Pytanie, jak w uszach dzisiejszego Polaka brzmi nazwa Stalingrad, w której zaklęty jest upiór strasznego tyrana. Dobrze to dla nas czy niedobrze, że Sowieci zmiażdżyli pod miastem noszącym jego imię hitlerowskie zastępy?
Z ciekawości przeprowadziłem sondę wśród moich przyjaciół z redakcji „Mówią wieki”. Prawda, biorąc pod uwagę statystycznego Polaka, była to próbka wybitnie niereprezentatywna, bo koledzy moi – przecież historycy – są niepomiernie bardziej obkuci w historii niż przytłaczająca większość rodaków. I tylko jeden odpowiedział, że nie wie, reszta jak jeden mąż oświadczyła, że w sumie dobrze, bo gdyby Niemcy pobili Sowietów, to dopiero byłoby okropnie. Też tak myślę, jednakże rozumiem, że Polacy o kresowych korzeniach niekoniecznie muszą podzielać to zdanie...
Pamiętam wszakże długą rozmowę z dużo starszym kolegą, człowiekiem mądrym i uczonym, żołnierzem Powstania Warszawskiego, wybitnym profesorem i publicystą. Nic z komunisty, rewanżysty czy kogo tam jeszcze – raczej ucieleśnienie polskiego inteligenta z bagażem starej kultury Zachodu za skórą.
Gadało się o tym i owym, jak to przy winie: o książkach, obrazach, a zwłaszcza filmach – o Fellinich, Antonionich i innych Wajdach. I nagle profesor mówi: – Fellini Fellinim, ale najpiękniejszy film mojego życia to fragment kroniki filmowej ze słynnej defilady Krasnej Armii, te pęki hitlerowskich sztandarów walające się w kurzu placu Czerwonego – cóż to był za wspaniały widok!
Dlatego, że pamiętał. Pamiętał to straszne upokorzenie, którego doznawał w okupowanej Warszawie, kiedy byle stupajka w mundurze feldgrau wprost parował pogardą do wszystkiego co polskie, słowiańskie, nieniemieckie na wschód od Odry. On, człek wykształcony, Europejczyk w każdym calu, wielbiciel Kochanowskiego i Rimbauda, Bacha i Schillera, skazany był na codzienne upokorzenia z rąk rzekomych przedstawicieli „wyższej rasy”. A teraz ich barbarzyńskie znaki leżały u stóp ludzi urodzonych daleko na wschód od Odry... To nie była żadna antyniemieckość, panslawizm czy inne, niegodne ludzi cywilizowanych, dyrdymały. To była miara upokorzenia.