscy mieszkańcy powojennego Wrocławia pochodzili głównie z centralnej i wschodniej części kraju. Pierwszych 200 przyjechało do Festung Breslau już między 9 a 31 maja 1945 r. Ale wraz z tymi pierwszymi osadnikami pojawił się jeszcze jeden gość – szczury. Nie wiadomo, może wylęgły się z ciał ofiar walk o miasto, jak myszy z ciał zamordowanych wujów Popiela, niemniej w obu opowieściach niosły ze sobą zmianę władzy.

Już 13 czerwca 1946 r. „Głos Ludu” wspominał o „4000 kotów w darze od UNRRA”, które to koty płci obu, mające dopomóc w walce z plagą myszy i szczurów, ma nadesłać centrala z Ameryki. To już wówczas problem myszy i szczurów urósł do tego stopnia, że kot stał się przedmiotem pierwszej lokalnej wojny na Ziemiach Odzyskanych. Wszak to o niego Kargul z Pawlakiem mało krwi nie przelali.

Szczury zaczęły stawać się palącym problemem. Prasa przestrzegała przed chorobami roznoszonymi przez gryzonie, zwracając uwagę, że „całymi stadami zamieszkują kanały i ruiny zwalonych czy walących się domów”. Autor notatki przestrzegał o konieczności poprawy czystości miasta, bo gruzy i śmieci to znakomita wylęgarnia szczurów. W 1947 r. Urzędowy Weterynarz wezwał wszystkich do składania meldunków dotyczących gniazdowania szczurów, aby podjąć decyzję, „czy tępienie szczurów wymaga akcji zbiorowej lub tylko w niektórych miejscach”.

Odkryta w jednym z mieszkań na Woli nielegalna produkcja bimbru. Warszawa, 1980 r. („nalot” służb w 

Odkryta w jednym z mieszkań na Woli nielegalna produkcja bimbru. Warszawa, 1980 r. („nalot” służb w ramach dwudniowej ogólnopolskiej akcji pod kryptonimem „Spokój” przeprowadzonej przez oddziały milicji i ORMO)

PAP/CAF/Tomasz Langda

Zwaliska gruzów wyburzonych budynków wciąż zalegały na ulicach, towarzyszyły im hałdy śmieci, problemy z kanalizacją i panujący niemal we wszystkich dzielnicach miasta brud. 12 stycznia 1950 r. „Głos Ludu” napisał: „Ich tępienie przez jednostki nie daje pozytywnych rezultatów, ponieważ szczury zdradzają wybitne tendencje koczownicze i wytrute w jednym gospodarstwie przenoszą się natychmiast do gospodarstw sąsiednich”. Prasa podkreślała zagrożenia związane z nadmiernym przyrostem szczurzej populacji i publikowała instrukcje walki z nimi. Jedna z notatek informowała nawet o pogryzieniu przez nie niemowlęcia. 7 grudnia 1950 r. władze Wrocławia podjęły decyzję o masowym odszczurzaniu miasta. Informacja o sukcesie akcji nie przebiła się do mediów. Faktem pozostaje, że Wrocław ma problem ze szczurami do dziś. Niektóre źródła szacują, że w mieście żyje ich ponad 2 miliony.

Hybrydowa wojna w paski

Szczury niszczą i zanieczyszczają zapasy żywności, przenoszą choroby, mogą uszkodzić przewody czy rury. Imperialistyczny świat Zachodu stworzył jednak większy problem. Mógł on spowodować zagrożenie egzystencji polskiego chłopa i robotnika. Tym problemem był żuk Colorado, czyli stonka, którą według jednego z raportów UB „wywiad amerykański przerzucił na nasze tereny dla zniszczenia pól kartoflanych i wywołania trudności aprowizacyjnych”.

„Zbrodnicza prowokacja amerykańska nad terytorium NRD” – grzmiała 28 maja 1950 r. „Gazeta Pomorska”. „Samoloty USA zrzucają stonkę ziemniaczaną. Odpowiedzią Niemiec Demokratycznych na zamach gangsterów amerykańskich będzie jeszcze bardziej stanowcza walka o pokój”. Media informowały, że mieszkańcy obwodu Zwickau zauważyli trzy przelatujące samoloty, a potem znaleźli owady. Z NRD szkodnik miał trafić do Polski.

Wkrótce pojawiły się ostrzeżenia o ataku stonki zza Odry, a Ministerstwo Rolnictwa obiecywało 10 tys. zł nagrody za każde zgłoszone nowe ognisko występowania owadów. Istniało jednak ryzyko, że chłopi rozniosą szkodnika, by zgłaszać wciąż nowe ogniska, dlatego szybko wycofano się z oferowanej nagrody. Rozpoczęła się warta wiele milionów złotych akcja propagandowa. Żuk Colorado stał się bohaterem audycji radiowych, artykułów, ulotek, pogadanek czy filmów. Poświęcono mu nawet wiersze, spektakle teatralne i bajki dla dzieci. „Gdzie ziemniaki w polu rosną/ Zielenieją liście wiosną. Stonka widzi świeże liście/ Do nich zdąża oczywiście” – pisał Jan Brzechwa w wierszu „Stonka i Bronka”. Żeby nie było wątpliwości, jak zajadły to wróg i jak odróżnić go od przyjaciół, wiersz został zilustrowany przez Jana Szancera. O stonce pisała też Maria Kownacka, a Leon Kruczkowski stworzył na jej temat dramat „Odwiedziny”. Akcja toczyła się w dawnym dworze Wielhorskich przerobionym na Stację Doświadczalną Instytutu Ochrony Roślin, w której badano biologię stonki. Może nie jest to zaskakujące, ale sztuka nie odniosła sukcesu.

Z powodu ograniczonej ilości środków ochrony roślin stonkę zbierano na polach ręcznie. Tysiące chłopów, robotników, uczniów i studentów zgiętych wpół lustrowało pola w poszukiwaniu pasiastej broni użytej do hybrydowej walki z krajami szczęśliwości społecznej. Zebrane owady topiono w nafcie, a następnie ziemniaczane „krzaki” posypywano azotoksem umieszczonym w skarpecie lub pończosze. W samym tylko 1950 r. w efekcie tego „posypywania” zatrucie chemikaliami odnotowano u ponad 30 osób. Służby bezpieczeństwa poszukiwały w tym czasie obiboków i sabotażystów. Za uchylanie się od pracy groziła grzywna lub praca poprawcza, sabotażystów szybko znajdowano wśród księży namawiających do zaniechania poszukiwań stonki w niedzielę. Mimo zaangażowania całego narodu niszczycielski pochód stonki nie został powstrzymany. Ogarnął 3/4 kraju, miał ponad 100 tys. ognisk, a co gorsza, podążał na wschód w kierunku granicy Kraju Rad, zagrażając tamtejszej uprawie ziemniaków. To było zagrożenie dla stabilności systemu. Niestety, granica ZSRR została pokonana. Wkrótce żuk dotarł do jego azjatyckiej części i na Węgry.

Budujesz socjalizm, a pić się chce

Jak powiadał Jan Himilsbach: „Picie wódki to jest wprowadzanie elementu baśniowego do rzeczywistości”, a rzeczywistość powojenna była wyjątkowo szara. Zrujnowany kraj, bieda, ciągłe niedostatki, zapędy zachodnich imperializmów i jeszcze ta stonka niszcząca bimbrowniczy surowiec, czyli ziemniaki. To wszystko powodowało, że Polak musiał choć na chwilę oderwać się, a że na frasunek dobry trunek, zatem piło się sporo i ciężko. Przemysł oficjalny nie nadążał z produkcją, cena też nie była atrakcyjna, ale Polak zaradny. Za rozbiorów pędził (w samej tylko Kongresówce było ponad 20 tys. nielegalnych dużych gorzelni, znacznie więcej niż oficjalnych), za Niemca pędził (to był przejaw patriotyzmu – osłabianie gospodarki wroga – bohaterskie bimbrownictwo), to i za komuny dawał radę. W efekcie w latach powojennych bimbrownictwo kwitło i żadne kampanie społeczne ani akcje milicyjne nie miały wpływu na jego poziom. Wystarczy dodać, że tylko w 1947 r. do obozów pracy trafiło 1016 bimbrowników, a mimo to samogon płynął rzeką.

„Bimber jest trucizną i za jego wyrób wędruje się do więzienia, ale bimbrarzy nic to nie obchodzi, że tysiące ludzi utraciło wzrok i życie” – krzyczał lektor Polskiej Kroniki Filmowej. „Bimbru na święta nie będzie” – triumfował. W tym czasie na ekranie widzimy dzielnych milicjantów i ORMO-wców rozbijających beczki z zacierem za pomocą kilofów. Film miał odstraszać trucicieli żerujących na zdrowej tkance polskiego narodu, ale tak naprawdę nie miał żadnego znaczenia, bo w naszym kraju samogon pędzili niemal wszyscy. Na wsi pędzili z ziemniaków, żyta czy buraków, a w mieście – z czego się dało: z cukru, landrynków, a nawet oranżady. Mój ojciec zawsze wspominał zakład, który przyjął jeden z jego kolegów ze studiów: zrobić bimber z babcinych barchanowych gaci. Sprawa okazała się dość łatwa. Student rozłożył celulozę w bawełnianych dessous na cukry proste, poddał je fermentacji, a następnie destylował alkohol etylowy. Niestety, ktoś doniósł i faceta relegowano ze studiów za bimbrownictwo. Rektor nie miał litości dla truciciela.

Czołówka „Trybuny Ludu” informująca o wyborze Edwarda Gierka na I sekretarza KC PZPR, a także o tym,

Czołówka „Trybuny Ludu” informująca o wyborze Edwarda Gierka na I sekretarza KC PZPR, a także o tym, że władze partii „pochylą się” nad „możliwością poprawy położenia materialnego rodzin najniżej uposażonych i wielodzietnych”. Warszawa, 21 grudnia 1970 r.

archiwum Tomasza Wierzejskiego/FOTONOVA

22 lipca 1944 r. ogłoszono w Lublinie Manifest PKWN, a już 12 grudnia tego samego roku pierwszy dekret dotyczący bimbrownictwa. Przewidywał on kary do pięciu lat więzienia, ale jego działanie było iluzoryczne, tym bardziej że lubelscy milicjanci też lubili wypić. Dopiero rok 1947 przyniósł jakieś zmiany. Monopol Spirytusowy zwiększył produkcję, wzrosły ceny surowców dla bimbrowni i radykalnie zaostrzono represje. Sądy nie musiały już zajmować się bimbrownikami – ich sprawy przejęła Komisja Specjalna.

W efekcie działania bimbrowników zeszły do ścisłej konspiracji. Instalacje budowano w lasach, na bagnach w wojennych bunkrach, w najbardziej niedostępnych i zapadłych wioskach. Często wskutek fatalnych warunków drogowych dzielni funkcjonariusze MO i Ochrony Skarbowej nawet nie mogli tam dojechać, by podjąć interwencję. Na jakimś etapie walki z samogonem uznano, że skoro nie można skutecznie interweniować, należy podnieść wysokość kar. Za pędzenie groziło 15 lat więzienia, a za samo kupno trzy. Efekt? Żaden.

„Nieomal w każdej kawiarni lub podobnych przedsiębiorstwach gastronomicznych, a także w wielu sklepach spożywczych odbywa się nielegalna sprzedaż napojów alkoholowych i to zarówno w naczyniach zamkniętych, jak i do spożycia na miejscu” – pisał w raporcie urzędnik Ochrony Skarbowej. „Również zjawiskiem często występującym jest nielegalna sprzedaż napojów alkoholowych na placach targowych ze straganów i budek, a nawet wprost na ulicach”. Za sukces bimbru odpowiadało kilka czynników. Przede wszystkim niedobór i cena. Za przeciętną pensję po wojnie można było kupić zaledwie 30 butelek wódki, sytuacja pogorszyła się jeszcze na początku lat 80. Wówczas pensji wystarczało tylko na 22 butelki. Tymczasem europejskie badania wskazywały, że jeśli pensji wystarcza na 60–70 butelek, to bimbrownictwo zanika. To było jak naczynia połączone.

Walka z bimbrarzami podjęta pod koniec lat 50. wydawała się skuteczna. Gazety rozpisywały się o „końcu plagi bimbrownictwa”. Podwyżka cen alkoholu w 1963 r. odwróciła jednak ten trend. Oficjalne sklepy opustoszały, a na stołach znowu pojawiła się księżycówka. Wzrosło też zapotrzebowanie na cukier, drożdże, rurki miedziane i parniki. Kolejne podwyżki doprowadziły do tego, że w 1971 r. wykryto 5378 nielegalnych gorzelni, a później ich ilość już tylko rosła. 12 sierpnia 1976 r. wprowadzono kartki na cukier. Nie chodziło jedynie o zmniejszenie spożycia węglowodorów, choć mówiono o przejściowych trudnościach gospodarczych. Chciano utrudnić życie bimbrownikom, a co za tym idzie – zwiększyć zyski państwowego monopolu spirytusowego.

Stałe... przejściowe trudności gospodarcze

Problemy z dostępem do cukru trwały do 1 listopada 1985 r. Wszystko przez badania dotyczące zawartości cukru w cukrze. Ale tak naprawdę przejściowe trudności gospodarcze trwały w zasadzie przez całe 45 lat istnienia PRL, a próby rozwiązania problemu za pomocą kartek prawie połowę tego okresu. Faktem pozostaje, że te trudności były elementem stałym komunizmu. To dzięki nim powstały takie pojęcia, jak „stacz kolejkowy”, „lista kolejkowa”, „sprzedaż wiązana”, „operacja cenowo-dochodowa”, „dni bezmięsne”. To przejściowym trudnościom zawdzięczamy Bareję, Kondratiuka, Krauzego czy Piwowskiego. Bez przejściowych trudności dzisiejsza Polska nie byłaby taka sama. Za okresowe trudności odpowiadał wróg społeczny, szkodnik, spekulant i kułak działający na szkodę socjalistycznego ustroju. Puste półki, nieuprzejmi sprzedawcy, kolejki nawet do budki telefonicznej, taksówkarze, którzy nie chcieli jechać pod wskazany adres, wianki papieru toaletowego związanego sznurkiem, powtarzające się pytanie: „gdzie rzucili?” – to była wina tych aspołecznych elementów. Nie mogę sobie tylko przypomnieć, jak tłumaczono, że statki z cytrusami, które opuściły Kubę w październiku, znowu nie dotarły na święta. Zresztą towarzysz Wiesław mawiał, że kiszona kapusta ma równie dużo witaminy C co cytryny i można z powodzeniem uzupełnić deficyt tego składnika rodzimym produktem. Nie brał jedynie pod uwagę, jak kiepsko smakuje herbata z sokiem z kiszonej kapusty.

Kadr z kultowej dziś komedii „Sami swoi” (1967) w reż. Sylwestra Chęcińskiego. Film opowiadał m.in.

Kadr z kultowej dziś komedii „Sami swoi” (1967) w reż. Sylwestra Chęcińskiego. Film opowiadał m.in. o tym, jak przesiedleńcy z Kresów radzili sobie na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Na zdjęciu: Władysław Hańcza i Wacław Kowalski w brawurowych rolach Kargula i Pawlaka

EAST NEWS/POLFILM

Komunizm potrafił zaspokoić podstawowe potrzeby społeczne. Generalnie nikt nie chodził głodny i było co na grzbiet włożyć. Na początku lat 60. Gomułka zrezygnował nawet ze ścisłej kontroli napływających treści kultury popularnej, co oznaczało również dostęp do informacji na temat konsumpcji. Pojawiły się pierwsze telewizory, a z nimi filmy pokazujące wyidealizowany świat Zachodu. Zwrot „podstawowe potrzeby społeczne” zaczął nabierać zupełnie nowego znaczenia. Tymczasem gospodarka komunistyczna nie przewidywała takiego rozwoju sytuacji. Nasz świat oparty był na normach i planach: 150 proc. normy, 500 albo i 1000 proc. normy. Gospodarka była podażowa. Oznaczało to, że kierownictwo zakładu otrzymywało nagrody za przekroczenie ustalonego planu, ale nikogo nie interesowało, czy wyprodukowany nadmiar da się komukolwiek sprzedać ani czy produkt w ogóle jest potrzebny. W skrajnie absurdalnej sytuacji możemy sobie wyobrazić zakład, który przez cały rok produkuje, dajmy na to buty, w najmniejszym rozmiarze i jednym typie, bo wówczas ilość wytworzonych sztuk w stosunku do zużytych surowców wywinduje normę do niebotycznego poziomu, co zaowocuje nagrodami. To, że te buble nie były nikomu potrzebne, nie miało znaczenia. W efekcie pojawiał się kłopot z wypracowywaniem zysków, co prowadziło do braku kapitału na inwestycje. Bo i kapitalizm, i komunizm musiały wypracowywać zysk na inwestycje. Apetyty komunistycznych konsumentów stawały się w tym kontekście prawdziwym problemem.

W liberalnej gospodarce firmy spełniają pragnienia nabywców. Proponują nowe, bardziej różnorodne produkty, a oferta skierowana jest na popyt. Ludzie pożądają nowych przedmiotów, kupują je, dzięki czemu rośnie zatrudnienie i ilość pieniędzy na rynku, a co za tym idzie – ilość środków niezbędnych na inwestycje. Dodatkowo można zastosować pewne mechanizmy ekonomiczne poprawiające koniunkturę. Zupełnie inaczej sytuacja wyglądała u nas. W komunistycznej gospodarce można było podnieść ceny albo obniżyć płace. Obie metody były natychmiast rozumiane przez robotników jako zmniejszenie wartości nabywczej ich pensji i wywoływały protesty, które czasem kończyły się krwawo, jak ten w Gdańsku w 1970 r. Najciekawsze jest to, że wraz z upadkiem komuny, likwidacją kartek na mięso i uwolnieniem rynku termin „przejściowe trudności” z dnia na dzień przeszedł do lamusa.

Buble – tanie, złe i brzydkie

Edward Gierek, który w roku 1970 zastąpił Władysława Gomułkę na tronie I sekretarza KC PZPR, pochodził z rodziny emigrantów ekonomicznych, którzy w latach 20. wyjechali do Francji za chlebem. Miał opinię robotniczego populisty, ale i menedżera. Ponieważ biegle mówił po francusku, zyskał sympatię prasy zachodniej, a tym samym rozbudził nadzieję na zmianę polityki społeczno-gospodarczej w Polsce. Gierek był nowy, ale problemy odziedziczone po Gomułce stare. Zysków ledwie starczało na pokrycie kosztów produkcji, a podwyżki cen ani obniżki płac nie wchodziły w grę. Wówczas pojawili się zachodni bankierzy i powiedzieli: pożyczymy wam parę dolarów, a ponieważ PRL rozpaczliwie potrzebował pieniędzy na te luksusy wypatrzone w telewizorze, Gierek wyraził zgodę. Za jego czasów dług wzrósł z 200 dolarów per capita w 1970 r. do 1881 dolarów dekadę później. Dla porównania pracownik służby zdrowa zarabiał wówczas około 20 dolarów. Kwota była kosmiczna, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że PRL-owskie przedsiębiorstwa nie eksportowały na Zachód, więc dolarów w kraju było jak na lekarstwo. Plan Gierka nie był jednak zupełnie szalony.

1/3 kwoty pożyczek została wpompowana w rynek krajowy. Zgodnie z teorią brytyjskiego ekonomisty Johna Keynesa powinna rozpocząć procesy pobudzające koniunkturę, poprawiając jednocześnie standard życia. Pozostałe 2/3 inwestowano w branżach produkujących na eksport. Inwestycje przemysłowe w kraju w środku Europy, skąd wszędzie blisko, gdzie siła robocza była bardzo tania, miały szansę zasypać rynek europejski polskimi wyrobami. Kupowano licencje, linie produkcyjne, modernizowano zakłady. Przez pierwszych kilka lat ta strategia działała. Ludzie żyli względnie dostatnio, pożyczki pozwalały na utrzymanie płac na przyzwoitym poziomie, a przemysł się rozwijał. Gierek liczył, że Polska sprzeda towary za dewizy, a zysk pozwoli na podwyższenie jakości życia i spłatę kredytów. Jednej rzeczy nie wziął pod uwagę. Producenci przez lata uczeni realizacji planów i wykonywania norm nie mieli pojęcia o jakości. Nikogo nie interesowało zadowolenie klientów ani marketing czy sprzedaż, w efekcie w świat pojechały takie same buble, jakie trafiały na półki polskich sklepów. Brzydkie, szare, awaryjne, bezużyteczne, ale za to plan przekroczono o 200 procent... Wkrótce nasze towary zasłynęły na światowych rynkach jako tandeta, której ogromny procent zwracano z powodu wad. Sprawę ostatecznie dobiła wojna Jom Kippur, po której cena ropy wzrosła dwukrotnie, co na dwa lata pogrążyło świat w recesji.

Gierek znalazł się tej samej sytuacji, co Gomułka. Przyszła pora zaciskania pasa. Zaowocowało to zamieszkami i spaleniem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Radomiu w 1976 r. Sytuacja była bez wyjścia. Z jednej strony niesprzedawalne buble, z drugiej – brak możliwości podniesienia cen czy obniżenia płac, a odsetki od kredytów cały czas rosły.

Plagi nie są wieczne

„Jeśli nie będziesz wypełniał wszystkich słów tego Prawa – zapisanych w tej księdze – bojąc się chwalebnego i straszliwego tego Imienia: Pana, Boga swego, Pan nadzwyczajnymi plagami dotknie ciebie i twoje potomstwo, plagami ogromnymi i nieustępliwymi: ciężkimi i długotrwałymi chorobami” – czytamy w Księdze Powtórzonego Prawa. Słowa Pisma potwierdziły się w przypadku PRL-u. Możemy je czytać, parafrazując: „Jeśli nie będziesz kierował się nakazami rozumu, rozsądku, zasad ekonomii, dbałością o dobro wszystkich obywateli, nakazami demokracji. Jeśli będziesz bohatersko pokonywać trudności nieznane w żadnym innym ustroju” (Stefan Kisielewski), to Pan ześle na ciebie plagi, które zmuszą cię do zmiany stanowiska, jak plagi biblijne, które zmusiły Egipcjan do wygnania Izraelitów. Plagi PRL-u skończyły się wraz z upadkiem komuny. Morze Czerwone rozstąpiło się przed nami 1 maja 2004 r. Wówczas Polska jako wolny kraj stała się pełnoprawnym partycypantem wolnego świata, członkiem Unii Europejskiej.

Bombardowania Wrocławia rozpoczęły się w październiku 1944 r. W mieście przebywało wówczas około miliona osób. Prawdopodobnie w tym czasie Hitler wydał rozkaz: „Wrocław za wszelką cenę obronić albo... zniszczyć”. 13 lutego 1945 r. 1. Front Ukraiński marszałka Koniewa zamknął pierścień. Zaczęło się oblężenie Wrocławia. Podczas ciężkich walk obie strony podpalały całe kwartały, a załoga twierdzy wyburzyła połowę dzielnicy, w okolicach dzisiejszego placu Grunwaldzkiego, by zbudować lotnisko zapasowe, ponieważ miasto potrzebowało dostaw. 6 maja, sześć dni po śmierci Hitlera, o godz. 9.00 wojska niemieckie zaprzestały walk, a głośnik w pobliżu stanowisk sowieckich przekazał radzieckiemu dowództwu prośbę o zawieszenie broni.

Pozostało 96% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Historia Polski
Kalisz 1914. Kronika zagłady miasta
Historia Polski
Zmarł Leszek Moczulski, prorok Polski niepodległej
Historia Polski
Leszek Moczulski nie żyje
Historia Polski
Dlaczego polski królewicz nie został carem
Historia Polski
Polskie skarby odnalezione w zagranicznych bibliotekach