Pamiętam, jak w siódmej klasie szkoły podstawowej, w 1984 roku, wywołałem pewnym wyrazem awanturę w mojej szkole. W wypracowaniu z historii zamiast określenia Związek Radziecki użyłem nazwy Związek Sowiecki. Choć praca była napisana na kilka stron A4 i nie zawierała żadnych błędów ani pomyłek, dostałem ocenę niedostateczną. Powodem było użycie przymiotnika „sowiecki" zamiast komunistycznego neologizmu „radziecki". „Nie ma czegoś takiego jak sowiecki" – krzyczała nauczycielka, omawiając moją pracę. Kiedy zwróciłem jej uwagę, że w słowniku ortograficznym Stanisława Szobera z 1938 roku jest hasło „Związek Sowiecki", wrzasnęła, że powołuję się na jakieś stare sanacyjne opracowania. Dzisiaj wspominam tę historię z uśmiechem, a nawet rozrzewnieniem. Wtedy byłem jednak rozżalony i obiecałem sobie, że odtąd żaden belfer, strażnik, polityk, stójkowy, kapo, inkwizytor, propagandysta, szerzyciel jedynie słusznej prawdy, guru, apostoł, krzewiciel objawionej mądrości, agitator czy jaśnie oświecony uczony nie będzie mi narzucać, co i jak mam myśleć, mówić i pisać. Po 1989 roku ten wybór stał się czymś oczywistym. Ale czy jest nim nadal?
Rekomendacja RJP
Kilka dni temu Rada Języka Polskiego oświadczyła, że „pojawiające się w publikacjach słowo »Murzyn« jest obraźliwe i niemające podstaw". I choć rada jeszcze nie może zakazywać używania jakiegokolwiek słowa, to rekomenduje posługiwanie się innym określeniem w przestrzeni publicznej i w mediach. No to ja w takim razie oświadczam, że rekomendację tę traktuję jak nakaz mojej nauczycielki z 1984 roku o nieużywaniu przymiotnika „sowiecki".
Większej bowiem bzdury nie słyszałem. Słowo „murzyn" – nie wiadomo zresztą, dlaczego pisane w oświadczeniu rady wielką literą – jest wyrazem staropolskim, który ewoluował prawdopodobnie od słowa „Maur" zapożyczonego od łacińskiego „Mauri", określającego przedstawiciela ludów berberyjsko-numidyjskich. Ze względu na ciemny kolor skóry mieszkańców Afryki Północnej, bo tylko takich przedstawicieli tego kontynentu znali nasi przodkowie żyjący w okresie późnego średniowiecza, nazwa ta przyjęła się do ogółu ludzi o południowej fizjonomii. Połączenie „Maura" ze słowem „mirza" lub „murza", oznaczającego tatarskiego księcia lub tureckiego dostojnika, ewoluowało w wyraz „murzyn", który bez żadnej pogardy służył na określenie ludzi o wyglądzie nieeuropejskim i niedalekowschodnim. Nazwa ta była później stosowana zarówno w stosunku do rdzennych mieszkańców Afryki, jak i Aborygenów z Australii, Polinezji, Papui i Nowej Gwinei, Indii czy niektórych obszarów Bliskiego Wschodu.
Doszukiwanie się kontekstu rasistowskiego czy prześmiewczego w używaniu tego wyrazu w celach publicystycznych jest po prostu głupie i nieuzasadnione. Czy powinniśmy unikać słowa „Polak", które w niektórych regionach Ameryki jest synonimem wyrazu „głupek"? Czy zakażemy także wyrazu „Niemiec", który niesie w języku polskim znacznie większy ładunek niechęci niż słowo „murzyn", skoro ta staropolska nazwa wskazywała na „niemówiącego naszą mową", czyli „obcego", „nie naszego", a czasami wręcz „wroga"? Za to „Słowianin" oznaczało „swojego", bo używającego podobnych słów. Doszukiwanie się historycznych dwuznaczności w tego typu słowach wskazuje na poprawnopolityczną nadgorliwość wnioskodawców. Czemu nie zakazać stosowania słowa „kobieta", skoro pewien niezwykle popularny brytyjski serial komediowy powiązał to słowo z przymiotnikiem „głupia"? Może należy też rekomendować nieużywanie słowa „Francuz" i „Francja", skoro nasi przodkowie powiązali te nazwy ze staropolskim określeniem pewnej wstydliwej i przewlekłej choroby? A co z „Indianami"? Przecież Kolumb nie odkrył Indii, a nazwa ta może zostać zakwalifikowana jako symbol europejskiej opresji wobec ludów prekolumbijskich.
Także nazwa „Żyd" jest dyskusyjna. Wywodzi się od mieszanki francuskiego słowa „Juif" i niemieckiego „Jude", co pierwotnie oznaczało człowieka pochodzącego z Judei. Problem jednak w tym, że żyjący w diasporze na całym świecie Izraelici nie byli mieszkańcami Judei już od wieków. Nazwa jest więc absolutnie chybiona i nosi w sobie silny ładunek emocjonalny. W polskiej literaturze znajdziemy wiele przykładów nieprzychylnych powiązań z tą nazwą. Przykładem choćby fragment z „Zemsty" Aleksandra Fredry, kiedy Cześnik wskazuje kleksa na papierze i pyta Dyndalskiego: „Cóż to jest?". „Żyd, jaśnie panie. Lecz w literę go przerobię" – odpowiada wierny sługa. Jak widać kleks (coś niepotrzebnego, złego i psującego) i słowo „Żyd" są w tym kontekście tożsame. Ale czy ktoś rekomenduje nieużywanie tej nazwy bądź nieczytanie „Zemsty"?