Zrealizowany w 1986 r. obraz brytyjskiego reżysera (o francuskich i żydowskich korzeniach) dziewięć lat później znalazł się na watykańskiej liście filmów o szczególnych walorach religijnych. To wyróżnienie nie mogło być dla nikogo zaskoczeniem. Fabuła oparta jest wszak na historii jednej z licznych jezuickich misji, które w I połowie XVIII w. były dla tysięcy południowoamerykańskich Indian ostatnim schronieniem w obliczu coraz brutalniejszej ekspansji europejskich imperiów kolonialnych. Główny wątek filmu skonstruowany jest wokół duchowej metamorfozy kapitana Rodrigo Mendozy (w tej roli znakomity Robert De Niro), najemnika i łowcy niewolników, który w bolesnym procesie pokuty za zabicie przyrodniego brata przemienia się w oddanego obrońcę wspólnoty wierzących. Kolejny z pierwszoplanowych bohaterów, ojciec Gabriel (równie doskonały Jeremy Irons), jezuita i założyciel misji, to postać jeszcze dobitniej reprezentująca ideę ewangeliczną: pełen pokory misjonarz stanowi uosobienie chrześcijaństwa rozumianego jako umiłowanie bliźniego – każdego bliźniego – a nie jako uzasadnienie bezwzględnego zawłaszczania zamorskiego terytorium i eksterminacji jego mieszkańców. Odległym pierwowzorem tej postaci był działający na tym obszarze ponad 100 lat wcześniej niż jego filmowy „odpowiednik”, a więc na początku XVII wieku, ale także prowadzący działalność misyjną w imieniu jezuitów, Roque González de Santa Cruz, w 1988 r. kanonizowany przez Jana Pawła II.
Przesłanie chrześcijańskie – a może po prostu humanistyczne – wybrzmiewa jednak najmocniej, gdy losy obu bohaterów wplecione zostają niczym motyw muzyczny w opowieść o tragicznej historii podopiecznych ojca Gabriela, Indian Guaraní, którzy nagle i nie z własnej winy stali się „przeszkodą” na drodze do realizacji celów politycznych dwóch potęg dysponujących wówczas ich ziemią, Hiszpanii i Portugalii. Historię tę prezentuje nam reżyser w formie skondensowanej. Choć bowiem akcja rozgrywa się w dość precyzyjnie wyznaczonej ramie chronologicznej, obejmującej okres od 1750 do 1758 r., wiele w niej nawiązań do wydarzeń i procesów historycznych znacznie wcześniejszych lub nieco późniejszych. Krytycy zwracali uwagę nie tylko na anachronizmy, ale również na uproszczenia, skłonność twórców filmu do idealizacji i wygładzania faktów oraz podporządkowanie ich spójności do moralizującego przekazu. I faktycznie, Indianie nie byli zapewne tak naiwni, bezbronni i zdani na pomoc jezuitów, jak pokazano to na ekranie. Mieli też swoją skomplikowaną strukturę społeczną, system norm i wartości, zasady organizacji życia codziennego, bogatą obrzędowość i niewątpliwie imiona, a tego wszystkiego w filmie zabrakło. Co więcej, chociaż sekwencje, w których Mendoza broni Indian rapierem i muszkietem, a ojciec Gabriel mocą wiary i z monstrancją w rękach, poruszają serca, źródła z epoki nie potwierdzają takiego zaangażowania i poświęcenia Europejczyków. Wiemy, że jezuici dozbrajali Guaraní, a mogło się zdarzyć, że któryś z nich stanął u boku społeczności zamieszkującej jego misję – w końcu ponad dwa wieki wcześniej Bartolomé de Las Casas w innej części Ameryki dowiódł, że i przybysz z Europy może zasłużyć na miano obrońcy Indian i kronikarza ich wyniszczenia. Ale podobna postawa białego handlarza niewolnikami wydaje się już mało prawdopodobna. A w końcu życie w misjach jezuickich nie miało tak arkadyjskiego i twórczego charakteru, jak chciałby Joffé. Niemniej jednak one istniały i na tle epoki były zjawiskiem raczej wyjątkowym, a walki o ich zachowanie, które składają się na kulminację zdarzeń przedstawionych w filmie, miały miejsce naprawdę. Warto więc choćby najogólniej zarysować ich historyczny kontekst.
Raj na ziemi, czyli chrześcijańska republika Guaraní
Najpierw, w kwietniu 1500 r., ląd znany później jako Brazylia dostrzegł Pedro Álvares Cabral. Niewykluczone zresztą, że trzy miesiące wcześniej oglądał go już Vicente Yáñez Pinzón, a może jeszcze wcześniej sam Amerigo Vespucci. W każdym razie wkrótce potem na nowe ziemie przybyli pierwsi portugalscy koloniści, a w ślad za nimi w połowie XVI w. przedstawiciele niedawno powstałego, ale bardzo ekspansywnego zakonu jezuitów. Początkowo domy zakonne powstawały blisko wybrzeża, później jednak misjonarze wyruszyli w głąb kontynentu. Tam też, na terenach należących dzisiaj do Argentyny, Brazylii i Paragwaju, od 1609 r. zaczęły powstawać tzw. redukcje misyjne.
Kadr z filmu „Misja” (1986) w reż. Rolanda Joffé. Jeremy Irons brawurowo zagrał ojca Gabriela – jezuitę i założyciela misji dla Indian Guaraní
Redukcja (hiszp. reducción) była samowystarczalną ekonomicznie osadą, zakładaną jako siedziba przyszłej wspólnoty religijnej, ale prowadzącą działalność gospodarczą na szeroką skalę. Redukcje zamieszkiwali Indianie, nawracani na wiarę chrześcijańską, a zarządzali nimi jezuici. Oni z kolei cieszyli się niemal pełną niezależnością od lokalnych administratorów i zamożnych posiadaczy ziemskich, podlegając jedynie władzy króla hiszpańskiego lub jego bezpośredniego namiestnika, czyli wicekróla Peru.