Ci, którzy je posiedli, zwani byli nosicielami informacji. Jeśli mieli negatywną opinię o pewnych rzeczach, to znaczyło, że byli zarażeni. Jakby złapali wirusa. Żeby nie zarażali społeczeństwa, trzeba ich było otoczyć kordonem sanitarnym. Izolować, zamknąć. Powszechne było poczucie lęku, nieufności i frustracji.
Do Marca ’68 wiodła jednak długa droga. Byliśmy „aktorami”, prowadząc na uniwersyteckiej „scenie” skomplikowaną walkę przeciw monopolowi władzy na informacje. Zabiegaliśmy wśród studentów o poparcie naszych dążeń. Jednak młodzi ludzie bali się ujawniania swych opinii. Myśmy też się na początku bali.
Byliśmy na straconych pozycjach. Długo przed Marcem systematycznie nas aresztowano i usuwano ze studiów. Mówiąc: nas, mam na myśli nie tylko Kuronia i Michnika, ale szeroki krąg opozycji. Rozmaite grupki, z których jedna z najciekawszych o nazwie Nowe Formy była w akademiku przy ul. Kickiego na Grochowie. To ona zdetonowała Marzec, który poprzez kanały domów studenckich rozpłynął się na całą Polskę.
Chmury oczywiście zbierały się i przedtem. Była afera ze zdjęciem „Dziadów” w Teatrze Narodowym. Jeszcze wcześniej Izrael wygrał wojnę na Bliskim Wschodzie, co sprawiło, że w Polsce pojawiła się znienacka piąta kolumna – polscy syjoniści. Wielki konflikt wisiał w powietrzu. Nie tylko w Polsce, bo protesty studenckie miały miejsce też gdzie indziej, np. w styczniu w Pradze. W atmosferze globalnego ruchu zdaliśmy sobie sprawę, że mamy nie tyle wiosnę ludów, ile wiosnę młodzieży. I jak zwykle przeliczyliśmy się, oczekując poparcia z Zachodu.
Byłem wtedy na piątym roku i po każdym aresztowaniu pogłębiałem kapitał życiowych doświadczeń. Niebywałe znaczenie miał dla mnie 8 marca 1968 r. – dzień, w którym padła bariera strachu. Na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego odbyła się pierwsza wolna, pokojowa demonstracja, podczas której protestujący w wyważonej formie wyrazili swoje stanowisko. Czuliśmy się, że – jak w science fiction – wchodzimy w inny świat.Ludzie zrozumieli, że zaświtał pierwszy dzień wolności i przestali się bać. Mówili to, co myślą, bez czego nie ma demokracji. To było wspaniałe. Mało kto już pamięta ten entuzjazm, który został później zgaszony pałowaniem w całej Polsce. 250 tysięcy młodych ludzi dostało lekcję demokracji w sowieckim wydaniu. Nigdy tego nie zapomnieli, dzięki czemu w następnych latach mógł powstał KOR, „Solidarność” i dziś jesteśmy, gdzie dziś jesteśmy.