Czekając na taksówkę

Na początku XX wieku „okropnego chabeta”, czyli konia dorożkarskiego, zastąpiły taksówki. Pojawiały się i znikały wraz ze wstrząsami dziejowymi; raz czekały na nas, kiedy indziej my na nie. Ciągle też zmieniano kolory ich karoserii, jakby miało to uzdrowić sytuację.

Publikacja: 12.02.2010 16:08

Rok 1935 – w taksówkach grało radio ku zadowoleniu pasażerów i kierowców. Ciekawi jesteśmy, co się d

Rok 1935 – w taksówkach grało radio ku zadowoleniu pasażerów i kierowców. Ciekawi jesteśmy, co się działo, gdy na odbiornik padał deszcz

Foto: narodowe archiwum cyfrowe

Jeździliśmy w brudnych taratajkach, zaprzężonych w okropnego chabeta” – narzekał „Kurier Warszawski” w 1909 roku, zapowiadając zarazem początek epoki silnika. A rzecz była niebagatelna, gdyż jazda dorożką nie była jakąś specjalną uciechą. Przede wszystkim „silnik” śmierdział, sikał podczas jazdy, a czasami rżnął też na bruk, gdy zawiał wiatr... Tak więc nadzieja na czysty transport była niemała.

Ale nowoczesność walczyła z konserwą. W takim Londynie, gdzie każdego dnia zbierano z ulic dziesiątki ton odchodów, uznano, że motoryzacja pozwoli oczyścić powietrze. Jednak całą Europę obiegła zapowiedź markiza Queensberry, który zaopatrzył się w rewolwer i zapowiedział, że jak przed jego londyńskim pałacem przejadą „siusiające benzyną potwory”, będzie strzelał. W Warszawie, na szczęście, nie chciano strzelać; automobile wygrały. A wkrótce po pierwszych maszynach pojawiły się pojazdy zarobkowe, czyli taksówki.

Za 40 kopiejek

Reporter „Kurwara” relacjonował we wspomnianym 1909 roku – „Dowiadujemy się, że pp. Konopnicki i Cybulski założyli spółkę mającą na celu zaprowadzenie w Warszawie samochodowych karetek-dorożek”. Zamierzano sprowadzić je z brytyjskiej firmy Lotia Works, Starmay Motors Coventry. Ich „motor posiada siłę 16 koni angielskich” – donosiła gazeta. Do miasta miał przyjechać dyrektor tej firmy, by zbadać stołeczne bruki i wzmocnić zawieszenie. Przewidywano puszczenie na ulice 15 aut, począwszy od pierwszego stycznia roku następnego, a później jeszcze 85. Sprawa jest wielce zagadkowa, gdyż poważne katalogi dawnej motoryzacji nie odnotowały aut o takiej nazwie. Czy więc mieliśmy w mieście lotie?

Przy okazji natrafiliśmy na dwie informacje – po pierwsze: wozy miały mieć taksometry, dzięki czemu nie dochodziłoby do awantur z automobilowym dorożkarzem, a po drugie: chorągiewka biała oznaczała pojazd wolny, zaś niebieska zajęty.

Jeśli idzie o samą taksę, to jak informował „Kurwar” – „będzie ona następująca: 40 kopiejek zasadniczo i za pierwsze 1000 metrów, a następnie 10 kop. za każde dalsze 250 metrów przestrzeni. Od kolumny Zygmunta do placu Aleksandra (dziś Trzech Krzyży – przyp. red.) będzie tędy można odbyć podróż w landolecie samochodowym za 40 kop.”. Następna wiadomość pochodzi z sierpnia 1910 roku, kiedy to, jak podała „Nowa Gazeta”, było już „12 samochodów-taksometrów”. A we wrześniu drugi raz (!) obniżono opłatę. A więc wszystko wskazuje na to, że pierwsze taksówki pojawiły się w początkowych miesiącach tegoż roku. W 1913 roku mieliśmy ich już setkę, ale niestety zrabowane zostały w dwa lata później przez wycofujące się wojska rosyjskie.

Lata 20., lata 30.

Po wojnie liczba taksówek rosła jak na drożdżach, bo w transport ten chętnie inwestowano. Według dawnych informacji, nawet generał Włodzimierz Zagórski (ten, który zaginął w tajemniczych okolicznościach po zamachu majowym) posiadał 27 taksówek przerobionych z sanitarek kupionych z demobilu. Natomiast zamożny obywatel miasta Góra Kalwaria – Makower – miał aż 100 samochodów. Przeważnie były to fordy T. Nie lubiono ich i w roku 1928 prasa doniosła, iż „tandeta z amerykańskiego Pociejowa znika z ulic Warszawy. Fordów w stolicy jest coraz mniej”. Toczono też walki o mundury kierowców oraz o oznakowanie wozów. Na początku lat 20. część aut posiadało górę karoserii czarną, dół zaś popielaty. Potem pojawiły się wozy granatowe, natomiast w roku 1930 zadekretowano, że mają być popielato-czerwono-czarne. Z kolei w roku 1941 Niemcy postanowili, iż będą granatowe z białym pasem. Tuż po wojnie uznano, że auta mają mieć „kremową górę i jasnoniebieski dół”, ale farb brakowało i przez jakiś czas mieliśmy tylko wzdłużną szachownicę...

W roku 1926 w autach zaczęto instalować radioodbiorniki, na co należało zdobyć zezwolenie Poczty Polskiej – za trzy złote! „A więc po fryzjerniach będą z kolei taksówki zaopatrzone w aparaty radiowe” – komentowała „Gazeta Warszawska Poranna”. Skoro jesteśmy już przy elektronice, to warto wspomnieć, że po 12 latach w mieście były 44 punkty „teletaxi”, czyli słupki telefoniczne przy postojach, z których można było dzwonić i zamówić auto pod wskazany adres.

Wszystko szło dobrze aż do wielkiego kryzysu, na początku którego mieliśmy niemal 3 tys. pojazdów, a w roku 1934 było już tylko 2 tysiące. Cena wozów rosła, koszty eksploatacji również, a malała liczba potencjalnych klientów; ludzie nie mieli pieniędzy. I dopiero pod koniec lat 30. zaczęliśmy odbijać się od dna.

Smutne czasy

Kampania wrześniowa ogołociła miasto z co lepszych aut, które znów zostały zarekwirowane, ale tym razem przez polskie wojsko. A czego nie wywieziono, zabrali następnie Niemcy. Dla ocalałych taksówek zaś nie było benzyny i nie jeździły. Dopiero z początkiem 1941 roku zezwolono na wyjazd pierwszych z nich. Miały wykorzystywać gaz drzewny. W Warszawie mówiono, że był to samochód na „holcgaz”.

Potem mieliśmy Powstanie i znów taksówki zniknęły z ulic stolicy, które i tak przez długi czas były nieprzejezdne. Kiedy powróciły? To trudne pytanie, bo początkowo auta prywatne i państwowe woziły ludzi „na łebka”. Ale takie dorabianie stało w niezgodzie z socjalistyczną wizją kraju i władza za nie karała (zresztą – co śmieszne – mieliśmy też „dzikie” dorożki). „Kara za łebkarstwo – ukarano J. Grabowskiego mandatem w wysokości 3 300 złotych”.

Nasza gazeta triumfalnie doniosła 29 czerwca 1946 roku, że mamy już w mieście trzy pierwsze taksówki; należały do Polskiej Komunikacji Samochodowej. „– Jeżdżę już tydzień – informuje nas ob. Jujko – gdziekolwiek się stanie, tam pasażerowie już walą” – tyle prasa. W 1947 roku było 210 aut, a w grudniu miały zniknąć motorowe riksze, bo i takie jeszcze były. W 1948 roku jeździło już 850 aut, a po roku zaczęły znikać dorożki konne. Szło nowe i socjalizm nie tolerował konia, gdyż ten był ideologicznie wstydliwy; byliśmy przecież wspaniałym, zmechanizowanym krajem. Dlatego też nasza gazeta triumfalnie podawała w 1954 roku, że zbudowany zostanie „nowoczesny garaż dla 200 Pobied”. Rzeczone auto to rosyjski samochód osobowy wzorowany na amerykańskich pojazdach, a u nas produkowany jako warszawa. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że mieliśmy rozwiązany problem komunikacji taksówkowej – na postojach stały długie kolejki i czasami na wóz czekało się godzinę. Ale gdy ktoś stał pierwszy, a podjechała taksówka, to nie było żadnej pewności, że pojedzie, gdyż kierowca mógł zawołać: „Tylko na Mokotów”. Bo on był panem! Taksówek brakowało tak jak wszystkiego i dopiero po roku 1989 powróciliśmy do czasów przedwojennych, kiedy to auta czekały na klienta, a nie odwrotnie.

Jeździliśmy w brudnych taratajkach, zaprzężonych w okropnego chabeta” – narzekał „Kurier Warszawski” w 1909 roku, zapowiadając zarazem początek epoki silnika. A rzecz była niebagatelna, gdyż jazda dorożką nie była jakąś specjalną uciechą. Przede wszystkim „silnik” śmierdział, sikał podczas jazdy, a czasami rżnął też na bruk, gdy zawiał wiatr... Tak więc nadzieja na czysty transport była niemała.

Ale nowoczesność walczyła z konserwą. W takim Londynie, gdzie każdego dnia zbierano z ulic dziesiątki ton odchodów, uznano, że motoryzacja pozwoli oczyścić powietrze. Jednak całą Europę obiegła zapowiedź markiza Queensberry, który zaopatrzył się w rewolwer i zapowiedział, że jak przed jego londyńskim pałacem przejadą „siusiające benzyną potwory”, będzie strzelał. W Warszawie, na szczęście, nie chciano strzelać; automobile wygrały. A wkrótce po pierwszych maszynach pojawiły się pojazdy zarobkowe, czyli taksówki.

Pozostało 87% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem