Citius, altius, fortius, czyli: szybciej, wyżej, mocniej – tak brzmi zawarte w trzech słowach motto współczesnego olimpizmu. Proste, ale jakże czytelne. W sporcie od zawsze przecież najważniejsze były szybkość, skoczność i siła. Aby jednak zwycięzca mógł odczuwać pełnię szczęścia z faktu bycia najlepszym, aby pokonani z godnością przyjęli porażkę, muszą być spełnione także inne kryteria. Wszyscy sportowcy muszą mieć równe szanse, nad przebiegiem ich zmagań muszą czuwać niezawiśli sędziowie, a osiągane przez zawodniczki i zawodników wyniki nie mogą budzić wątpliwości – ich prezentacja musi być poprzedzona perfekcyjnymi pomiarami.
„Jeśli pragniesz, me serce, o igrzyskach śpiewać…”
Już stoją na starcie. Przed nimi dystans jednego stadionu. Będą biec bez pokonywania żadnych zakrętów, łuków. Prosta droga do nieśmiertelności. Jeden stadion. 600 stóp olimpijskich. 192 metry. Z pobliskich pagórków i wzgórz, gdzie usytuowały się tysiące widzów, dochodzi lekki szmer emocji. Wszak finał zawsze wzbudza największe zainteresowanie. Wystartowali. Obłok piaszczystego pyłu, który wzniecili swym ruchem, podąża za nimi. Są już na półmetku. Bose stopy coraz szybciej uderzają w klepisko. Jeszcze tylko kilkanaście kroków, jeszcze kilka… Wreszcie meta. Kto wygrał? Oto on! Koroibos z Elidy.
Czytaj więcej
Startują wystawy Yoko Ono w Londynie, Mariny Abramović w Amsterdamie i van Gogha w Londynie.
Tak, puszczając nieco wodze fantazji, można opisać jedyną konkurencję pierwszych udokumentowanych starożytnych igrzysk olimpijskich. Działo się to w 778 r. p.n.e. w Olimpii. Jak nietrudno się domyślić, w trakcie zawodów nie dokonywano pomiarów czasu. Ludzkość znała już wtedy, co prawda, zegary słoneczne, jednak dla przeciętnego śmiertelnika pojęcie godziny, minuty, sekundy było całkowitą abstrakcją – czas odmierzano porami roku, fazami księżyca, wschodem i zachodem słońca… Wiele, wiele rzeczy miało zostać dopiero wynalezionych. Nie było liczydeł, wiatraków, cementu, papieru, a w alfabecie greckim nie była jeszcze znana litera Ω.
Antyczne igrzyska olimpijskie przetrwały do 393 r., kiedy to cesarz Teodozjusz I, uznając je za obrzęd pogański, zakazał ich organizacji. I trzeba było długich 15 wieków, aby za sprawą barona Pierre’a de Coubertina ponownie zaświeciła przepiękna olimpijska idea. Zapoczątkowane przez niego w roku 1896 igrzyska ery nowożytnej trafiły na podatny grunt. Sport, jako dziedzina życia, zaczął odgrywać coraz większą rolę i coraz większe znaczenie zaczęto przywiązywać do jak najdokładniejszego pomiaru czasu. Do 1928 r. sędziowie posługiwali się własnymi, niecertyfikowanymi chronometrami dowolnych marek. W 1932 r. na X Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles było już zupełnie inaczej.