To było 13 stycznia 1949 roku, parę tygodni po aresztowaniu Jana Rodowicza „Anody”. Uwięziono wtedy niemal cały Batalion AK „Zośka”. Minęło ponad pół wieku, a szczęk otwieranych i zamykanych krat jeszcze często mnie prześladuje. Przeszedłem ich ze sześć, zanim strażnik więzienny wepchnął mnie do jakiejś celi. Był to ponury, o brudnych brunatnych ścianach niewielki pokoik, w którym znajdowało się jedno biurko, jedno krzesło i taboret, a z sufitu zwieszała się niczym nieosłonięta, rzucająca ostre światło żarówka. No i oczywiście kraty w oknie. Po 10 minutach znowu szczęknęły drzwi i w pokoju zjawił się wysoki, elegancko ubrany jak na tę porę dnia (było około drugiej w nocy) mężczyzna. Oparł się, a właściwie przysiadł na brzegu biurka, przeszył mnie zimnym, ostrym spojrzeniem i ironicznym tonem zapytał.
– A za cóż to was zamknęli?
– Od trzech godzin zadaję sobie to samo pytanie.
– Wy się nazywacie Stanisław Krupa, byliście w Batalionie „Zośka”, w tym środowisku faszystowskich inteligencików, i wy się pytacie, za co was zamknęli?
– Tak, byłem w Batalionie „Zośka”, ale dla mnie to powód do dumy, a nie przestępstwo.