Protest mego pokolenia

Marzec ’68 ujawnił PRL jako zadziwiające miejsce, w którym braki na rynku walczyły o lepsze z brakami w dziedzinie informacji. Ich przepływ był celowo utrudniany.

Aktualizacja: 24.12.2007 08:31 Publikacja: 23.12.2007 23:49

Protest mego pokolenia

Foto: Rzeczpospolita

Ci, którzy je posiedli, zwani byli nosicielami informacji. Jeśli mieli negatywną opinię o pewnych rzeczach, to znaczyło, że byli zarażeni. Jakby złapali wirusa. Żeby nie zarażali społeczeństwa, trzeba ich było otoczyć kordonem sanitarnym. Izolować, zamknąć. Powszechne było poczucie lęku, nieufności i frustracji.

Do Marca ’68 wiodła jednak długa droga. Byliśmy „aktorami”, prowadząc na uniwersyteckiej „scenie” skomplikowaną walkę przeciw monopolowi władzy na informacje. Zabiegaliśmy wśród studentów o poparcie naszych dążeń. Jednak młodzi ludzie bali się ujawniania swych opinii. Myśmy też się na początku bali.

Byliśmy na straconych pozycjach. Długo przed Marcem systematycznie nas aresztowano i usuwano ze studiów. Mówiąc: nas, mam na myśli nie tylko Kuronia i Michnika, ale szeroki krąg opozycji. Rozmaite grupki, z których jedna z najciekawszych o nazwie Nowe Formy była w akademiku przy ul. Kickiego na Grochowie. To ona zdetonowała Marzec, który poprzez kanały domów studenckich rozpłynął się na całą Polskę.

Chmury oczywiście zbierały się i przedtem. Była afera ze zdjęciem „Dziadów” w Teatrze Narodowym. Jeszcze wcześniej Izrael wygrał wojnę na Bliskim Wschodzie, co sprawiło, że w Polsce pojawiła się znienacka piąta kolumna – polscy syjoniści. Wielki konflikt wisiał w powietrzu. Nie tylko w Polsce, bo protesty studenckie miały miejsce też gdzie indziej, np. w styczniu w Pradze. W atmosferze globalnego ruchu zdaliśmy sobie sprawę, że mamy nie tyle wiosnę ludów, ile wiosnę młodzieży. I jak zwykle przeliczyliśmy się, oczekując poparcia z Zachodu.

Byłem wtedy na piątym roku i po każdym aresztowaniu pogłębiałem kapitał życiowych doświadczeń. Niebywałe znaczenie miał dla mnie 8 marca 1968 r. – dzień, w którym padła bariera strachu. Na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego odbyła się pierwsza wolna, pokojowa demonstracja, podczas której protestujący w wyważonej formie wyrazili swoje stanowisko. Czuliśmy się, że – jak w science fiction – wchodzimy w inny świat.Ludzie zrozumieli, że zaświtał pierwszy dzień wolności i przestali się bać. Mówili to, co myślą, bez czego nie ma demokracji. To było wspaniałe. Mało kto już pamięta ten entuzjazm, który został później zgaszony pałowaniem w całej Polsce. 250 tysięcy młodych ludzi dostało lekcję demokracji w sowieckim wydaniu. Nigdy tego nie zapomnieli, dzięki czemu w następnych latach mógł powstał KOR, „Solidarność” i dziś jesteśmy, gdzie dziś jesteśmy.

Marzec ’68 był znacznie większy i ważniejszy niż paryski maj. Objął cały kraj. Wprawdzie jeździły za mną trzy samochody milicyjne, ale od 8 do 11 marca miałem szczęście być na wolności. Jacek Kuroń siedział w więzieniu, większość „komandosów” zaaresztowano. Mnie się udało wszystko zobaczyć, łącznie z pałowaniem aparatu partyjnego i ZMS-owskiego. Przyniesiono zakrwawionego działacza uczelnianego komitetu PZPR. Nie pomogły tłumaczenia: „Panowie, jesteśmy z wami!”. Golędzinów i tzw. aktyw robotniczy nie wybierał.

8 Marca 1968 r. był przedwiośniem tego, co zdarzyło się w 1980 r. Ludzie, którzy po raz pierwszy wzięli udział w publicznej demonstracji albo przez trzy dni walczyli z milicją w Gdańsku, w większości nie byli studentami, lecz licealistami i robotnikami. O nich się prawie nie mówi. A wtedy zaczęło się to, co mamy dziś. Cała generacja powiedziała komunistom: nie.Z Marca ’68 zrobiono tymczasem akademię, na której kilku osobom wystawiono pomniki. To jest kompletnie bez sensu, gdyż spora część emigracji marcowej na Zachodzie nie ma poczucia, że Marzec się skończył.Chciałbym zwrócić się do polskich parlamentarzystów, żeby zdecydowali się uczcić miesiąc tak, jak na to zasługuje. Aparat represji totalitarnego państwa pobił polską młodzież. Część ludzi została zmuszona do opuszczenia kraju. Nikt nie powiedział: przepraszam. Ani tym, którzy wyjechali, ani tym, którzy zostali. Chłopcy przy Okrągłym Stole dogadali się, żeby o pewnych rzeczach nie mówić. 18 lat minęło i ciągle tkwimy w tej krępującej sytuacji.notował Janusz R. Kowalczyk

Ci, którzy je posiedli, zwani byli nosicielami informacji. Jeśli mieli negatywną opinię o pewnych rzeczach, to znaczyło, że byli zarażeni. Jakby złapali wirusa. Żeby nie zarażali społeczeństwa, trzeba ich było otoczyć kordonem sanitarnym. Izolować, zamknąć. Powszechne było poczucie lęku, nieufności i frustracji.

Do Marca ’68 wiodła jednak długa droga. Byliśmy „aktorami”, prowadząc na uniwersyteckiej „scenie” skomplikowaną walkę przeciw monopolowi władzy na informacje. Zabiegaliśmy wśród studentów o poparcie naszych dążeń. Jednak młodzi ludzie bali się ujawniania swych opinii. Myśmy też się na początku bali.

Pozostało 85% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem