Varsaviana: Jak Warszawa pamiętała o Napoleonie

Na dawnym placu Napoleona, zwanym dziś Powstańców Warszawy, pojawić się ma znów pomnik cesarza Francuzów. Poprzedni zniknął w dość tajemniczych okolicznościach

Publikacja: 08.04.2011 18:21

Pierwszy pomnik dłuta Jana Biernac- kiego, wysta- wiony na placu Warec- kim w 1921 roku

Pierwszy pomnik dłuta Jana Biernac- kiego, wysta- wiony na placu Warec- kim w 1921 roku

Foto: Fotorzepa

Opisywana wielokrotnie miłość Polaków do Napoleona uzasadniała stawianie monumentów, ale kiedy zajrzeć do pamiętników z epoki, nie wszystko jest już takie oczywiste. Można zaryzykować twierdzenie, że szczególnie w Warszawie było to podlizywanie się, za które niewiele dostaliśmy, a i koszty tego „niewiele” były wysokie.

Wazelina oraz kariatydy

Napoleon przybył do naszego miasta w grudniu 1806 roku, a „Gazeta Warszawska” dała popis niebywałego wazeliniarstwa, pisząc, że przyjechał „pogromca uciemiężycielów i Podziw całego świata NAPOLEON Wielki”. Nikt wcześniej ani później nie nazywał go tak, ale mieliśmy nadzieję na odbudowanie ojczyzny. Więc nic dziwnego, że wystawiono „dwa arki (łuki – przyp. red.) tryumfalne – pierwszy przy rogatkach Wolskich, drugi przed Zamkiem”. Cesarz wyciął numer, gdyż jak podawała prasa, „przyjechał o północy konno z jednym tylko Mamelukiem, nikt o jego przyjeździe nie był uprzedzony (...) czekał na odwachu na otwarcie pokoi”. Dopiero następnego dnia odbyła się wielka feta, a potem liczne bale, rauty i popisy lizusostwa. Wszędzie słychać było okrzyki: – Niech żyje Cesarz! Zapanowała „Napoleonmania, która u wielu, mianowicie wojskowych, przeszła w stan chroniczny”.

Nasze uwielbienie nie zdało się na wiele, bo dostaliśmy ledwie kawałek dawnej Polski nazwany Księstwem Warszawskim. A do tego pod obcym monarchą i z olbrzymimi obciążeniami. Uwielbienie powoli mijało.

Julian Falkowski w „Obrazach z życia kilku dawnych pokoleń w Polsce”, będących fragmentami różnych pamiętników – książce wydanej w XIX wieku – przytoczył liczne rozczarowujące opinie. Otóż reszta rozebranego kraju miała pojęcie, co się w stolicy dzieje. Mianowicie na Litwie „wiedzieli, że tam (czyli w Księstwie – przyp. red.) okropna bieda w skutku systematu kontynentalnego (wojny handlowej z Anglią – przyp. red.), podatki nad siłę kraju, ogromne pobory dla wojska. Administracya na sposób francuski”.

Ciągle jednak byli tacy, którzy sądzili, że coś uda się jeszcze dostać. Kiedy cesarz wybierał się na Moskwę, w Warszawie postanowiono postawić mu pomnik w Sali Senatorskiej Zamku Królewskiego. Miała to być tablica z marmuru kararyjskiego „z literami z bronzu złoconego, obok dwie kariatydy greckie wielkości naturalnej”, a wszystko to ozdobione modnymi wówczas toporami, włóczniami, a także herbami Litwy oraz Korony. Wykonanie zlecono słynnemu twórcy Bertelowi Thorvaldsenowi, przebywającemu we Włoszech, dlatego też umowa opiewała na 2 000 skudów. Napoleon poszedł na Moskwę, Thorvaldsen wykonał jedną gipsową kariatydę, a cesarz w międzyczasie przegrał kampanię...

„... 10 grudnia przybył do Warszawy w pospolitych saniach, niepoznany przez nikogo, jakby zbieg”. Na kilka godzin stanął w Hotelu Angielskim i pojechał dalej. Dwa tygodnie później przyjechał do miasta cesarski minister książę Bassano, który spotykał się ze stołecznymi oficjelami. „W dolnych apartamentach pałacu Potockich codzienne narady, w których uczestniczyli minister cesarski, ambasador francuzki, członkowie rządu i Rady konfederacyjnej”. Minister żądał kolejnych poświęceń, a wysłuchać musiał „gorzkich wyrzutów, których Polacy nie szczędzili ani jemu ani Napoleonowi (...) wytknęli mu bez ogródki (...) postępowanie dwuznaczne Napoleona względem Polaków”.

Nie było już komu wystawiać pomnika na Zamku, ale Thorvaldsen wykonał jeszcze drugą gipsową kariatydę. Skudów chyba jednak nie dostał, bo choć później zrobił te rzeźby w marmurze, do Warszawy ich nie dostarczył. Artysta stworzył po latach model pomnika księcia Józefa Poniatowskiego i przywiózł go do miasta celem prezentacji, jednak o kariatydach panowała cisza. Później znalazły na jednym z duńskich zamków królewskich, gdzie uległy zniszczeniu podczas pożaru pod koniec XIX wieku. I tak skończyła się historia pierwszego „Pomnika Wdzięczności” Napoleonowi.

Miłość majora

O pretensjach rodaków do cesarza Francuzów szybko zapomniano, a powstała legenda napoleońska, która po odzyskaniu niepodległości zaowocowała  przemianowaniem placu Wareckiego na Napoleona w stulecie jego śmierci, to jest w roku 1921. Na wysokim cokole stanęło wówczas niewielkie popiersie, ledwie ze szczątkowymi ramionami. I to nie ze spiżu, a z gipsu patynowanego; zniknęło po paru miesiącach. Zamierzano odlać je w metalu, lecz coś pokrzyżowało te plany.

Autor Jan Biernacki żył jeszcze przez kilka lat i mógł to zrobić, jednak za postać cesarza zabrał się inny twórca, nawiasem mówiąc major 8. Dyonu Samochodowego Michał Kamieński. Wykonał on nieco obszerniejsze, bo do pasa, wyobrażenie cesarza. I tu zaczynają się niejasności.

Popiersie to wystawiono (w 1923 roku na dużym cokole ozdobionym orłami) przed Wyższą Szkołą Wojskową mieszczącą się przy Koszykowej 79, róg Suchej (obecnie Krzywickiego). Stało tam do wojny. Dziś „jakiś” Napoleon rezyduje na dziedzińcu Muzeum Wojska Polskiego i jest to prawdopodobnie „ta” rzeźba. Podobno przywieziono ją do muzeum z Rembertowa. Ale jak tam trafiła – relacje są sprzeczne, a do tego niezbyt prawdopodobne.

I tu podpowiedź – w 1926 roku „Kurier Warszawski” podał, że Kamieński wykonał właśnie rzeźbę cesarza. Było więc „dwóch” Napoleonów, a może gazeta się pomyliła? Zaznaczono też, że może ono być „tylko jako biust (popiersie) do ustawienia na dziedzińcu specjalnej instytucji wojskowej”. Zresztą i wobec tej koncepcji powstały sprzeciwy. „Gazeta Warszawska Poranna” przytoczyła stanowisko władz miasta – „Rada artystyczna, do której magistrat odwołał się w tej sprawie, wypowiedziała się przeciw projektowi”. I dodała, że projekty pomników powinny być wybierane w konkursach, a nie stawiane z inicjatywy artystów.

Jeśli to wszystko było prawdą, oznaczało, że Kamieński wykonał rzeźbę, która stanęła przed szkołą, a potem jeszcze jeden projekt (gipsowy?). Ale to nie koniec, bo w 1934 roku „Polska Zbrojna” doniosła, iż „rzeźbiarz Kamieński wykonał wielką rzeźbę i pragnie ofiarować ją miastu bezpłatnie”. Było to „wyobrażenie Napoleona w postaci stojącej”. Zdaniem współczesnych, dość paskudne.  Artysta chciał, żeby stanęło na placu imienia cesarza. Ale nie stanęło. Ponieważ nic nie było słychać o dalszych losach tegoż przedsięwzięcia, domniemywać należy, iż Napoleon z postaci gipsowej nie przekształcił się w spiżową. I na tym niemal zakończyła się warszawska historia człowieka najpierw niezmiernie uwielbianego, potem mocno krytykowanego, a dziś zmitologizowanego. I na koniec informacja ku uspokojeniu – placu Powstańców Warszawy nikt nie chce przekształcać w plac Napoleona.

Historia
Obżarstwo, czyli gastronomiczne alleluja!
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem
Historia
Jak Wielkanoc świętowali nasi przodkowie?
Historia
Krzyż pański z wielkanocną datą
Historia
Wołyń, nasz problem. To test sprawczości państwa polskiego
Historia
Ekshumacje w Puźnikach. Po raz pierwszy wykorzystamy nowe narzędzie genetyczne