Akcja „Iskra-Dog”, czyli konspiracja naukowa

„Iskra-Dog” to kryptonim konspiracyjnej akcji zbierania dowodów straszliwych zbrodni niemieckich popełnionych podczas powstania warszawskiego na mieszkańcach Warszawy.

Publikacja: 27.10.2022 21:00

Mieszkańcy Warszawy opuszczają miasto po kapitulacji powstania, ul. Marszałkowska. Początek paździer

Mieszkańcy Warszawy opuszczają miasto po kapitulacji powstania, ul. Marszałkowska. Początek października 1944 r.

Foto: Laski Diffusion / East News

Relacje ofiar i protokoły ich przesłuchań zostały spisane „na gorąco” od świadków tych wydarzeń, w miejscowościach podwarszawskich w toku powstania, a także tuż po jego zakończeniu. Półtora roku później zebrane i opracowane w książce „Zbrodnia niemiecka w Warszawie 1944” przez inicjatora i koordynatora akcji, poznańskiego historyka i prawnika, żołnierza i konspiratora AK, uczestnika powstania Edwarda Serwańskiego (pseud. „Mietek”, „Karol Szymański”), zostały włączone do akt procesowych zbrodniarzy hitlerowskich Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze.

Zarzewiem pomysłu „Mietka” na akcję „Iskra-Dog” były przeżycia, których doświadczył podczas siedmiu dni powstania, a także w czasie przemarszu kolumny ewakuacyjnej przez płonącą Wolę, czyli w dniu Golgoty jej mieszkańców – konsekwencji „śmiertelnego wyroku” wydanego przez Hitlera na tę niezłomną dzielnicę Warszawy.

Powstanie, rzeź Woli, Brwinów

Powstanie zastaje „Mietka” na Starym Mieście, przy ul. Elektoralnej 9. Dekonspiruje się jako podporucznik AK, pospiesznie organizuje odcinek „Attoza”: punkt sanitarny, zaopatrzeniowy i żywnościowy, buduje z mieszkańcami kamienic barykady. Gdy 7 sierpnia 1944 r. rejon ulicy Elektoralnej zostaje zajęty przez od Niemców, podejmuje błyskawiczną próbę ucieczki: wycofuje się do piwnic, ściąga z ramienia opaskę AK, zabezpiecza kompromitujący, czyli konspiracyjny materiał i próbuje wymknąć się z piwnicy, ale jest już za późno… stojący na schodach do schronu niemiecki żołnierz ponagla do opuszczenia budynku…

7 sierpnia „Mietek”, wygnany z własnego domu, wraz z tłumem jeńców, „pędzony jak bydło i zaszczuty strachem” przedziera się przez zawaloną gruzami ulicę Elektoralną i zaraz, opuściwszy Śródmieście, dotrze wraz ze swym tragicznym „orszakiem” na Wolę. Tam ukaże się uczestnikom tego straszliwego marszu iście apokaliptyczny obraz: po prawej stronie wypalone domy, po lewej „krwawa” falująca ściana ognia. Ewakuanci przesuwają się z wielkim trudem, bo wśród nich najwięcej jest kobiet objuczonych tobołami, dzieci, starców, chorych i kalek. Marsz w tej kolumnie stanowi „jedno pasmo udręki, szykan i tortury” również i dlatego, że żołnierze ustawieni po obu stronach trasy okradają swoje ofiary, lżą przechodzących i wyzywają od bandytów. Na Żelaznej odgrywają się „dantejskie” sceny, czyli oddzielanie kobiet z dziećmi od mężczyzn.

Polskie siostry zakonne rozdają wodę wypędzanym warszawiakom po upadku powstania. Zdjęcie zrobiono u

Polskie siostry zakonne rozdają wodę wypędzanym warszawiakom po upadku powstania. Zdjęcie zrobiono u wylotu ul. Staszica w kierunku skrzyżowania z ul. Młynarską

Laski Diffusion / East News

Następnego dnia Niemcy gnają pojmanych, z rękoma podniesionymi w górę, na dworzec, żeby wywieźć ich do obozu przejściowego, do Pruszkowa. Ale „Mietka” już w tym obozie nie zobaczą, bo na dworcu w Pruszkowie „urwie się” pilnującym jego kolumnę żołnierzom i dotrze półżywy do Brwinowa. Tu, gdy tylko dojdzie do siebie, pierwszą rzeczą, jaką zrobi, będzie spisanie tego, co przeżył. I od tego właśnie zapisu wszystko się zacznie… a więc ta brawurowa, bo prowadzona „na żywo” akcja. „Mietek”, „spirytus movens” tej operacji, nazwie ją „Iskra-Dog”.

Początek, czyli zamysł akcji

Najpierw sporządza notatkę o tym, czego sam był świadkiem, potem zapisuje zapamiętaną przez niego skargę płaczącej staruszki z ulicy Spiskiej, dalej idzie relacja przypadkowego pasażera z pociągu – ofiary bestialstw niemieckich – a potem już prace dokumentacyjne „wybuchają – pisze „Mietek” – jak Powstanie”, i jest to „płynąca rzeka straszliwych skarg i niezmiernego bólu”. „Mietek” coraz bardziej zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że ludzie nie wiedzą, bo i skąd mają wiedzieć, że w „zamkniętej pierścieniem wojsk niemieckich Warszawie” dzieją się „zbrodnie przekraczające miarę tego, do czego okupant przyzwyczaił już mieszkańców stolicy”. Wzrasta więc w nim i szybko potęguje się poczucie konieczności zapisu tego obrazu, który będzie po wojnie dowodem „w sprawie”, nie tylko dla historyka i prawnika, ale i dla socjologa, ale nade wszystko będzie wyrazem ludzkiej solidarności w „pamiętaniu o nieszczęśliwych”. Res sacra miser.

Zaczyna więc spisywać zeznania innych osób i nakłaniać je, żeby same zachęcały ewakuantów do zbierania wspomnień. I tą drogą „łańcuszkowego pośrednictwa” w błyskawicznym tempie mnożą się opowieści, relacje, wspomnienia, notatki, zapiski, a potem już „runęła lawina”… i tej lawinie, tym „pierwocinom akcji dokumentacyjnej” trzeba pospiesznie nadać kształt organizacyjny w ramach wymogów prawa i nauki.

W tej sprawie „Mietek” pilnie udaje się do swojego mistrza, wybitnego prawnika i historyka, profesora Zygmunta Wojciechowskiego, a tym samym do jednego z szefów kierownictwa „Ojczyzny” – konspiracyjnej, ponadpartyjnej organizacji niepodległościowej, której „Mietek” również jest członkiem. Wojciechowski z miejsca aprobuje przedstawioną przez swojego ucznia inicjatywę, pomaga nadać akcji właściwy kierunek naukowo-badawczy i zapewnia jej podstawy finansowania z zasobów Delegatury Rządu. Ale tworząca się w tych unikatowych warunkach operacja napotyka, już na poziomie zarysowania koncepcji i zakresu badawczego, a także i wtedy, kiedy jest już w toku, na liczne problemy i staje się przedmiotem ożywionych dyskusji środowiska niepodległościowego. Dotyczą one strony prawnej przedsięwzięcia, związanego z nim ryzyka, względów etycznych, problemów organizacyjnych i technicznych. Gorące narady odbywają się w Milanówku pod Warszawą, bo tam właśnie znalazł schronienie profesor Wojciechowski i kierownictwo „Ojczyzny”.

Jedną z najważniejszych kwestii jest różnica zdań pomiędzy historykami i prawnikami co do wartości dokumentów, a głównie chodzi o to, że prawnicy kwestionują walor tego typu materiałów, wskazując na braki natury formalnej, np. jednostronność źródeł, anonimowość ankietowanych i kłopoty z weryfikacją danych. „Mietek” podświadomie rozumie jednak, że w tej wyjątkowej chwili podstawowym „materiałem badawczym” są ludzie, świadkowie toczących się wydarzeń. Ostatecznie, w toku ostrych debat, wersja „Mietka”, którego konsekwentnie popiera Wojciechowski, zwycięża. Postawiono na uzyskiwanie materiału „żywego i ulotnego” od świadków, albowiem prawda – tu prawnicy i historycy są zgodni – tkwi „w straszliwej grozie” opowiadanych przez nich przeżyć. Zdecydowano również o zapisywaniu zeznań w formie oficjalnych protokołów.

W Milanówku dyskutowane są też inne argumenty „za i przeciw” operacji. Jedną z przesłanek „za” jest założenie, że archiwa warszawskie mogą zostać kompletnie zniszczone i wtedy dokumenty akcji „Iskra-Dog”, odbywającej się „na żywo”, mogą okazać się niezwykle cenne. Natomiast sceptycy i przeciwnicy akcji podnoszą kwestie związane z niebezpieczeństwami zagrażającymi zarówno kierownictwu, jak i jej uczestnikom, tzn. ankieterom i ankietowanym. „Mietek” jest tego w pełni świadom. Oto, jak o tym pisze: „jeden zły krok, jedna nieuwaga, nieostrożność – znaczyły tyle co śmierć”. Silnym argumentem za prowadzeniem operacji są jednak uporczywie krążące wieści o tym, że Niemcy szykują się – na wypadek ofensywy radzieckiej z prawego brzegu Wisły – do powszechnej ewakuacji ludności i wysadzenia miasta w powietrze.

Instrukcje dla ankieterów i elementy badawcze

Niemniej już w trakcie tych debat operacja zbierania dokumentów rozkręca się na całego. „Mietek” stworzył już w Brwinowie biuro, „centralę” akcji, a teraz na szybko opracowuje schematy badawcze, które nazwie później okólnikami, a są to instrukcje dla zbierających materiały jako niezbędnej dla nich pomocy technicznej, w której będą zawarte szczegółowe dyspozycje, jak należy spisywać protokoły. Okólniki mają również służyć sprawie usystematyzowania uzyskanych informacji i ich maksymalnemu uwiarygodnieniu. Chodziło o to, żeby sprecyzować koncepcję i wymogi pracy, czyli przedmiot badania ująć w oficjalne ramy badawcze. Pierwszy schemat „Mietkowi” udaje się opracować już 20 sierpnia 1944 r. – pospiesznie go drukuje, a kopie wysyła w teren. Schematy, których w sumie w trakcie trwania operacji powstaje pięć, cały czas ulegają aktualizacji, trzeba je bowiem dostosowywać do „pulsu pracy”.

Klasyczny sposób „odbierania” zeznań ze względów bezpieczeństwa nie wchodzi w grę. Trzeba więc ustalić inne zasady postępowania. W praktyce wyglądają one tak, że najczęściej składający zeznania nie wiedzą, że ich wypowiedzi są spisywane. Ale zdarzają się i takie sytuacje, że trzeba odkryć przed ankietowanymi cel pracy. Wtedy, siłą rzeczy, protokolant musi się zdekonspirować. A wówczas świadkowie przybierają kilka postaw: albo udzielają potrzebnych personaliów, albo stanowczo odmawiają podania nazwiska, albo jeszcze, jeśli samo nazwisko jest już znane ankieterowi, to zabraniają już nie tylko je spisać, ale i szyfrować. A są i takie wypadki, że „kandydat” na wiadomość o tym, czemu będą służyć jego zeznania, domaga się ich stanowczego zniszczenia i jest to wtedy wielka strata cennego materiału i włożonego przez ankietera wysiłku w celu jego uzyskania.

Należy jeszcze dodać, że oprócz „protokołów i zeznań z prawdziwego zdarzenia”, w komórkach dokumentacyjnych znalazły się również opracowania literackie, wspomnienia, sprawozdania, zapiski i notatki, czyli różnego rodzaju materiały. A wzięły się one stąd, że ludzie, zwiedziawszy się o akcji od bliskich, przyjaciół i znajomych, przekazywali własne relacje dokumentarzystom „Iskry-Dog”.

Miejsca akcji i budowanie zespołu

Punkty badawcze rodzą się „jak grzyby po deszczu”. Powstają najpierw w promieniu 50 km od stolicy, a więc w Milanówku, Pruszkowie, Podkowie Leśnej i w Ursusie (w sumie w ok. 16 miejscowościach), a później w odległych Skierniewicach i Łowiczu, a już po wygaśnięciu walk nawet w Piotrkowie Trybunalskim i Częstochowie. „Mietek” dwoi się i troi, bo musi przecież „doglądać” wszystkie te ośrodki – głównie chodzi o pomoc w sprawach organizacyjnych, a także zapewnienie tym jednostkom bezpieczeństwa.

Tymczasem materiały od ankieterów spływają wielką rzeką, trzeba więc wyznaczać nowe konspiracyjne lokale, czyli kwatery, „meliny”, schowki, do których przewozi się zebrane protokoły, relacje i wspomnienia przepisywane na maszynie (rękopisy zazwyczaj są od razu niszczone), a następnie dokumentuje je, szyfruje, opracowuje i konserwuje. No i wraz z napływem dokumentów coraz to wyraźniej zarysowuje się potrzeba nowego, większego zespołu ankieterów.

„Mietek” zabiega o to, żeby w składzie personalnym akcji byli sami prawnicy i historycy, ale szybko okazuje się, że jest to niemożliwe do zrealizowania. Niemniej do zespołu udaje się „zmobilizować pewną ilość osób z wykształceniem uniwersyteckim”. W tej grupie są intelektualiści, jak profesor Kazimierz Tymieniecki, a także naukowcy, lekarze, inżynierowie, pisarze i wojskowi. Mała grupa, początkowo składająca się z kilkunastu osób, szybko rozrasta się do kilkudziesięciu, a w kulminacyjnym punkcie do setki. Ludzie werbowani do akcji, mobilizowani jedni przez drugich, zgłaszają się z reguły sami i pracują z wielkim zapałem i pospiechem, mając w pamięci ogrom zbrodni, związane z tym tragedie ludzkie, a także przeświadczenie o konieczności ich spisania. Ostatecznie w składzie zespołu są przedstawiciele wszystkich grup społecznych, bo do tych, co już pracują, dołączają jeszcze technicy, pielęgniarki, wreszcie rolnicy i robotnicy. „Były matki, żony, młodzież, ojcowie, babcie i dziadkowie – innymi słowy wielkie narodowe sprzysiężenie” – tak ten skład zespołu komentuje „Mietek”.

Trzeba jeszcze dodać, że na etacie akcji „Iskra-Dog” było tylko kilka osób: kierownik akcji, jedna sekretarka-maszynistka (wiele innych pracowało „charytatywnie”), jedna stała łączniczka oraz pracownicy techniczni niezbędni do organizowania „melin”, schowków i konserwacji dokumentów. Z tego względu, że większość prac „szła społecznie”, „Mietek” pisze, że zbiór zebranych podczas operacji dokumentów jest „własnością narodu, skromnym przyczynkiem do dziejów walki niepodległościowej”.

„Świeżość” akcji, której istotą było zdobywanie „gorącego i ulotnego” materiału, nierozerwalnie wiązała się z nadaniem przedsięwzięciu szybkiego tempa pracy, bo tylko takie mogło zapobiec utraceniu w „napływającej i odpływającej fali ludzkiej nędzy koronnych świadków zbrodni”. Krótki dystans czasu dawał również szanse na to, że ankietowani nie zdążą jeszcze zatracić ostrości widzenia przeżyć, że w ich pamięci nie zatrą się szczegóły wydarzeń. „Mietek”, w którym odzywa się już nie tylko historyk, ale też psycholog i socjolog, uwrażliwiony na „społeczne dzieje wojny” i na krzywdę ludzką, martwi się tym, że świadkowie wyprą z myśli okrutne przeżycia, a tym samym zagubi się ich ew. opis w dokumentacji. Nie dziwi więc, że w kierownictwie akcji przyjęła się taka teza: „tylko to, co się natychmiast zrobi, będzie naprawdę zrobione, a potem nie wiadomo, co będzie”. I kierując się tym mottem, tak też właśnie pracowano: w wielki pośpiechu, a jednocześnie z oddaniem i poświeceniem.

Szyfrowanie, kodowanie, konserwacja materiału

Na początkowym etapie rozwoju akcji nie było właściwie niczego, a „kłopoty z lokalami urastały w zasadzie do fantastyki”. Nie było „melin”, schowków, maszyn do pisania, materiałów piśmienniczych, kalki, a „rower był rzadkością”, dlatego rozległe tereny podwarszawskich skupisk trzeba było pokonywać pieszo. Trzeba było zatem wykazywać dużo hartu ducha, żeby „nie zrażać się trudnościami i pracy nie rzucić”.

Kiedy pod koniec sierpnia prace zaczął finansować prof. Wojciechowski z oficjalnych funduszy konspiracyjnych, to „za bajońskie sumy” kupiono rower, maszynę do pisania i artykuły kancelaryjne, a „nieobecny” w Warszawie papier maszynowy sprowadzano aż z Częstochowy. „Mietek” okresowo składał profesorowi finansowe rozliczenia, a po zakończeniu operacji przekazał mu rozliczenia końcowe, w tym ze sprzedaży roweru i urządzeń kancelaryjno-technicznych.

Zeznania ocalałych – w postaci protokołów, relacji, opracowań i wspomnień – mogły wpaść w ręce Niemców. A wtedy wszystkim zaangażowanym w tę akcję groziłaby niechybna śmierć. Z tego względu zdecydowano, że dane osobowe ankietowanych i ankieterów, ich nazwiska i adresy, muszą być zachowane w tajemnicy. Wprowadzono więc kryptonimy dla osób i miejscowości, a nazwiska tych, którzy zdecydowali się je podać, zaszyfrowano w postaci ciągów liczbowych. Powstałe w ten sposób dokumenty, mimo że nie mieściły się w pojęciu pełnowartościowego protokołu, były jednak tak właśnie traktowane, ale o tym była już mowa powyżej.

Wymyślono także system zabezpieczania i konserwacji pozyskanych dokumentów, a działał on następująco: uzyskany materiał przepisywano na maszynie, rejestrowano, sygnowano i zaopatrywano w szyfr. Początkowo każdą większą ilość dokumentów zagrzebywano w ziemi najbardziej prymitywną metodą, tzw. metodą wiewiórki, tzn. po prostu doraźnie je zakopywano. Później stosowano większą konserwatorską ostrożność – dokumenty zabezpieczano w ziemi po uprzednim umieszczeniu ich w szczelnych w słojach, butelkach, puszkach. Po zakończeniu akcji, wskutek ofensywy Armii Czerwonej, całą dokumentację udało się zabezpieczyć w remizie straży pożarnej w Brwinowie. Została ona, pod fachowym nadzorem konserwatora, ukryta w konwiach na mleko i zakopana nocą w Brwinowie. Kiedy latem 1945 r. wydobyto ją z ziemi, była nienaruszona! Akta przewieziono konspiracyjnie do Poznania, do powstałego zaledwie parę miesięcy wcześniej Instytutu Zachodniego i zinwentaryzowano w Archiwum Zakładu Dziejów Okupacji Hitlerowskiej.

Publikacje

Dokumenty zebrane podczas akcji „Iskra-Dog” Edward Serwański opublikował po wojnie w trzech książkach.

Pierwsza pozycja, „Zbrodnia niemiecka w Warszawie 1944”, została wydana już w kwietniu 1946 r. przez Instytut Zachodni – z niepodpisanym, co było podyktowane względami bezpieczeństwa, wstępem „Mietka” zatytułowanym „W warsztacie pracy”. Autor nie podał nawet kryptonimu akcji. Musiał przemilczeć fakt, że ta powstańcza kwerenda realizowana była w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego i organizacji „Ojczyzna”. Nie chciał narażać nikogo z działaczy. Publikacja, o której mowa, ukazała się jako II tom wydawanej przez Instytut Zachodni serii „Documenta Occupationis Teutonicae”, a zawarte w niej zeznania świadków wykorzystano w trwającym wówczas procesie norymberskim (fragmenty zostały odczytane przez prokuratora brytyjskiego, majora Elwina Jonesa podczas przesłuchania generała-pułkownika Waffen SS Paula Hausera 5 sierpnia 1946 r.).

Druga pozycja, również wydana w 1946 r., miała tytuł „Dułag 121/Pruszków” i opisywała obóz przejściowy dla deportowanych z powstańczej Warszawy.

Kolejna publikacja miała się ukazać w Instytucie Zachodnim, ale w marcu 1948 r. „Mietek” został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa. W Instytucie Zachodnim wywołało to ogromny niepokój, część ankiet zawierała bowiem informacje, które nie były „pożądanym źródłem” dla komunistycznych władz PRL ze względu na pojawiające się w nich niekorzystne informacje o Rosjanach, zarówno o tych, którzy stali za Wisłą i nie udzielili pomocy powstaniu, jak i tych, którzy, jako sojusznicy Niemców brali udział w tłumieniu zrywu. Dyrekcja Instytutu, w obawie przed ewentualną konfiskatą tych materiałów przez UB, podjęła bardzo ciężką decyzję o zniszczeniu części kolekcji, w której było najwięcej uwag o charakterze antyradzieckim. Uczyniono to po to, żeby nie pogarszać sytuacji „Mietka” oskarżonego przez komunistyczne władze o „działania z zamiarem zmiany przemocą ustroju Państwa Polskiego”, a także po to, by nie narażać innych działaczy „Ojczyzny”. „Mietkowi” ta dramatyczna decyzja władz Instytutu nie pomogła, albowiem i tak czekał go pobyt w ubeckim więzieniu – łącznie 3,5 roku „wydarte z życia profesjonalnego i rodzinnego”. Z powodu długich lat ubeckiego nękania i sprawowania nad „Mietkiem” cenzury naukowej kolejna publikacja ukazała się dopiero w 1965 r. pod tytułem „Życie w powstańczej Warszawie”.

Odszyfrowanie dokumentów

Ankiety powstańcze były na przestrzeni ponad 70 lat kilkakrotnie publikowane. W sumie w druku ukazało się ich ok. 2/3, jednakże ze wszystkich uzyskanych z kwerendy dokumentów tylko ok. 1/3 stanowiły odkodowane protokoły. Reszta przez długie lata musiała być uznawana za anonimowe źródła, bo dane osobowe składających zeznania lub odbierających je pozostawały niejawne. W Instytucie Zachodnim mówiło się, że profesor Serwański, czyli „Mietek”, zmarły w 2000 r., zabrał tajemnice ich szyfrowania do grobu.

Tymczasem w 2021 r. nastąpił nieoczekiwany rewelacyjny przełom – udało się ustalić, jaką metodą szyfrowano dokumenty. Rozwiązania tej tajemnicy dokonał Krystian Sobański, kryptolog, matematyk z wykształcenia, który znalazł klucz do odtajnienia dokumentów powstańczych kwerendy. Część materiałów ciągle jeszcze czeka na odszyfrowanie.

W ramach akcji od sierpnia 1944 r. do stycznia 1945 r. zebrano ogółem 314 świadectw o zbrodniach niemieckich w Warszawie. Poruszane są w nich takie zagadnienia jak: walki powstańcze a niemieckie zbrodnicze metody walki, postawa społeczeństwa wobec działań okupanta, eksterminacja ludności i martyrologia wysiedleńcza, palenie i niszczenie stolicy przez okupanta. Zagadnienia te są zilustrowane opisami scen z powstańczej Warszawy, m.in. z rzezi Woli, masowych egzekucji osób cywilnych, wypędzeń, grabieży i znęcania się nad wziętymi do niewoli. Plon kwerendy przedstawia sobą wielką różnorodność materiału; najdłuższy dokument liczy 23 strony, sporo jest prac o objętości 10–20 stron, ale najwięcej jest protokołów 1–2 stronnicowych, a nawet krótszych.

Wśród 48 ankietowanych, osób cywilnych i uczestników powstania, zdecydowaną większość stanowiły kobiety, których było aż 28. Mężczyźni, zwłaszcza powstańcy, nie byli skłonni do składania zeznań. Badane osoby pochodziły z reguły z klasy inteligencji, byli to m.in. oficerowie, urzędniczki, studentki, pielęgniarki, ale też księgarz, ksiądz-prefekt, inżynier, literat i  drukarz. Były też tzw. kobiety niepracujące: żony, wdowy, matki. Rozpiętość wieku: od 18 lat do 60, większość badanych osób to tzw. dorośli – tak „Mietek” określił grupę ludzi po 25 roku życia. (...)

Powyższy tekst jest fragmentem książki, która w przyszłym roku ma się ukazać nakładem wydawnictwa Znak.

Relacje ofiar i protokoły ich przesłuchań zostały spisane „na gorąco” od świadków tych wydarzeń, w miejscowościach podwarszawskich w toku powstania, a także tuż po jego zakończeniu. Półtora roku później zebrane i opracowane w książce „Zbrodnia niemiecka w Warszawie 1944” przez inicjatora i koordynatora akcji, poznańskiego historyka i prawnika, żołnierza i konspiratora AK, uczestnika powstania Edwarda Serwańskiego (pseud. „Mietek”, „Karol Szymański”), zostały włączone do akt procesowych zbrodniarzy hitlerowskich Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Odcisk palca na chlebie sprzed 8600 lat
Historia Polski
2 kwietnia mija 19. rocznica śmierci Jana Pawła II
Historia Polski
Kołtun a sprawa polska. Jak trwała i trwa plica polonica
Historia Polski
Utracona szansa: bitwa nad Worsklą. Książę Witold przeciwko Złotej Ordzie
Historia Polski
Tajemnica pierwszej koronacji. Jakie sekrety kryje obraz Jana Matejki
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO