Szklane bombki były źle widziane, ponieważ nie były wytwarzane w Polsce, lecz sprowadzane z Niemiec. Do takiego bojkotu nawoływano już przed I wojną światową, a szczególne w święta 1918 r. w najlepszym tonie było ozdabianie drzewek orzechami, pierniczkami, cukierkami, jabłkami, zabawkami z papieru i słomy własnej roboty.
Wobec samej choinki też wysuwano patriotyczne zastrzeżenia – zwyczaj ten ma niemieckie pochodzenie – u wielu Polaków nie spotykała się więc z przychylnością. Jak w Dereszewiczach na Polesiu, w majątku Kieniewiczów, w końcu XIX wieku: choinkę przygotowywała tam, po kryjomu, Fraulein Othmer, niemiecka guwernantka, gdyż dziadek Hieronim nie cierpiał choinki. W majątku Huta na Podolu w ogóle choinki nie stawiano, gdyż właściciel Hubert Stempowski uważał ją za „barbarzyńskie niszczenie świerków”. Jadwiga Guttakowska, córka właścicieli majątku Łazek, wspominała, że zwyczaj ubierania choinki w ich domu zanikał, w zamian jej matka wpłacała pieniądze na cel charytatywny (Tomasz Adam Pruszak, „O ziemiańskim świętowaniu”).
Do polskiej tradycji należało wigilijne polowanie, ponieważ panie domu wolały, aby mężczyźni nie przeszkadzali w ostatnich przygotowaniach. Z polowania do domu należało powrócić przed zmierzchem, a więc około trzeciej po południu. Myśliwi spożywali w lesie przekąskę, śledzika na razowcu, z kieliszkiem starki czy jałowcówki. Na wigilijne polowanie często zabierano ziemniaki do pieczenia w popiele, butelkę wódki, postny bigos. Opis takiego bigosu podaje Jacek Jerzy Nieżychowski („Kuchnia ziemiańska. Błogosławione cztery pory roku”): „Bigos odgrzewany w saganie zawieszonym na drągu nad ogniskiem, przyrządzany na słodkiej i kiszonej kapuście, wielokrotnie zamrażany i odgrzewany z mnóstwem borowików podsuszanych na słońcu, z dodatkiem cebulki i odrobiny czosnku, zrumienionych na świeżym maśle, z dodatkiem ziół, wreszcie doprawiony czerwonym burgundem, wędzonymi śliwkami i ziarnkami jałowca. Do bigosu dorzucana była nasza rodzima trufla, rodzona siostra tych francuskich, czyli poczciwe purchawki, zbierana, gdy dopiero wychylały się spod ziemi (...) Smaku, zapachu owego bigosu nie jest w stanie opisać żaden poeta. To trzeba właśnie w takim mroźnym dniu na leśnej polanie popróbować, przegryzając sitnym, w domu pieczonym na liściu kapusty żytnim chlebem, przepijając nalewkami różnorodnymi i grzanym korzennym winem”.
A jak wyglądała dawniej Wigilia? Wiązały się z nią różne przesądy, zabobony: która dziewka mak tarła na Wigilię, ta niechybnie wyjdzie za mąż; kto ilu wigilijnych potraw nie spróbuje, tyle radości ominie go w następnym roku; ponieważ „jak w Wigilię, tak cały rok”, starano się nie kłócić, nie przeklinać, itp. W Wigilię w rogach pokoju, w którym miano wieczerzać, stawiano snopki niemłóconego zboża. Pod biały lniany obrus kładziono siano.
Na Kresach Wschodnich i w rodzinach pochodzących z tamtych terenów zwyczajowo przyrządzano kutię. „Bez kucyi nie było w Polsce uczty wigilijnej ani u kmiecia, ani u magnata. Jednak kutia nie miała opinii potrawy smacznej. W potrawie zaś samej ta była tylko różnica, że chłopek i zagrodowiec przyrządzał ją z pęcaku jęczmiennego, a możni z kaszy jęczmiennej zwanej perłową” – zauważa Zygmunt Gloger („Boże Narodzenie”).