Woodrow Wilson: fanatyczny rasista. Część II

Dla Polaków Thomas Woodrow Wilson zawsze będzie wielkim mężem stanu, który w sposób niezaprzeczalny przyczynił się do odbudowy naszej niepodległości. Amerykanie uważają go jednak za jednego z najbardziej kontrowersyjnych prezydentów USA w historii.

Publikacja: 26.03.2020 21:00

Woodrow Wilson: fanatyczny rasista. Część II

Foto: Getty Images

4 marca 1913 r. prezes Sądu Najwyższego USA Edward Douglas White zaprzysiągł Thomasa Woodrowa Wilsona na 28. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Nowy prezydent był człowiekiem znacznie różniącym się od swoich poprzedników. Szczupły, o niemal posągowej urodzie intelektualista i idealista, który wierzył, że można zbudować system rządów federalnych nienaruszających wolności obywatelskich, a jednocześnie sprawujących skuteczną kontrolę nad niemal wszystkimi aspektami życia społecznego.

Swój program ograniczonych reform, który nazwał Nową Wolnością, zaprezentował w czasie pierwszej prezydenckiej kampanii wyborczej. Wzywał w nim do ograniczenia władzy rządu federalnego na rzecz samorządności lokalnej. Nowa Wolność postulowała trzy reformy: taryfową – obniżającą po raz pierwszy od 1857 r. stawki celne; gospodarczą, której efektem było powołanie do życia Federalnej Komisji Handlu w celu zbadania i powstrzymania nieuczciwych i nielegalnych praktyk biznesowych, oraz bankową, której owocem było kontrowersyjne utworzenie Systemu Rezerwy Federalnej w 1913 r., a trzy lata później uchwalenie ustawy Federal Farm Loan Act, powołującej banki kredytów rolnych dla wsparcia rolników.

Miłośnik nowych mediów

W przeciwieństwie do swoich poprzedników Wilson doskonale rozumiał i znał przemiany, jakie niosła za sobą rewolucja naukowo-techniczna na początku XX w. Zdawał sobie sprawę, że odtąd prezydent nie może już dłużej komunikować się ze społeczeństwem jedynie za pomocą oświadczeń wygłaszanych na wiecach wyborczych. Dlatego jako pierwszy amerykański przywódca zaczął budować profesjonalne biuro prasowe Białego Domu i organizować regularne konferencje prasowe. Mógł na nich zabłysnąć swoją elokwencją i erudycją. Posługiwał się piękną angielszczyzną i wygłaszał ciekawe opinie. Pierwsi dziennikarze akredytowani przy Białym Domu przypominali na jego konferencjach studentów zasłuchanych w wykład charyzmatycznego profesora. W takich sytuacjach zdawał się wracać do tego, co lubił najbardziej – nauczania w salach akademickich Uniwersytetu w Princeton.

Foto: Wikipedia

Dopiero w 1915 r., kiedy zarysowała się realna groźba przyłączenia się Stanów Zjednoczonych do I wojny światowej, prezydent Wilson zawiesił swoje regularne spotkania z prasą. Niezależnie od tej przerwy nieustannie dbał o swój wizerunek medialny. Był człowiekiem, który doskonale wiedział, jak ustawić się do kamery, aby dobrze wyglądać na ekranie kinowym. Jako wielki zwolennik nowości technicznych starał się pokazywać na każdym kroku, że działa zgodnie z duchem czasu. Kiedy w Białym Domu zainstalowano pierwszy telefon, prezydent nieustannie z niego korzystał i kazał się sfilmować przy tym „wspaniałym urządzeniu".

Prof. Thomas Woodrow Wilson nie unikał też słowa pisanego. Regularnie wysyłał swoje artykuły do prasy i chętnie udzielał wywiadów. Żaden z jego poprzedników nie nawiązał tak silnej emocjonalnie i intelektualnie więzi ze społeczeństwem za pośrednictwem mediów. Ta niezwykła zdolność do budowania doskonałych relacji z przedstawicielami prasy, politykami i wyborcami uczyniła Wilsona postacią o zupełnie innym formacie niż jego poprzednicy. Także w wymiarze światowym. Jako pierwszy amerykański prezydent brał aktywny udział w międzynarodowych konferencjach i spotkaniach. Dzięki temu udało mu się przełamać izolacjonizm USA i wyprowadzić amerykański statek na szerokie morza światowej dyplomacji.

System Rezerwy Federalnej

Także w relacjach z Kongresem Wilson stworzył zupełnie nowatorski model amerykańskiej prezydentury. 8 kwietnia 1913 r. osobiście udał się na wspólne posiedzenie obu izb Kongresu, żeby wygłosić orędzie przekonujące parlamentarzystów do przyjęcia reformy ustawy celnej. Tym samym Wilson złamał precedens ustanowiony przez trzeciego prezydenta USA Thomasa Jeffersona, że prezydent nie powinien bezpośrednio agitować w Kongresie za jakąkolwiek ustawą. Wilson uważał, że regularne kontakty z prawodawcami są niezbędne dla wprowadzenia jego kluczowych reform programu Nowej Wolności. Był bezwzględnym zwolennikiem monteskiuszowskiego podziału kompetencji i wzajemnej niezależności między władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą.

Często powoływał się na teorię klasycznego republikanizmu angielskiego filozofa Johna Locke'a, który w 1690 r. opublikował „Dwa traktaty o rządzie". Zarówno Locke, jak i Monteskiusz uważali, że władza jest powołana do ochrony niezbywalnych wartości, jakimi są wolność i własność. Dlatego powinna pochodzić z nadania ludu i być ograniczona w celu realizacji tylko tych zadań, do których została powołana. Obaj myśliciele uważali, że spełnienie tych postulatów warunkuje rozdział kompetencji w obrębie poszczególnych władz. Podobnie myślał Wilson. Uważał jednak, że prezydent powinien prowadzić bezpośrednie negocjacje z poszczególnymi frakcjami w Kongresie w celu wypracowania najkorzystniejszego dla interesów państwa i narodu kompromisu.

Bez tego „zabiegania" na Kapitolu nigdy nie udałoby się stworzyć Systemu Rezerwy Federalnej, która pełnić miała rolę banku centralnego i emitenta amerykańskiego dolara. Do 1913 r. działało w Stanach Zjednoczonych aż 7 tys. banków, z których każdy mógł drukować własnego dolara. Amerykańskiej bankowości nie regulowało żadne prawo. Była to przysłowiowa wolnoamerykanka w jej najbardziej skrajnej postaci. Konserwatyści i zwolennicy teorii spiskowych uważali, że powołanie Systemu Rezerwy krępuje wolny rynek i oddaje władzę w ręce tajemniczej grupy najbardziej wpływowych i najbogatszych Amerykanów. Do 1913 r. kształtował się bowiem amerykański patrycjat. I nie należy go mylić z drobną burżuazją, która dorobiła się kilku milionów na fabrykach spinaczy, sprzedaży lodów na patyku czy obrocie nieruchomościami. Amerykańska arystokracja do dzisiaj pilnie strzeże swojej tożsamości. To ludzie, którzy nie muszą nawet grać na giełdzie i zawsze pozostają w niedostrzegalnym cieniu wydarzeń. Są tak bajecznie bogaci i wpływowi, że nie muszą nikomu niczym imponować. Ale za to ich wola często rozstrzyga o faktycznym wymiarze polityki.

Dalekosiężne plany o charakterze globalnym, wybiegające na wiele prezydenckich kadencji do przodu, są ustalane przez faktycznych zdobywców nowego świata. Byli i są nimi potomkowie wielkich rodów przemysłowych z przełomu XIX i XX w.: królów amerykańskiego przemysłu hutniczego (jak Andrew Carnegie), władców kolei (z E.H. Harrimanem na czele), potentatów przemysłu samochodowego (jak Henry Ford) czy magnatów naftowych (jak Rockefellerowie). To na mocy ich decyzji, mimo pewnych oporów prezydenta Thomasa Woodrowa Wilsona, w 1913 r. powstał System Rezerwy Federalnej USA. Pięć lat później bracia Rockefellerowie wraz ze spadkobiercami J.P. Morgana, przedstawicielami rodu DuPontów, dynastii Vanderbiltów i innych wielkich familii, które miały zakulisowy wpływ na politykę gospodarczą i zagraniczną USA, założyli w Nowym Jorku Radę Stosunków Zagranicznych, która od tej pory miała podejmować decyzje o kierunku ekspansji amerykańskich inwestycji za granicą. I to od niej tak naprawdę zależało, dokąd prezydent wysyłał siły ekspedycyjne armii amerykańskiej w odległe regiony świata. Zwolennicy teorii spiskowych uważają, że ministrów (sekretarzy) lub reprezentantów prezydenta Stanów Zjednoczonych zapraszano jedynie po odbiór decyzji sugerowanych przez tę radę. „Elity kapitalizmu finansowego miały dalekosiężne cele polegające na stworzeniu światowego systemu prywatnej władzy finansowej, która byłaby w stanie zdominować systemy polityczne wszystkich państw oraz gospodarkę całego świata – pisał w 1966 r. profesor Carroll Quigley z wydziału historii Uniwersytetu Harvarda, były doradca sekretarza obrony USA. – Ten system miał być zarządzany w sposób feudalny przez światowe banki centralne, koordynujące działania poprzez tajne porozumienia, prowadzone na prywatnych spotkaniach i konferencjach".

Film „Narodziny narodu” (1915) w reżyserii Davida W. Griffitha jest dziś określany jako najbardziej

Film „Narodziny narodu” (1915) w reżyserii Davida W. Griffitha jest dziś określany jako najbardziej rasistowskie dzieło filmowe w historii kina

Foto: Wikipedia

Ustawa o Rezerwie Federalnej z 1913 r. przekazywała nadzór nad wszystkimi bankami w USA nowemu bankowi centralnemu, który miał od tej pory wgląd i kontrolę nad systemem rozliczeń pieniężnych, prowadził politykę finansową państwa i emitował na rynek pieniądz papierowy i bilon. Wielu Amerykanów uznało Fed za instytucję o zbyt wysokich uprawnieniach, tym bardziej że z formalnego punktu widzenia nie była ona instytucją stricte państwową. Nie jest ani agencją rządu federalnego, ani strukturą podległą Kongresowi, ani nie podlega „the Freedom of Information Act". Nikt nie może zatem mieć wglądu w jej obrady, decyzje czy wybory. Fed – jak nazywa się amerykański bank centralny – jest więc państwem w państwie, ponad kontrolą wyborców i jakiegokolwiek rodzaju władzy. Powołanie Systemu Rezerwy Federalnej w 1913 r. na swój sposób łamało monteskiuszowski trójpodział władzy, czyniąc tę instytucję całkowicie niezależną od jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej.

Być może dlatego, jak głosi legenda powtarzana przez zwolenników teorii spiskowych, prezydent Thomas Woodrow Wilson płakał przy podpisywaniu ustawy powołującej tę instytucję do życia. Być może zdawał sobie sprawę, że oddaje bezpieczeństwo gospodarcze państwa w ręce korporacji o hermetycznej strukturze kadrowej i niejasnym statusie własności. 12 regionalnych banków wchodzących w skład Systemu Rezerwy Federalnej ma strukturę organizacyjną jak prywatne korporacje. Oznacza to, że wbrew Konstytucji Stanów Zjednoczonych i zawartej w niej Karcie praw podstawowych o polityce pieniężnej państwa, a tym samym o kierunku rozwoju gospodarczego USA decydują ludzie niemający mandatu społecznego do sprawowania władzy. Co prawda, Rada Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej składa się z siedmiu członków powoływanych przez prezydenta za radą i zgodą Senatu na 14 lat, ale w rzeczywistości to te 12 banków Systemu Rezerwy Federalnej odpowiadających za określony dystrykt czyni je quasi-bankami centralnymi na swoim terenie. W rzeczywistości władza należy do Federalnego Komitetu do spraw Operacji Otwartego Rynku, czyli wspólnego spotkania członków Rady Gubernatorów i prezesów wszystkich banków SRF. I to ten organ, a nie żadna inna instytucja w USA, ustala docelowe poziomy podaży pieniądza i jest odpowiedzialny za kształtowanie polityki pieniężnej i nadzór nad operacjami otwartego rynku.

Początek podatkowego horroru

Amerykańscy libertarianie i konserwatyści uważają, że wolności obywatelskie i wolność własności zakończyły się w czasach prezydentury Thomasa Woodrowa Wilsona. Obwiniają 28. prezydenta o zdradę tych fundamentalnych wartości na rzecz ukrytej władzy wielkich korporacji i amerykańskiego patrycjatu. Są też głęboko przekonani, że Wilson odpowiada za te zmiany polityki gospodarczej i fiskalnej, które można nazwać „ukrytym socjalizmem".

Szczególnym przykładem jest tu polityka podatkowa administracji Wilsona. Jeszcze w 1913 r. obowiązywało w Stanach Zjednoczonych siedem progów podatkowych – od 1 do 7 proc. Znamienne, że najwyższą stawkę płacili jedynie obywatele mający roczny dochód w wysokości ponad pół miliona dolarów, co odpowiada sile nabywczej 12 milionów dolarów z 2013 r. Mimo to część Amerykanów uważała taką politykę fiskalną, która dzisiaj wydaje nam się bardzo łagodna i liberalna, za „złodziejską". Powoływano się przy tym na pogląd, że podatek dochodowy w USA jest niezgodny z konstytucją i Kartą praw podstawowych.

W 1917 r., powołując się na konieczność przystąpienia do Wielkiej Wojny w Europie, rząd Woodrowa Wilsona przeforsował na Kapitolu podatek dochodowy o 21 progach – od najniższego w wysokości 2 proc. do najwyższego w wysokości 67 proc. Ale i w tym wypadku najwyższy z nich dotyczył tylko bardzo wąskiej grupy osób zarabiających rocznie powyżej 2 mln dolarów, czyli równowartość obecnych 40 mln. Prawdziwą katorgę przeżyli dopiero amerykańscy przedsiębiorcy pod rządami Franklina D. Roosevelta, kiedy od 1932 do 1944 r. najwyższa stawka podatku dochodowego urosła z 63 do 91 proc. W 1944 i 1946 r. przedsiębiorcy, który uzyskał dochód w wysokości 200 tys. dolarów, po zapłaceniu podatku dochodowego pozostawało w kieszeni zaledwie 18 tys. Czy w takich warunkach opłacało się w ogóle prowadzić działalność gospodarczą?

Radykalne zmiany w polityce monetarnej i fiskalnej wywołały poruszenie wśród przedsiębiorców i w środowiskach konserwatywnych. Wilson wydawał się nimi nie przejmować. Kiedyś z charakterystycznym dla siebie przekąsem oświadczył, że w jego opinii „Konserwatysta to człowiek, który siedzi i myśli. Głównie siedzi". Żeby jednak choć trochę złagodzić narastające niezadowolenie tej części społeczeństwa, prezydent postanowił pójść konserwatystom na liczne ustępstwa w sferze społecznej. Sprzeciwił się nadaniu kobietom prawa do głosowania. Odrzucił też projekt ustawy zakazującej pracę dzieci i utrzymał segregację rasową wśród pracowników instytucji rządu federalnego.

Zwolennik segregacji rasowej

Prezydent Wilson nie krył się ze swoimi rasistowskimi poglądami. Otwarcie popierał działalność Ku Klux Klanu – organizacji założonej zimą 1865 r. przez sześciu byłych oficerów Konfederacji pod wodzą Nathana Bedforda Forresta w miasteczku Pulaski w stanie Tennessee. Co prawda, cztery lata później Forrest rozwiązał organizację, ale nie było żadną tajemnicą, że działa ona w pewnej formie konspiracji. Jej odrodzenie nastąpiło w 1915 r., kiedy na ekrany kin w całej Ameryce wszedł film „Narodziny narodu" w reżyserii Davida Warka Griffitha. Dzisiaj jest on określany jako najbardziej rasistowskie dzieło filmowe w historii, ukazujące „narzucenie władzy czarnych nad białym społeczeństwem Południowców przez jankeską dyktaturę Abrahama Lincolna po wojnie secesyjnej". Prezydent Wilson nie tylko nie potępił jawnie rasistowskiego przesłania tego dzieła, ale wyraził wręcz swoją pełną aprobatę dla nielegalnych działań klanu.

W jednej ze scen filmu Griffitha pokazany jest płonący krzyż. Staje się on symbolem oporu społeczeństwa Południa wobec narzuconej przez Północ równości obywatelskiej byłych niewolników i ich panów. Griffith nie wiedział, że tym samym wykreował pewien upiorny obyczaj, który stanie się symbolem rasistowskiego terroru przez kolejne pół wieku. W Dzień Dziękczynienia 1915 r. pastor William Joseph Simmons z dwoma byłymi członkami pierwszego KKK podpalił drewniany krzyż na Stone Mountain w stanie Georgia. Przez lata próbowano znaleźć uzasadnienie historyczne dla tego obyczaju, ale był on tylko elementem scenariusza „Narodzin narodu". Po obejrzeniu tego filmu wyraźnie poruszony prezydent Wilson oświadczył, że w pełni zgadza się z jego wymową. Wilson nie różnił się w poglądach na sprawy rasowe od większości swoich białych rodaków. Uważał czarnoskórych Amerykanów za rodzaj podgatunku Homo sapiens, znacznie ustępujący pod względem rozwoju intelektualnego od białego człowieka. Kiedy w Rosji wybuchła rewolucja, oświadczył, że „amerykański Murzyn to wymarzony agent czerwonych". Kiedy 11 kwietnia 1913 r. poczmistrz generalny Stanów Zjednoczonych Albert S. Burleson opowiedział się na posiedzeniu rządu federalnego za segregacją poczty kolejowej, Wilson nie tylko nie wyraził sprzeciwu, ale nawet oświadczył, że „życzy sobie tego z głębi serca" i dodał, że należy rozdzielić wszystkie rzeczy używane przez białych i czarnych pracowników, w szczególności okulary ochronne, ręczniki i łazienki.

Zarówno Burleson, jak i sekretarz skarbu William Gibbs McAdoo potraktowali komentarz Wilsona jako upoważnienie do wprowadzenia pełnej segregacji we wszystkich instytucjach federalnych. Departament Skarbu i Urząd Pocztowy USA jako pierwsze wprowadziły tzw. skryte miejsca pracy, czyli osobne jadalnie i oddzielne łazienki. Te decyzje oburzyły nielicznych wówczas obrońców praw obywatelskich. W 1913 r. pochodzący z Ghany amerykański pisarz i działacz społeczny William Edward Burghardt Du Bois, w wyborach 1912 r. agitujący za wyborem Wilsona, napisał rozpaczliwy list otwarty do prezydenta, w którym pisał o „jednokolorowym urzędniku", który nie może być traktowany różnie ze względu na charakter swojej pracy i który w konsekwencji miał zbudowaną wokół siebie klatkę oddzielającą go od swoich towarzyszy pracy. Prezydent Wilson nie tylko nie przejął się tym listem, ale w oburzeniu na „bezczelność" Du Boisa nakazał zwolnić 17 z 20 jedynych czarnoskórych kierowników pracujących w instytucjach rządu federalnego. Jego stosunek do Afroamerykanów miał złagodnieć dopiero w 1917 r., kiedy zaistniała konieczność liczebnego wzmocnienia amerykańskiego wojska ekspedycyjnego wysłanego do Europy.

Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem