Mimo licznych wad, które wcale nie są też obce innym nacjom, i mimo wielu zalet, których te nacje mogą nam jedynie pozazdrościć, nie jesteśmy narodem królobójców. Nasi monarchowie żegnali się z tym światem, dożywając późnej starości, w otoczeniu miłujących ich poddanych. Trucizna, skrytobójcze ostrze czy kula pistoletowa nie decydowały o losach naszej ojczyzny. Nad Wisłą nie mieliśmy takich ekstremistów jak Olivier Cromwell, morderców jak Jakow Jurowski, zdrajców jak Marek Brutus lub katów jak Charles Sanson czy Richard Brandon.
Jedynego w historii zabójstwa polskiego króla dopuścili się Niemcy. 8 lutego 1296 r. margrabiowie Otto V Długi i jego bracia Otto i Jan zabili króla Przemysława II. Był to szczególnie brutalny, barbarzyński zamach niemieckich wielmożów na polskiego monarchę, łamiący ówczesny europejski kodeks rycerski.
Ale powinniśmy też pamiętać o innych niemieckich wielmożach: księciu saskim Bernardzie I oraz margrabim Henryku ze Schweinfurtu, którzy 24 lipca 1002 r. w czasie zjazdu w Merseburgu obronili księcia Bolesława Chrobrego przed rozwścieczonymi mieszkańcami tego miasta.
Tylko raz w historii szlachcic i poddany króla polskiego podniósł rękę na swego pana, chcąc odebrać mu życie. 15 listopada 1620 r. szlachcic sandomierski Michał Piekarski herbu Topór dwukrotnie ranił czekanem króla Zygmunta III Wazę idącego z Zamku Królewskiego do kościoła św. Jana.
Czytaj więcej
100 lat temu, 16 grudnia 1922 r., w warszawskiej Zachęcie malarz nacjonalista Eligiusz Niewiadomski zastrzelił Gabriela Narutowicza – pierwszego prezydenta II Rzeczypospolitej.