Michał Boym: Marco Polo ze Lwowa

Polski jezuita, który wyruszył jako misjonarz do Chin, był jednym z pierwszych europejskich sinologów. Dokonania tego wybitnego przyrodnika, kartografa, pisarza i posła cesarza Yongli do Europy zostały jednak niemal zapomniane.

Aktualizacja: 02.12.2018 12:01 Publikacja: 01.12.2018 23:01

Mapa Pekinu i okolic z „Atlasu Chin” Michała Boyma

Mapa Pekinu i okolic z „Atlasu Chin” Michała Boyma

Foto: Wikipedia

„Mundus Sinensis każdego roku (...) wydaje klejnoty, wśród których występują cenne rzeczy dla całego świata. (...) Na obszarze południowym panuje wielkie gorąco i na urodzajnej ziemi rosną tam w obfitości wszystkie indyjskie owoce: orzechy kokosowe, banany, mango, ananasy i inne. Na obszarach w części północnej rosną owoce winogron, figi, kasztany, wszelkiego rodzaju orzechy, brzoskwinie bawełna, gruszki różnego rodzaju. Gdziekolwiek jest niebo i ziemia, wszędzie tam są żyzne obszary w miejscach nadmorskich i jest tam królestwo wspaniałych rzek. Przyrodzie i rzemiosłom tego kraju szczodrze sprzyja wspólna praca rąk ludzkich i nie ma innego miejsca na świecie tak żyznego i pięknego. Naprawdę wszystko, co gdzie indziej pojawia się tylko częściowo, znajduje się tu jednocześnie i wszystko razem" – Michał Boym uniósł pióro znad cienkiego chińskiego papieru czerpanego i zamyślił się. Czy aby nie przesadził z zachwytami nad krainą, w której przebywał ledwie od trzech lat? Czy nie stracił odpowiedniego dystansu cechującego prawdziwego badacza? Cóż – pomyślał – skoro w ogóle nachodzą go takie myśli, to może jeszcze nie jest z nim tak źle.

Życie misjonarza w Hajnanie

Niewątpliwie był podekscytowany światem, który go otaczał. Przyjemny ferment w głowie nie ustępował w zasadzie od czasu, kiedy znalazł się na pokładzie statku płynącego z Lizbony do Indii. Państwo Środka nieustannie go zaskakiwało swoją innością i różnorodnością, co znajdowało odbicie w rosnącej stercie notatek i szkiców, które szybko wypełniały jego niewielki pokój w jezuickiej misji w Tingan na wyspie Hajnan. Boym starał się utrzymywać swoje archiwum we względnym porządku – zapiski segregował w teczkach, oddzielnie gromadził rysunki chińskiej flory i fauny, pod ręką trzymał zaś mapy, które nieustannie uzupełniał i aktualizował na podstawie informacji zdobywanych od tubylców i podczas samodzielnych wypraw w głąb lądu. Opracowana przez niego mapa Hajnanu była bardzo bogata w szczegóły. Pokazywała nie tylko przebieg najważniejszych ośmiu rzek, położenie głównych miast, takich jak Kiunchu czy Yaychou, ale również umiejscowienie stacji obsługi podróżnych „go", kopalni złota, a nawet słynnego głazu zwanego Pierwszym Kamieniem Nieba Południa.

Polski jezuita był szczęśliwy, bo chociaż życie misjonarzy na Hajnanie nie było łatwe, robił to, o czym marzył od dziecka, a jednocześnie wypełniał przysięgę złożoną przed obliczem Najwyższego we lwowskiej katedrze w wieku 14 lat. Pamiętał tę chwilę jak dziś. Silnie wtedy zaniemógł, najlepsi medycy w Lwim Grodzie bezradnie rozkładali ręce, a on gasł z każdym dniem. Potrzebny był cud i ten się zdarzył. Wymodlił życie u Boga, ale w zamian obiecał, że przywdzieje mnisi habit i wyruszy na Daleki Wschód, by krzewić tam wiarę w Chrystusa. Boym uśmiechnął się na to wspomnienie, bo chociaż ta lwowska przysięga narodziła się głównie z poduszczenia serca, to w sformułowaniu jej warunków i rozum brał udział: jeśli Bóg okaże łaskę i uratuje go, by został misjonarzem, niech przynajmniej pozwoli mu odwiedzić odległe krainy. I tak się w końcu stało.

Rozmyślania polskiego jezuity przerwało głośne i natarczywe pukanie do drzwi. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał Boymowi, że niespodziewany gość niesie złe nowiny. Nie mylił się. Niespełna pół godziny później polski zakonnik i jego współbracia siedzieli na pokładzie niewielkiej dżonki przygotowanej naprędce przez mieszkańców Tingan, nawróconych przez jezuitów na wiarę katolicką. Targana silnymi wiatrami łódź z trudem oddalała się od brzegów Hajnanu. Owa terra miracula, jak ją nazywał Boym, wpadła bowiem w ręce wrogich Mandżurów. Zbliżająca się w szybkim tempie od strony dziobu ściana deszczu, nad którą kłębiły się smoliste, burzowe chmury, nie napawała pasażerów dżonki optymizmem. Jednak przeznaczeniem Michała Boyma nie było dokonanie żywota w tym momencie.

Droga do celu

Zwiedzając Lwów, nie sposób pominąć pięknie renesansowej kaplicy znajdującej się przy katedrze łacińskiej. W przewodnikach występuje najczęściej jako kaplica Boimów, ale przed wojną powszechnie nazywano ją Ogrojcową lub po prostu Ogrójcem. Wybudował ją pod koniec życia Jerzy Boym, sekretarz króla Stefana Batorego, zamożny lwowski kupiec i rajca. Rodzina Boymów przywędrowała do Polski z Transylwanii i szybko się spolonizowała. Kaplica miała być okazałym mauzoleum rodu i rzeczywiście pochowano tam wielu członków tej zasłużonej dla naszego kraju rodziny. Nie ma tam jednak nagrobka jednego z najsłynniejszych jej przedstawicieli – misjonarza i odkrywcy Michała Boyma, który został pochowany gdzieś na odległej chińskiej prowincji. Droga, która zaprowadziła Michała z bogatego patrycjuszowskiego domu we Lwowie na pustkowia chińskiego południa, była długa i kręta, ale jednocześnie niezwykle ciekawa.

Już od dziecka był osobą, która nie rzucała słów na wiatr. Przysięgę złożoną Bogu wypełnił, zapisując się do kolegium jezuickiego we Lwowie, potem studiując filozofię w Kaliszu, teologię w Krakowie i ostatecznie wstępując w szeregi Towarzystwa Jezusowego, czyli zakonu jezuitów. Przyrzekł także krzewić wiarę katolicką w Chinach. Wiedział, że droga ku temu wiedzie przez Rzym i Lizbonę. W tym pierwszym mieście znajdowała się główna siedziba jezuitów, którzy zdobyli pierwsze przyczółki w Chinach na początku XVI w., kiedy zgodę na założenie misji w Pekinie uzyskał Mateo Ricci. „Skutecznym zabiegiem Towarzystwa Jezusowego było wyjście naprzeciw zainteresowaniu Chińczyków nauką i wiedzą o świecie. Z takim sztandarem wystartowali jezuici, przede wszystkim krzewiciele nauki, w drugiej kolejności – wiary. Rekrutacja do pracy w Azji wymagała przejścia kursów matematyki, fizyki, filozofii i nauk politycznych. Wiedza z dziedziny astronomii, przyrody i medycyny też okazywała się niezwykle ważna" – piszą w książce „Michał Boym. Poseł chińskiego cesarza" Jacek Pałkiewicz i Krzysztof Petek. Lizbony zaś nie można było ominąć, ponieważ był to jedyny europejski port, z którego wypływały statki do Chin. Portugalczycy umiejętną polityką zapewnili sobie wyłączność na kontakty polityczno-handlowe z Chinami oraz poparcie Rzymu, który prowadził działalność misyjną poprzez najważniejszy portugalski przyczółek na ziemi chińskiej – port Makau.

Michał Boym był bardzo zdeterminowany, aby wypełnić swoją młodzieńczą przysięgę, a zarazem zrealizować swoje marzenia o dalekich podróżach. Papież dziewięciokrotnie odmawiał mu zgody na podróż do Makau, dopiero dziesiąte podanie zostało rozpatrzone pozytywnie i w grudniu 1643 r. Polak zaokrętował się na portugalskiej karaweli płynącej z Lizbony do Chin. Tak rozpoczęła się jego wielka dalekowschodnia przygoda.

W krainie Kafrów

Przez Maderę, Wyspy Zielonego Przylądka i być może Brazylię Boym dotarł do krainy, którą od VIII w. Arabowie nazywali Kafrarią. Obejmowała ona obszar od Przylądka Dobrej Nadziei „aż do rzeki płynącej w stronę Goa", czyli dzisiejsze wschodnie wybrzeże RPA i Mozambik. Polski podróżnik zatrzymał się tam na dłużej, co zaowocowało pierwszymi naukowymi opisami flory i fauny oraz zwyczajów mieszkańców tej krainy. Obszerny list Boyma, w którym relacjonuje swoje wrażenia z pobytu w Kafrarii, trafił niestety na kilka wieków do watykańskiego archiwum i dlatego dziś powszechnie uważa się, że pierwszy opisał te ziemie angielski podróżnik i geograf Johan Barrow w 1796 r. Boym miał zresztą pod tym względem wyjątkowego pecha. Jeszcze za jego życia utrudniano mu lub opóźniano publikację opracowań dotyczących Chin, część pism zaginęła, a dodatkowo po śmierci polskiego jezuity znalazło się wielu chętnych do przywłaszczenia sobie jego dokonań. Badania wybitnego francuskiego sinologa Abela Remusata oraz prof. Bolesława Szczęśniaka i Edwarda Kajdańskiego wykazały na przykład niezbicie, że wszystko, co dotyczyło zagadnień medycyny chińskiej i badań nad fauną i florą, a co ukazało się w druku w Europie w XVII w. i na początku XVIII w., było plagiatem albo przeróbką zaginionych prac Boyma.

Przebywając na wybrzeżu Mozambiku, Boym interesował się życiem codziennym i obyczajami tubylców. Bardzo ciekawy jest np. opis ich obrzędów pogrzebowych i wierzeń. Polski podróżnik wziął także udział w polowaniu na hipopotamy, czego efektem były dwa bardzo szczegółowe rysunki tego prawie nieznanego ówczesnym Europejczykom zwierzęcia.

W grudniu 1644 r. Boym dotarł do portugalskiej kolonii Makau na wschodnim wybrzeżu Chin, gdzie przez następne kilkanaście miesięcy uczył się języka chińskiego i wykładał w jednym z jezuickich kolegiów. Miał więc czas, aby zapoznać się z sytuacją polityczną w Państwie Środka. Edward Kajdański w książce „Michał Boym. Ostatni wysłannik dynastii Ming" pisze: „Rok przybycia Boyma do Chin był w tym kraju okresem brzemiennym w wydarzenia. Europa niewiele jeszcze o nich wiedziała, ale kilka lat później wydawcy w Amsterdamie, Paryżu, Londynie czy Rzymie wyrywali sobie nawzajem rękopiśmienny tekst o zajęciu Pekinu przez hordy »Tatarów«, który przywiózł do Wenecji i Rzymu specjalny wysłannik zagrożonej dynastii Ming – ambasador Pu Mi-ko, czyli Michał Boym". Polski jezuita znalazł się w Państwie Środka w okresie upadku dynastii Ming, która nie potrafiła ochronić Chin przez najazdem Mandżurów. W 1644 r. padł Pekin, a zdobywcy obwołali cesarzem swojego przywódcę. Prawowity cesarz Yongli bronił się jednak zaciekle na południu Chin i nie zamierzał łatwo sprzedać skóry. I to właśnie do niego dotrze w końcu polski podróżnik.

Na cesarskim dworze

Po ucieczce z Hajnanu Boym najprawdopodobniej udał się na pewien czas do Wietnamu, ale ten okres jego życia jest słabo udokumentowany i budzi kontrowersje wśród badaczy. W 1647 r. jezuita trafił wreszcie do stolicy Chin, którą było wtedy przejściowo miasto Zhaoing, by pomóc w pracy misyjnej zadomowionemu już na dworze Mingów austriackiemu jezuicie Andreasowi Kofflerowi. Udał się tam na wniosek wiceprowincjała chińskiej prowincji jezuitów Alvaro de Semedo, co stanowiło odpowiedź na prośbę cesarzowej Heleny i wielkiego kanclerza Mingów Achilleusa Panga, którzy od niedawna byli już chrześcijanami. Sam cesarz zaczął przychylniej patrzeć na chrześcijan, kiedy 300 doskonałych portugalskich armat przesądziło o zwycięstwie jego wojska w bitwie pod Guilinem, co pozwoliło ostatniemu Mingowi odzyskać wiele utraconych wcześniej prowincji. „Nawet chrzest święty sam by chciał przyjąć – pisał o cesarzu Boym – gdyby nie pewne przyczyny były temu na przeszkodzie. Tymczasem mawiał codziennie artykuły wiary świętej i odprawował tak rano, jak i wieczorem chrześcijańskim sposobem modlitwy swoje. Obrazy święte czcił i we wszystkim dobrze postępował, wyjąwszy czystość małżeńską, podług której własną żoną miałby się kontentować, ale przez krewkość ludzką do tego jeszcze się nakłonić nie dał". Cesarz złamał się dopiero podczas choroby syna. Groźba utraty dziedzica tronu skłoniła go do tego, by ochrzcić zarówno swojego potomka, jak i siebie samego.

Czas spędzony na dworze władcy Chin Michał Boym poświęcił na intensywną pracę naukową i badawczą. Opisywał chińską florę i faunę, obserwował uważnie zwyczaje miejscowej arystokracji, zgłębiał chińską historię i politykę. Jako pierwszy przedstawił Europejczykom Konfucjusza jako filozofa, a nie pogańskiego bożka. Opisał Wielki Mur i sąsiadów Chin, studiował język chiński i to zarówno dialekt kantoński, jak i pekiński. Rozwijanie tej umiejętności przydało mu się podczas wyprawy do dawnej stolicy Chin, Synganfu (Xi'an w prowincji Shaanxi), gdzie – jak pisał – „na własne oczy" oglądał „kamień z Sy-ngan fu", czyli chrześcijańską stelę z okresu dynastii Tang, odkrytą tam w 1625 r. „Jak wynika z tego antycznego świadectwa, nowoczesna doktryna wiary katolickiej była głoszona w Chinach już ponad tysiąc lat temu, w roku 636 po narodzeniu Chrystusa" – relacjonował z niemałym zdziwieniem lwowianin. Odkrycie to wywarło na nim tak duże wrażenie, że postanowił dokładnie przetłumaczyć i zinterpretować znajdujący się na steli tekst. Praca ta stała się podstawą do opracowania już po jego śmierci pierwszego słownika łacińsko-chińskiego.

Tymczasem sytuacja militarna Mingów znacznie się pogorszyła. Cesarz postanowił poprosić o pomoc papieża, o którego potędze wciąż słyszał od otaczających go jezuitów. Kanclerz cesarski przygotował aż sześć listów skierowanych do Innocentego X oraz generała jezuitów Piccolominiego. Swój prywatny list napisała także matka cesarza. Zadanie dostarczenie ich do Europy otrzymał Boym, którego oficjalnie mianowano radcą cesarskiego gabinetu. Dostał do pomocy dwóch wyznających chrześcijaństwo Chińczyków (jeden z nich, Andreas Cheng, towarzyszył mu wiernie przez następne siedem lat) i 1 stycznia 1651 r. wyruszył w drogę powrotną do Europy. W maju dotarł do Goa, najważniejszego portu portugalskiego w Indiach, gdzie spotkała go niemiła niespodzianka. Jezuici byli zapobiegliwi i mieli już swoich wysłanników także na dworze mandżurskiego cesarza Chin w Pekinie, a na dodatek coraz intensywniejszą wymianę handlową prowadzili z nimi Portugalczycy. W rezultacie Boym wraz ze swoim towarzyszem trafili do aresztu domowego.

Ucieczka do Wenecji

Mijały miesiące i nic nie wskazywało, że ich sytuacja się zmieni. Do uszu Boyma doszły także wieści, że jezuicka frakcja z Pekinu wysłała do Europy swojego wysłannika, który miał torpedować jego działania. W grudniu 1651 r. podjął więc nieco desperacką decyzję i w przebraniu uciekł pilnującym go Portugalczykom. Do Rzymu postanowił dotrzeć lądem, co nawet dziś byłoby nie lada wyzwaniem. Omijając portugalskie faktorie na zachodnim wybrzeżu Indii, skierował się najpierw w głąb subkontynentu, do Golkondy, by później ruszyć na północ do portu w Suracie i dalej przez Persję i Turcję do Wenecji. Po drodze w Smyrnie wygłosił w miejscowym kościele kazanie poświęcone Chinom, ubrany w strój mandaryna, co wzbudziło niemałą sensację.

Do Wenecji dopłynął w grudniu 1652 r., by od razu dostać się w wir wielkiej europejskiej polityki. Do dzisiaj historycy głowią się, dlaczego Boym zdecydował się przekazać część materiałów zebranych w Chinach francuskiemu posłowi hrabiemu d'Argenson, co sprawiło, że polski jezuita od razu popadł w niełaskę niechętnego Burbonom papieża. Jedni twierdzą, że dowodziło to całkowitego braku umiejętności dyplomatycznych, inni – że była to świadoma zagrywka Boyma, który za wszelką cenę chciał, aby informacje o Państwie Środka trafiły do jak najszerszego grona, a nie tylko do zamkniętych archiwów Watykanu. I jest w tym chyba sporo prawdy, skoro wyłącznie dzięki tej niesubordynacji jego znakomita „Relacja z Chin" była rozchwytywana przez wielu europejskich drukarzy. Udało mu się także zdobyć zainteresowanie i zaufanie jednego z możnych Medyceuszy, Ferdynanda, dzięki czemu opublikował słynne dzieło „Flora Sinensis", pierwszą pracę na temat roślinności Chin, jaka ukazała się w Europie i na ponad sto lat stała się jedynym źródłem wiedzy na ten temat, wielokrotnie przedrukowywanym i cytowanym przez innych badaczy.

Z kolei tak wybitne opracowanie jak „Atlas Chin", zawierający unikatowe mapy i ilustracje wykonane podczas licznych podróży Boyma, rzeczywiście zostało na długie lata „uwięzione" w papieskich archiwach. A było to najdokładniejsze w owym czasie opracowanie kartograficzne Państwa Środka, które ogromnie poszerzało dość nikłą wiedzę Europejczyków o tych obszarach (Boym pierwszy przedstawił np. Koreę jako półwysep, a nie jako wyspę). Był to także pierwszy w Europie atlas posiadający obok nazw łacińskich oryginalne nazwy geograficzne pisane chińskimi znakami. Ponadto Boym rozesłał z Wenecji do kilku rektorów uczelni europejskich pracę o szerzeniu chrześcijaństwa w Chinach, w której bronił metody akomodacyjnej Ricciego (polegającej na ewangelizacji poprzez adaptowanie przez katolicyzm zwyczajów i rytów chińskich), a która była w Rzymie ostro zwalczana przez dominikanów i augustianów. Krnąbrnego polskiego jezuitę, gdy już znalazł się w Rzymie, odesłano za karę do klasztoru w Loreto, gdzie spędził w odosobnieniu prawie trzy lata. Listów od cesarza Chin nawet nie odpieczętowano.

Druga wyprawa

„Chciałem, by sprawa poselstwa stała się sprawą publiczną. Jeśli jednak nie podoba się to Waszej Świątobliwości, podporządkuję całą swoją wiedzę i całą swą wolę do posłuszeństwa. Jestem gotów na pierwszy sygnał przyjechać do Rzymu albo powrócić na pole walki w Chinach, nawet za cenę mojej reputacji i mojego zdrowia" – pisał Boym w jednym z listów do generała zakonu jezuitów. Los dał mu drugą szansę dopiero w 1655 r., gdy rządy w Stolicy Piotrowej objął nowy papież Aleksander VII. Przyjął on Boyma na audiencji i nakazał przygotować odpowiedź na prośbę cesarza Chin. Pomoc militarna dla Mingów, którzy byli już wtedy w głębokiej defensywie, nie wchodziła w grę. Dlatego papież obiecał, że wesprze Yongli modlitwą. Na szczęście pomoc zbrojną zaoferował król Portugalii Jan IV, z którym Polak spotkał się w Lizbonie. Wśród zakonników towarzyszących Boymowi w podróży, był Filip Couplet, który odegrał niechlubną rolę już po śmierci polskiego podróżnika i odkrywcy. W trakcie wyprawy Boym zdecydował się przekazać mu część zapisków dotyczących chińskiej medycyny z poleceniem dostarczenia ich do Rzymu. Couplet był jednak nieodpowiedzialnym posłańcem, z jego winy część bezcennych materiałów została bezpowrotnie utracona, a inne opublikowano, ale jako plagiaty.

Port w Goa po raz drugi okazał się dla Boyma pechowy. Dowiedział się tu, że Portugalczycy nie pomogą mu przedostać się do Makau. W Lizbonie pogodzono się już bowiem z przejęciem władzy w Chinach przez dynastię mandżurską i nie chcąc psuć świeżo nawiązanych stosunków dyplomatycznych i handlowych, odesłano polskiego mnicha z kwitkiem. Boym zrobił więc to samo co uprzednio. Wyruszył do Chin lądem – przez Bengal i Birmę dotarł do Ajutthai, stolicy Syjamu. Mimo trudów podróży nie zaprzestał pracy badawczej. Zachowała się bardzo ciekawa relacja, w której najwięcej miejsca poświęcił Syjamowi i jego mieszkańcom. Napisał m.in. pierwsze szczegółowe sprawozdanie dotyczące religii buddyjskiej i życia buddyjskich mnichów – telapojów. Naszkicował także nowe mapy krajów, przez które podróżował. „Boym posiadł wiedzę z dziedziny geografii Azji wyprzedzającą odkrycia Europejczyków o dobre trzysta lat. Gdyby opublikowano wszystkie jego dzieła, inaczej wyglądałyby znane nam siedemnasto- i osiemnastowieczne mapy świata" – piszą z podziwem, ale nie bez żalu Jacek Pałkiewicz i Krzysztof Petek.

W Ajutthai Michał Boym razem z wiernym towarzyszem podróży Andreasem Chengiem wsiadł na małą dżonkę udającą się do stolicy Tonkinu – Kechi (dzisiejsze Hanoi). Jej kapitanem był Holender Mesticus. Jak się okazało, była to najtrudniejsza przeprawa w całym pełnym przygód życiu lwowskiego podróżnika. Wszystko z winy zabobonnej i niebezpiecznej załogi, która składała się z miejscowych piratów. Gdy rozpętała się burza, chcieli złożyć jezuitę ofierze, by uspokoić żywioły. O jego losie miały decydować rzucane losy. „Następnego dnia burza nadal szalała, a oni wciąż nie mogli wywołać diabła. (...) Przez pewien czas wydawali się łagodniejsi, ale potem znów zaczęli myśleć o zabiciu mnie, jeśli wiatr się nie zmieni. Potem, około wieczora, pojawił się oczekiwany wiatr, który nazwali oni moim i wiatrem pomyślnym, ale ponieważ prądy były przeciw nam, a statek był w złym stanie i przeładowany, przebyliśmy niewielką odległość i wróciły nieprzychylne wiatry. Znów z wielką gwałtownością podjęli oni decyzję zawinięcia do portu w Cochinchinie, ale najpierw zdecydowali zabić pilota, mnie, służących i dwóch z Tonkinu, którym nie ufali. Gdy pilot zorientował się w ich zamierzeniach, oświadczył, że ma dwie beczki prochu i (...) wysadzi [statek] w powietrze" – relacjonował Boym. Trwający dziesięć miesięcy rejs z piratami z pewnością mocno nadszarpnął jego zdrowie.

Uparty mnich dotarł do Tonkinu, gdzie przez kolejne kilka miesięcy szukał sposobności przedostania się do Chin, na dwór cesarza Yongli. Boym musiał już wtedy wiedzieć, że sytuacja ostatniego władcy Chin jest beznadziejna, ale danego słowa nie chciał złamać. Kilkakrotnie próbował przejść przez linię frontu do sąsiedniej prowincji Yunnan, gdzie przebywał dwór cesarski. Za każdym razem bezskutecznie, ledwie uchodząc z życiem przed mandżurskimi zagonami. 22 sierpnia 1659 r. Michał Boym „trapiony zmartwieniami i osłabieniem, powodowanym przez przedłużającą się dyzenterię i ponoszone trudy", zmarł na dzisiejszym pograniczu chińskiej prowincji Guangxi i Wietnamu. Jego grobu nigdy nie odnaleziono. Wierny sługa Andreas przewiózł rękopisy do Makau i przekazał tamtejszym jezuitom. Ci jednak już od dawna współpracowali z nowymi władcami Chin i nie zależało im na propagowaniu dokonań „ostatniego wysłannika dynastii Ming".

„Zarówno dla Polaków, jak i dla Chińczyków Boym jest postacią niezwykle ważną i zarazem barwną. Jego poświęcenie i oddanie cesarskiej sprawie budzi podziw. Boym był nie tylko misjonarzem, ale także nieustraszonym podróżnikiem – jego biografia mogłaby z pewnością stać się kanwą niejednej filmowej opowieści. (...) Michał Boym, dodający do swojego podpisu zawsze »Polonus«, jest kluczową dla sinologii, medycyny i botaniki tego okresu postacią, przez wielu badaczy uważany za twórcę podstaw sinologii" – to niezwykle trafna ocena dokonań polskiego podróżnika autorstwa Stefani Skowron-Markowskiej z Instytutu Konfucjusza na Uniwersytecie Wrocławskim, która znalazła się w książce Pałkiewicza i Petka. Dodajmy jeszcze, że Boym jest coraz bardziej ceniony we współczesnych Chinach, gdzie z uwagi na jego dorobek nazywa się go „polskim Marco Polo" i gdzie dzięki staraniom prof. Zhang Zhenhui z Chińskiej Akademii Nauk Społecznych udało się w 2012 r. wydać wszystkie odnalezione teksty polskiego misjonarza, badacza i odkrywcy.

Wszystkie cytaty z dzieł Michała Boyma pochodzą z książki Jacka Pałkiewicza i Krzysztofa Petka „Michał Boym. Poseł chińskiego cesarza", wydawnictwo NCK, Warszawa 2016.

„Mundus Sinensis każdego roku (...) wydaje klejnoty, wśród których występują cenne rzeczy dla całego świata. (...) Na obszarze południowym panuje wielkie gorąco i na urodzajnej ziemi rosną tam w obfitości wszystkie indyjskie owoce: orzechy kokosowe, banany, mango, ananasy i inne. Na obszarach w części północnej rosną owoce winogron, figi, kasztany, wszelkiego rodzaju orzechy, brzoskwinie bawełna, gruszki różnego rodzaju. Gdziekolwiek jest niebo i ziemia, wszędzie tam są żyzne obszary w miejscach nadmorskich i jest tam królestwo wspaniałych rzek. Przyrodzie i rzemiosłom tego kraju szczodrze sprzyja wspólna praca rąk ludzkich i nie ma innego miejsca na świecie tak żyznego i pięknego. Naprawdę wszystko, co gdzie indziej pojawia się tylko częściowo, znajduje się tu jednocześnie i wszystko razem" – Michał Boym uniósł pióro znad cienkiego chińskiego papieru czerpanego i zamyślił się. Czy aby nie przesadził z zachwytami nad krainą, w której przebywał ledwie od trzech lat? Czy nie stracił odpowiedniego dystansu cechującego prawdziwego badacza? Cóż – pomyślał – skoro w ogóle nachodzą go takie myśli, to może jeszcze nie jest z nim tak źle.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO