23 stycznia 1945 r. Na lotnisku wojskowym w Środzie Wielkopolskiej 20-letni Harald Himmelstoss siada za sterami messerschmitta. Wzbija się w powietrze i kieruje w stronę Babimostu. Dziś nie wiadomo w jakim celu. Nie wiadomo, skąd padły strzały, które dosięgły maszynę. Gdy samolot zaczyna płonąć, Himmelstoss zawraca. Ale silnik się krztusi, maszyna traci wysokość. Kilka kilometrów dalej spada w las. Pilot ginie.
20 czerwca 2009 r. W lesie między Karną a Reklinem w Wielkopolsce Tomasz Czabański z polsko -niemieckiego Stowarzyszenia Pomost pochyla się nad płytkim dołem. Po chwili ogląda pierwsze znaleziska: fragment grubej pleksi, pogięte i nadpalone kawałki blachy i tabliczkę, a na niej rząd cyfr i nazwę niemieckiej firmy. – To części kabiny i tabliczka znamionowa z rozbitego samolotu.
Ale najważniejszego jeszcze nie mamy – pojedynczy grób trudno namierzyć. Musimy kopać dosłownie co kilkadziesiąt centymetrów – tłumaczy Czabański.
Styczeń 1945 r. Zestrzelony samolot dopala się w lesie pod Karną. Niemców już prawie nie ma. W popłochu uciekają przed Armią Czerwoną. Polacy przeszukują wrak, zabierają dokumenty. Dwa lata później wysyłają je do Niemiec, do Czerwonego Krzyża. Tam trafiają do rodziny.
Kto powiadomił rodzinę nieznanego Niemca? – W dokumentach Czerwonego Krzyża figuruje tylko nazwisko – Janowscy. Ale w tej okolicy nikt o nich nie słyszał. Być może byli to przymusowi robotnicy? – zastanawia się Czabański. Swoją historię dopisuje Helena Zmuda, jedna z najstarszych mieszkanek Karny. – Gdy w lutym wróciliśmy z robót, w lesie był już usypany grób. Chłopaka pochował stary Niemiec, który jeszcze przed wojną gospodarował w tutejszym majątku. A papiery zabrał parobek, co u niego pracował – wspomina.