10 sierpnia 1961 roku Amerykanie po raz pierwszy zastosowali defoliant Agent Orange. W związku z rocznicą tego wydarzenia przypominamy tekst, który ukazał się w "Rzeczy o historii" w marcu tego roku.
Nikt nie potrafi w miarę dokładnie określić, kiedy nasi praprzodkowie zaczęli się orientować w korzyściach płynących z użycia broni, którą stworzyła natura. Obserwując przyrodę, zauważali, że mała ranka spowodowana ukąszeniem węża czy ukłuciem skorpiona jest równie skuteczna jak roztrzaskanie czaszki maczugą czy przebicie klatki piersiowej włócznią. Wydobywające się ze szczelin skalnych wulkaniczne opary siarki i innych gazów powodowały odurzenie, duszności, poparzenia dróg oddechowych i śmierć. Natura sama podsuwała ludziom rozmaite sposoby unicestwiania wrogów.
Mityczny Herkules miał zanurzać groty strzał w śmiercionośnej żółci hydry lernejskiej. Zatrutymi ostrzami zabijali swych przeciwników wojownicy trojańscy. Widok dużej liczby jadowitych węży i skorpionów wzbudzał popłoch. Wiedział o tym pomysłowy wódz kartagiński Hannibal. W zwycięskiej bitwie nad Eurymedonem w 190 r. p.n.e. jego wojownicy zbombardowali glinianymi garnkami pełnymi jadowitych węży okręty króla Pergamonu Eumenesa II. Podobną taktykę zastosowali około 198 r. n.e. Partowie broniący miasta Hatra w okolicach Mosulu. W stronę atakujących wojsk rzymskich prowadzonych przez Septymiusza Sewera poleciały garnki, ale tym razem pełne skorpionów. Najskuteczniejszą metodę obezwładniania przeciwnika stosowali wojownicy chińscy, którzy miotali w stronę wroga koszyki wypełnione rozwścieczonymi pszczołami. Nawet w dzisiejszych czasach prymitywne plemiona w Amazonii zatruwają ostrza strzałek w dmuchawkach najsilniejszym jadem pochodzącym z gruczołów naskórnych pewnego gatunku żab. Efektywne stosowanie toksyn odzwierzęcych było pierwszym wykorzystaniem broni chemicznej i biologicznej.
Wirusy na usługach armii
Wbrew pozorom historia stosowania broni biologicznej i chemicznej nie ogranicza się jedynie do XX wieku. Już w 1155 r. oblegający Tortonę w prowincji Piemont cesarz Barbarossa rozkazał, aby studnie z wodą pitną zatruwano wrzucanymi do nich zwłokami żołnierzami. Inną metodą niszczenia szeregów wroga było użycie zarazków chorób zakaźnych. W 1331 r. na stepach Azji Środkowej wybuchła pandemia dżumy. Jej niszczycielskie żniwo rozprzestrzeniło się na obszary Indii, Persji i Chin. W samych Chinach dżuma zabiła prawie połowę populacji. W latach 1345–1346 dotarła do południowych obszarów Rosji rządzonych przez Złotą Ordę. Zgodnie z relacją arabskiego pisarza Ibn al-Wardiego czarna śmierć zniszczyła wiele miasteczek i wsi, a pomiędzy październikiem a listopadem 1346 r. dotarła do Bizancjum i na Krym.
W 1346 r. dżuma zaatakowała oblegającą port Kaffa armię mongolską. Wojownicy wielkiego chana nie załamali się z tego powodu, a nawet postanowili wykorzystać tę sytuację. Używając katapult, przerzucali martwe, zainfekowane ciała swych wojowników przez mury Kaffy, roznosząc w ten sposób zarazki wśród broniących się w mieście chrześcijan. Obrońcy Kaffy wrzucali zwłoki do Morza Czarnego, nie zdając sobie sprawy, że sami są już zarażeni. Ucieczka niektórych z nich z Kaffy do Konstantynopola, a potem do Italii wyznaczyła śmiercionośny szlak bakterii Yersinia pestis, przenoszonej przez pchły żerujące na szczurach. Owiany romantyczną legendą podróżniczą jedwabny szlak stał się za sprawą dżumy i taktyki wojennej Złotej Ordy szlakiem śmierci. Ogólną liczbę ofiar pandemii dżumy szacuje się w przybliżeniu na 100 mln ludzi i potrzeba było 150 lat, aby odbudować stan liczebny populacji europejskiej.