Okoliczności zamachu z 1 listopada w 1970 roku na marszałka Mariana Spychalskiego, który pełnił wówczas funkcję przewodniczącego Rady Państwa (komunistyczny odpowiednik dzisiejszego prezydenta – dop. red.) opisuje w najnowszym wydaniu miesięcznika IPN pamiec.pl Paweł Miedziński.
Do zamachu doszło na lotnisku w Karaczi w Pakistanie o godz. 7.10 czasu polskiego, po tym gdy z samolotu wysiadła polska delegacja (Spychalski przebywał w Pakistanie z kilkudniową wizytą). W biorących udział w ceremonii powitania z impetem wjechała ciężarówka pakistańskich linii lotniczych. Trzy osoby zginęły na miejscu, kolejna w karetce (zastępca szefa wywiadu Pakistanu), 18 osób zostało rannych.
Jak opisuje historyk 8 oficerów polskiego Biura Ochrony Rządu nawet nie zdążyło zareagować. Spychalski, przed oczami, którego rozegrał się dramat był przerażony. Został natychmiast wprowadzony do budynku portu lotniczego. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że wśród ofiar był także wiceminister spraw zagranicznych Zygfryd Wolniak.
Zapadła decyzja o tym, aby Spychalski wraz z delegacją jak najszybciej wracał do kraju. BOR obawiał się bowiem kolejnego zamachu na jego osobę. Zwłoki zmarłego tragicznie wiceministra włożono do trumny (nie zamknięto jej nawet) i wsadzono do samolotu, który w cztery godziny po zamachu wyleciał do Związku Sowieckiego. Depeszę o wypadku na lotnisku skierowaną do polskiego MSZ wysłano dopiero w czasie międzylądowania w Taszkiencie.
Motywy działania sprawcy nie były jasne. Zagraniczni dziennikarze, którzy byli wówczas obecni na lotnisku twierdzili, że miał on krzyczeć w trakcie zatrzymania „Śmierć komunistom!". W raportu złożonego po powrocie do kraju przez płk. Jana Góreckiego, ówczesnego szefa BOR (towarzyszył Spychalskiemu) dla szefa MSW wynikało, że „wypadek na lotnisku w Karaczi był zorganizowanym zamachem". Winą obarczał on „skrajnie prawicowe antykomunistyczne partie fanatyków muzułmańskich finansowanych przez CIA".