W pierwszym milenium po Chrystusie ziemie te zamieszkiwało słowiańskie plemię Wołynian. Około 981 r. zajął je książę nowogrodzki Włodzimierz Światosławowicz z rodu Rurykowiczów. „Poszedł Włodzimierz na Lachów i zajął im ich grody: Przemyśl, Czerwień i inne grody mnogie, które i do dziś są pod Rusią” – pisał ruski kronikarz Nestor. 37 lat później nasz książę Bolesław Chrobry, prawdopodobnie za namową niemieckiego cesarza Henryka II, wyruszył z ekspedycją karną na Kijów, by m.in. przywrócić ziemię wołyńską pod władanie swego rodu. Ale w średniowieczu najczęściej tak bywało, że co ojciec odzyskał, to syn tracił. Pod koniec lat 20. XI wieku nadszedł pierwszy kryzys dynastii wczesnych Piastów. Korzystając z osłabienia sąsiada, ziemię wołyńską najechał ruski książę Jarosław Mądry i przyłączył z powrotem do Rusi Kijowskiej.
Można byłoby tak długo jeszcze wymieniać, ile razy Wołyń przechodził z rąk do rąk. Łatwiej więc będzie przeskoczyć dziewięć wieków i jedynie wspomnieć, że w 1919 r. zachodnia część tej krainy została przyłączona do II Rzeczypospolitej. Jaki był Wołyń przedwojenny? To pytanie tak trudne, jak cała historia Kresów. Wspomnę więc jedynie, że w latach 30. XX wieku urządzano na Horyniu spływy kajakowe. Jeden z wielu wierszy „rzecznych” poety Stefana Bardczaka „Do Horynia” opisuje taką właśnie wyprawę kajakową. To kojący dusze obraz mijanych wsi i miasteczek, gdzie życie toczy się sennie, a sąsiedzi, choć różnie oddający cześć temu samemu Bogu, są zgodni i serdeczni.
Czytaj więcej
Polską racją stanu jest wspierać zaatakowaną przez Rosję Ukrainę. Tak samo racją stanu jest pamięć o ofiarach ludobójstwa. Sprawy te nie powinny się wykluczać.
Nagle jednak w 1943 r. ten idylliczny świat zamienił się w piekło. Kilkakrotnie opisywaliśmy na łamach tej gazety i miesięcznika „Uważam Rze Historia” rzeź wołyńską, teraz więc jedynie wspomnę, że ofiarą bestialskiego ludobójstwa przeprowadzonego przez Ukraińską Powstańczą Armię i OUN padali bez wyjątku wszyscy Polacy: chłopi i ziemianie, katolicy i prawosławni, mężczyźni i kobiety, starcy i dzieci. Mordercom szkoda było naboi na „Lachów”. Nawet niemieccy śledczy w mundurach SS, badający niektóre z tych zbrodni w 1943 r., byli zszokowani skalą okrucieństwa.
To już wiemy, pamiętamy i nie zapomnimy. Ale jakie wnioski wyciągniemy? Warto pamiętać, że przez tysiąc lat wspólnej egzystencji Polaków i Rusinów, których potomkowie tworzą dzisiaj naród ukraiński, ta straszna katastrofa wołyńska trwała trzy lata i była podsycana przez obcych. Nie wybielam morderców. Ani tych z Wołynia, ani tych z ukraińskiego SS-Wachmannschaften, którzy bestialsko mordowali Żydów w Bełżcu, Sobiborze i Treblince. Ale pamiętam też o 6 milionach Ukraińców walczących z Niemcami. To była druga po Rosjanach narodowość żołnierzy Armii Czerwonej, z których aż 2069 nadano order bohatera Związku Radzieckiego. To oni wyzwalali Auschwitz i niektóre polskie miasta! To Ukrainiec, porucznik Ołeksij Berest, wywiesił sztandar sowiecki na zdobytym Reichstagu 2 maja 1945 r. 2,5 miliona Ukraińców zostało wywiezionych na niewolnicze roboty do Niemiec, skąd wielu już nie wróciło. Tam, gdzie odmawiano wyjazdu, Niemcy za karę pacyfikowali całe wsie. Ich ofiarą padło 1,5 miliona ukraińskich Żydów, w tym dziadkowie obecnego prezydenta Ukrainy.