Rz: Mało jest w historii Polski wydarzeń, które wzbudzałyby tak wielkie emocje jak 1968 rok. Choć minęło już 40 lat, Marzec nadal jest przedmiotem namiętnych sporów. Dlaczego?
Jerzy Eisler:
W dużej mierze wypływa to z bieżącej walki politycznej. Po 1989 roku różni politycy, ugrupowania i środowiska starały się akcentować własny udział w obalaniu komunizmu. Jedną z takich grup, być może mającą największe przebicie, byli ludzie w 1968 roku nazywani komandosami – skupieni wokół Jacka Kuronia, Karola Modzelewskiego i Adama Michnika. Część z nich później znalazła się w KOR, a po sierpniu 1980 roku w gronie doradców „Solidarności”. Dziś symbolicznym reprezentantem tej grupy jest środowisko „Gazety Wyborczej”. Właśnie dla tych ludzi wspomnienie roku 1968 jest nadal bardzo żywe. Było to dla nich jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu. Wielu z nich przyznaje, że to właśnie Marzec ich ukształtował. Był to dla nich wielki, romantyczny zryw.
Nie wszyscy jednak tak sądzą.
Im więcej ci ludzie o tym wspominali i opowiadali o swoich dokonaniach, im bardziej idealizowali Marzec, tym bardziej w krytycznych wobec nich środowiskach – przede wszystkim prawicy, ale nie tylko – pojawiała się naturalna przekora. Zaczęto pokazywać, że Marzec nie był wcale takim ważnym wydarzeniem. O czym w ogóle mówić w porównaniu z takim grudniem 1970 roku? Wówczas, według oficjalnych danych, zginęło 45 osób, a w Marcu ani jedna. Wówczas wyprowadzono na ulice kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy z ciężkim sprzętem, setkami czołgów i transporterów opancerzonych. Strzelano do ludzi. Co więcej, to właśnie w tym grudniu następuje zmiana pierwszego sekretarza. Podobnie mówiono o Poznaniu ’56. Pokazywano, że Marzec to był raczej wstrząs środowiskowy.