Ostatnie godziny pokoju przed stanem wojennym

Jest południe 12 grudnia 1981 r. Sobota. W „Tygodniku Solidarność" trwa normalna o tej porze tygodnia praca. Nikt z nas nie wie i nie domyśla się, że okresowi posierpniowemu zostało jeszcze dwanaście godzin.

Publikacja: 09.12.2021 15:20

Pierwszy numer „Tygodnika Solidarność” ukazał się w kioskach 3 kwietnia 1981 r. w nakładzie 0,5 mln

Pierwszy numer „Tygodnika Solidarność” ukazał się w kioskach 3 kwietnia 1981 r. w nakładzie 0,5 mln egzemplarzy

Foto: EAST NEWS, Wojtek Laski

Lecz decyzje już podjęte, machina wojny budowana skrycie przez wiele miesięcy – ruszyła. Siedzę u siebie w pokoju i czytam teleksy, które mają iść do kolejnego – ostatniego – numeru. Czytam publicystykę i fragmenty kroniki. Sobota i niedziela są dla nas – kierownictwa redakcji i dziennikarzy piszących aktualia – bardzo pracowitymi dniami. W niedzielę często opuszczamy lokal o drugiej w nocy. Za oknem biało. Drzewa na Polu Mokotowskim ustrojone już gwiazdkowo – śniegiem. Z kącików okiennych szyb pną się wzdłuż ram lodowe języki. Przechodnie lekko przygarbieni, głowy ciążą do ramion, twarze pochylone ku piersiom. Mróz tnie po uszach. Byle pod jakiś dach, byle do ciepła. A Boże Narodzenie może być piękne.

Około dwunastej Zyta przynosi najnowsze teleksy. Zyta redaguje kronikę i jest drugą po Ali-teleksistce osobą, która czyta teleksy. Przynosi ich plik, lecz kilka odkłada na bok i mówi: „Mam coś ciekawego, co cię zainteresuje, czytaj to w pierwszej kolejności i powiedz, co z tym zrobić". Odkładam publicystykę.

Teleksy o ruchach wojsk

Trzy „interesujące teleksy" donoszą o ruchach kolumn milicji i wojska. Te wczesne zapowiedzi dramatu – ocalałe z zawieruchy pierwszych dni stanu wojennego – zasługują na przytoczenie w całości:

„Akcja MO. Warmia i Mazury, 7 grudnia. Do Wojskowej Komendy Uzupełnień wezwano 150 osób. spośród nich 130 otrzymało przydział na przaeszkolenie do Wyższej Szkoły Oficerskiej MO w Szczytnie. 8–9 grudnia dalszych 261 obywateli z terenu gmin Szczytno. Mrągowo. Nidzica otrzymało wezwanie do natychmiastowego stawienia się w WSO MO. Spośród wezwanych bliżej nieokreśloną liczbę brańców wywieziono w nieznanym kierunku. W większości przypadków objęci branką mają ukończoną tylko szkołę podstawową, pochodzą ze wsi i nie są zatrudnieni w zakładach przemysłowych. Przed komisją wcielającą do służby pytano młodych ludzi o kontakty z Solidarnością i stosunek do naszego ruchu. Część brańców, która pozostała w WSO MO w Szczytnie, jest poddawana tzw. szkoleniom uświadamiającym, prowadzonym przez oficerów specjalistów w niebieskich mundurach. W chwili obecnej brańcy biorą udział w zajęciach praktyczno-technicznych na poligonie szkoły MO. Ćwiczy się między innymi taktykę walk w mieście, używanie pałek bojowych i tarcz ochronnych. Z kolei z Dzierzut otrzymaliśmy informację, że z tamtej gminy bez wcześniejszego wezwania wcielono do służby trzydziestu mężczyzn. Zabrano ich wprost z kościoła, zaraz po mszy świętej. Zarząd regionu interweniował w tej sprawie w komendzie wojewódzkiej MO w Olsztynie. Rzecznik KW MO płk Kulesza oświadczył, że nic jest kompetentny do udzielania informacji w tej sprawie".

Czytaj więcej

Stan wojenny: wspomnienie

„Słupsk, 11 grudnia. Około godziny 20.00 kolumna samochodów MO przejechała przez Lębork, kierując się w stronę Gdańska. Kolumnę otwierał fiat, za nim jechały 4 gaziki. 7 bud i za nimi 9 wozów dużych okratowanych. Całość zamykała karetka. Według naszych danych, cała kolumna łącznie liczyła około 290 milicjantów".

„Olsztyn, 13 grudnia. 1) Ze szkoły milicyjnej w Szczytnie wywieziono wszystkie starsze roczniki w ilości około 1500 osób w nieznanym kierunku. W dniu dzisiejszym wyjeżdża (co nie było dotychczas nigdy praktykowane) pierwszy rocznik – prawdopodobnie do Gdańska. 2) Milicjanci otrzymali dwie instrukcje: pierwsza zaleca lokowanie rodzin na wsiach i w małych ośrodkach; druga jest do otwarcia w późniejszym terminie na hasło. 3) W Nidzicy i Ostródzie zauważono wzmożony ruch wozów wojskowych".

Zarząd Regionu w Słupsku zawiadamia o przejeździe przez Lębork kolumny milicyjnej. Kierunek – prawdopodobnie Gdańsk. Z Olsztyna jest wiadomość, że ruszyła znaczna część szkoły milicyjnej w Szczytnie. Donoszą też, że zalecono słuchaczom szkół milicyjnych umieszczenie rodzin poza miejscami zamieszkania.

Zyta jest trochę zaniepokojona, ale we mnie żaden dzwonek alarmowy się nie odzywa. Jesteśmy idealnie uśpieni. Przez szereg podobnych sygnałów w przeszłości, które były fałszywe. Przez wycofanie z Sejmu projektu ustawy o nadzwyczajnych pełnomocnictwach. Wreszcie przez powszechne przekonanie, że władze, świadome swej słabości, a także polskiej w końcu metryki, nie odważą się na wojnę z narodem. Śpimy wszyscy, a machina wojny nabiera rozpędu.

„Na razie poczekamy – mówię Zycie. – Zobaczymy, co się będzie działo. Pilnuj teleksu, jak będą nowe tego typu wiadomości, przynieś je i wtedy podejmiemy decyzję". Mam na myśli telefoniczne zawiadomienie redaktora naczelnego – Tadeusza Mazowieckiego, który jest na posiedzeniu Komisji Krajowej w Gdańsku.

„Wojny się nie domyślam"

Same ruchy wojska i milicji wydają mi się w tym momencie elementem nacisku na Komisję Krajową. Wojny się nie domyślam. Po tej rozmowie wracam do przerwanej lektury materiałów redakcyjnych. W jej trakcie przychodzi Antek Chawluk, który dopiero co przyjechał z Anglii w odwiedziny do matki. Rozmawiamy o dalszym rozwoju sytuacji w kraju. Sytuacja jest niejasna, nie tylko w tę sobotę, ale od wielu już dni i tygodni. Oglądana od strony Solidarności przypomina pat, równowagę na bazie wzajemnej niemożności, przy zaostrzającej się wojnie na słowa. Po stronie Solidarności za tym nasilającym się radykalizmem słownym narasta rozterka, co robić dalej. Warunki porozumienia stawiane przez rząd są niejasne i przypominają bardziej warunki kapitulacji. To zaś, co Związek widziałby jako podstawę zgody, jest przez władze odrzucane. Mówi się dużo o konfrontacji, ale w gruncie rzeczy mają na nią ochotę tylko jednostki. Związek nie jest na konfrontację przygotowany, nic w tym celu nie jest zrobione. I nic się nie robi. Wyjdzie to na jaw za kilkanaście godzin i w następnych dniach. Za kilkanaście godzin ukaże się również sens propagandowej kampanii władz zaostrzonej na początku grudnia. Tu rozterek nie ma. Ostre, coraz ostrzejsze słowa pod adresem Związku to werble przed postanowioną już „bitwą strategiczną" – jak 13 grudnia określi później pyszałkowato „Żołnierz Wolności".

Kiedy jednak rozmawiam z Antkiem, wydaje mi się, że z tej niejasnej sytuacji istnieje wyjście, które nazywam równowagą konfliktową, rodzajem pokoju między zantagonizowanymi siłami zdolnego do rozwiązywania przynajmniej najpilniejszych problemów kraju. Wydaje mi się, że po zaostrzeniu spowodowanym atakiem na WOSP nastąpi znów odprężenie i jakieś otwarcie po obu stronach. Rozumuję przez analogię, tym razem błędnie.

Czytaj więcej

Stan Wojenny. Sowieci już tu byli

Do szesnastej Zyta nie przynosi żadnych nowych teleksów. Wychodzę z redakcji. Za drzwiami łapie mnie mróz. Szybko przenika przez brezentową kurtkę bez podpinki, czepia się nóg – a gdzie ciepłe gacie, brachu? – atakuje cieniutkie podeszwy letnich pantofli. Ale w samochodzie po paru minutach jest ciepło. Jadę do Doroty do szpitala. Dorotka jest w dobrym stanie, mówi, że pobrano jej szpik do analizy, a wyniki będą w poniedziałek. Tym razem lekarka nie puszcza jej do domu ze względu na duży spadek białych ciałek. Około osiemnastej wychodzę ze szpitala i postanawiam pojechać do Zarządu Regionu, żeby dowiedzieć się, czy nie ma nowych wiadomości o ruchach wojska i milicji.

Czas pokoju skurczył się do sześciu godzin

Przed Regionem zupełny spokój. Jak zwykle o tej porze, sporo oświetlonych okien, ale interesantów w gmachu prawie nie ma. Idę do AS-a, który powinien mieć najnowsze wiadomości, w tym o obradach KK. Zastaję kilka dziewczyn. Jedna z nich wita mnie pytaniem: „Ty też panikujesz z powodu ruchów wojska i milicji?". Za tym pytaniem kryje się bardzo rozpowszechniona wśród solidarnościowców postawa, że każde zaniepokojenie jest oznaką tchórzostwa, a każde ostrzeżenie straszeniem. I jeszcze samobójcze, jak się już niedługo okaże, przekonanie, że nic nie może się wydarzyć, co by zagroziło istnieniu Solidarności. Te rozpowszechnione przekonania nie pozostawały oczywiście bez wpływu na wszystkich, którzy chcieli zachować instynkt samozachowawczy. W końcu wielu ulegało, nie chcąc uchodzić za bojaźliwych, a ponadto zrzucanie lęku czającego się na drugiej linii świadomości pozwalało żyć lżej, pełniej oddychać upragnionym klimatem wolności. Środowisko przez zbiorową presję likwidowało własną czujność. Nie wiem, co dziewczynie odpowiedziałem, chyba dałem odpowiedź wymijającą. Ważne było, że i tu sprawą się już żyło. Istotnie, w pokoju teleksowym zastałem znajomego, który wybierał wszystkie teleksy o ruchach wojska i milicji. Było ich znacznie więcej niż rano; chyba około dziesięciu. Znajomy robił zestawienie dla jakichś osób, które miały te wiadomości poddać analizie, by się zorientować, czy jest to kolejny bluff, czy też coś poważniejszego. Sprawa, widać, zaczynała niepokoić. We mnie też odezwał się alarm, ale jeszcze słaby. Postanowiłem niezwłocznie dzwonić do Tadeusza – powiadomić go o tych nowinach i prosić o poważne potraktowanie oraz zawiadomienie KK.

Kiedy zastanawiałem się, jak go w Gdańsku odnaleźć, zadzwonił Janek Walc, obsługujący z ramienia AS-a posiedzenie Komisji Krajowej. Skorzystałem z okazji; przekazałem mu niepokojące nowiny. Janek już coś wiedział, ale nie robił wrażenia zaniepokojonego. Później dowiedziałem się, że istotnie zrobił to około 20.00, lecz moje starania nie zdały się już na nic. Snem ogarnięci byli wszyscy, nawet wtedy, gdy dowody leżały na dłoni, a ściślej mówiąc: zbliżały się szybkim marszem, by dopaść ofiary. W tym czasie trwały przypuszczalnie ostatnie odprawy ekip łapaczy (trójek), które za mniej więcej trzy godziny miały ruszyć do gigantycznej branki wielu tysięcy osób. Ilu? Nie wiadomo.

Dwóch milicjantów i cywil

Lokal „Mazowsza" opuszczałem około 20.00. Było cicho, spokojnie, normalnie. Z gałęzi drzewa rosnącego tuż przy ulicy z cichym szelestem posypała się strużka puszystego śniegu. Wsiadłem do malucha i pojechałem do znajomych. On miał nazajutrz o 13.00 odlecieć do Paryża na kilkumiesięczne stypendium. Zawiozłem rozpoznanie choroby Doroty i parę egzemplarzy mojej książki wydanej dopiero co przez PWE, by przekazał to wszystko znajomym. O ruchach wojska i milicji nic nie wiedzieli, a kiedy im o tym powiedziałem, nie wydali się specjalnie zaniepokojeni. Zapytany, co o tym sądzę, odpowiedziałem, że wygląda to jak psychologiczny nacisk na KK, ale niewykluczone, że może się kryć za nim coś poważniejszego, gdyby KK nie uległa i podjęła jakieś ostre postanowienia. Żartem dodałem, że mam nadzieję, iż zdąży on wyjechać do Paryża, zanim opanują lotnisko. Nie zdążył. W parę dni później zobaczyłem go na spacerze w Białołęce.

Do domu wróciłem po 22.00 z lekkim szmerkiem, bo wypiliśmy na „bon voyage" nieco alkoholu. Zastałem znajomą, która – jak się okazało – była ze mną umówiona, ale w natłoku spraw redakcyjnych o tym zapomniałem. Przekazałem oczywiście nowiny, ale obie panie (znajoma i moja żona) też puściły je mimo uszu. Rozmawialiśmy o nieistotnych sprawach do około 23.30, po czym zdecydowałem się odprowadzić znajomą do taksówki. Zbliżając się do drzwi klatki schodowej, zauważyłem, że z dworu po schodach idzie dwóch mundurowych milicjantów i cywil z jakimś zakrzywionym narzędziem w dłoni. W chwili, gdy mieliśmy się mijać, ów cywil, brodaty, szczupły brunet, pociągły na twarzy, poprosił mnie o dowód osobisty. Spytałem o przyczynę, ale nie podał mi jej, lecz ponownie zażądał dowodu. Dałem. Przeczytał nazwisko i spytał, czy to jestem ja. Potwierdziłem. W tym momencie dwaj mundurowi energicznie chwycili mnie pod ramiona, ostrzegając, bym nie próbował się wyrywać. Zrozumiałem! Zrozumiałem wszystko w jednym mgnieniu! Te milicyjne ręce pod moimi pachami były jak olśnienie, straszne olśnienie. Ujrzałem rzeczywiście sens sobotnich faktów, wojna stała się dla mnie jawną rzeczywistością. Znajoma usiłowała wyrwać mnie z rąk milicjantów, ale poprosiłem, by dała spokój i poszła zawiadomić Halinę, co skwapliwie zrobiła. Ja byłem tak wstrząśnięty, że nie przyszło mi do głowy, by zażądać widzenia z żoną po to, abym mógł się pożegnać i zabrać rzeczy potrzebne w więzieniu. Że to jest cel wędrówki, która się zaczęła, nie miałem wątpliwości. Potulnie poszedłem z ciągle trzymającymi mnie milicjantami do fiata, czekającego na parkingu. Nie przyszło mi nawet do głowy, by krzykiem zaalarmować osiedle, że biorą Solidarność.

Waldemar Kuczyński urodził się w 1939 r. Skończył Wydział Ekonomii Politycznej Uniwersytetu Warszawskiego. Po marcu 1968 roku został aresztowany. W latach 70. był współpracownikiem szeregu niezależnych wydawnictw i członkiem Towarzystwa Kursów Naukowych.

W sierpniu 1980 r. był członkiem Grupy Ekspertów przy MKS w Gdańsku, a następnie wszedł w skład Rady Programowej Ośrodka Prac Społeczno-Zawodowych. Był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność". Jest autorem książki „Po wielkim skoku" wydanej przez NOW-ą (w serii TKN), a następnie przez PWK.

Waldemar Kuczyński jest autorem szeregu prac publikowanych w pismach fachowych w Polsce i na Zachodzie. Po 13 grudnia 1981 r. został internowany.

Powyżej publikujemy fragment książki „Obóz" wydanej przez Aneks w 1983 r. Śródtytuły pochodzą od redakcji

Lecz decyzje już podjęte, machina wojny budowana skrycie przez wiele miesięcy – ruszyła. Siedzę u siebie w pokoju i czytam teleksy, które mają iść do kolejnego – ostatniego – numeru. Czytam publicystykę i fragmenty kroniki. Sobota i niedziela są dla nas – kierownictwa redakcji i dziennikarzy piszących aktualia – bardzo pracowitymi dniami. W niedzielę często opuszczamy lokal o drugiej w nocy. Za oknem biało. Drzewa na Polu Mokotowskim ustrojone już gwiazdkowo – śniegiem. Z kącików okiennych szyb pną się wzdłuż ram lodowe języki. Przechodnie lekko przygarbieni, głowy ciążą do ramion, twarze pochylone ku piersiom. Mróz tnie po uszach. Byle pod jakiś dach, byle do ciepła. A Boże Narodzenie może być piękne.

Pozostało 95% artykułu
Historia
Zaprzeczał zbrodniom nazistów. Prokurator skierował akt oskarżenia
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Historia
Krzysztof Kowalski: Kurz igrzysk paraolimpijskich opadł. Jak w przeszłości traktowano osoby niepełnosprawne
Historia
Kim byli pierwsi polscy partyzanci?
Historia
Generalne Gubernatorstwo – kolonialne zaplecze Niemiec
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Historia
Tysiąc lat polskiej uczty
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni