Rzeczpospolita: Zakończyło się śledztwo IPN w sprawie deportacji do Związku Sowieckiego – na przełomie lat 1944 i 1945 – co najmniej 28 tys. Polaków z północnego Mazowsza i południa Warmii. Co dalej się z nimi stało?
Prof. Wojciech Materski: Najpierw trafili do obozów filtracyjnych. Umieszczano w nich żołnierzy Armii Krajowej oraz ludność uznaną za potencjalnie niebezpieczną – tak jak w tym przypadku – z bezpośredniego zaplecza frontu. Po „filtracji" zostali oni przydzieleni do obozów stałych. Żołnierze AK trafiali przeważnie do obozów pracy w Borowiczach, Stalinie, Stalinogorsku i Kutaisi. Inni – do systemu obozów pracy NKWD, tzw. GUŁagu (Gławnoje Uprawlenije Łagieriej).
Jak wyglądało życie w sowieckich obozach?
Najlepiej oddaje to literatura. Chociażby „Opowiadania kołymskie" Warłama Szałamowa czy „Jeden dzień Iwana Denisowicza" Aleksandra Sołżenicyna. Łagry były fabrykami śmierci. Tyle że śmierć była w nich rozłożona na raty. Z punktu widzenia ekonomiki systemu sowieckiego zamęczanie pracą było bardziej korzystne niż np. rozstrzeliwanie. Sowieci odbierali więźniom wszystko, co tylko było możliwe. Warunki pracy były straszne, a racje żywności – głodowe. Jeżeli temperatura nie była niższa niż -40 stopni Celsjusza, to uznawano, że można pracować. Łagry to po prostu forma współczesnego niewolnictwa. Zsyłano do nich całe grupy społeczne (np. kułaków), a w okresie późniejszym – całe narody uznane przez Stalina za przestępcze – Czeczenów, Inguszów, Turków meschetyńskich, Koreańczyków, Greków. I 140 tys. Polaków, którzy w latach 1937–1938 byli ofiarami tzw. operacji polskiej NKWD.
W sowieckich obozach dochodziło do buntów?