Wiara i wina. Pyszny i skruszony. Twardziel i opiekun. Polityk, trybun, gracz – i utopista przejmujący się krzywdą innych jakoś „zanadto” aż jak książę Myszkin. Po prostu Kropotkin z Żoliborza.
O takiej postaci musiały pozostać tysiące wspomnień, więc każdy, kto chce, ma swoją ulubioną anegdotę: jak zakładał KOR z księdzem Zieją, jak stawiał w deszczu namioty, jak dowcipkował w Internacie, (ja lubię tę, jak trafiwszy między wyrokowców do Sztumu, postanowił przedstawiać się jako Żyd – ot tak, żeby zobaczyć, jak to jest, i raz jeszcze być po stronie słabszych). Ucukrowały go te opowieści i stał się postacią podręcznikową, przesłaniając może innych, którzy nie mieli takiej swady, charyzmy i medialnych przyjaciół, i których przesłuchiwano nie na Żoliborzu, lecz w Rzeszowie. A tak, każdy maturzysta ma wypracowany ciąg skojarzeń: Kuroń – równa się komandosi, Marzec, KOR, Okrągły Stół i dżinsowa koszula. Miło, ale trochę mało.
A co robił w tych trudniejszych dla legendy latach, po przegranym Październiku? Wrócił do drużyn walterowskich, powstałych jeszcze w ZMP, i działał w Naczelnej Radzie Harcerskiej. Obawiał się „sojuszu prawicy w aparacie władzy z prawicą społeczną”, a skoro tak, spierał się z „reakcyjnymi” instruktorami i odebrał dowództwo Chorągwi Gdańskiej legendarnemu harcmistrzowi, Józefowi Grzesiakowi. Przepraszał za to później (miał łatwość przepraszania). Ale też, pisząc niedokończony nigdy doktorat z pedagogiki, za jednego z mentorów wybrał Aleksandra Kamińskiego.
A w drużynach budował wspólnotę, w której zawsze należy mieć na względzie interes słabszego. Na obozie w 1955 tak właśnie poznał swoją przyszłą żonę Grażynę-Gajkę: zastępową, która najlepiej zaopiekowała się zmęczonymi dziećmi. Szukał sposobu na wychowanie ku wolności, tworzył dla drużyn „system zadań” – i wyleciał z harcerstwa w 1961, w pół roku po Grzesiaku. Zdążył jeszcze założyć Polityczny Klub Dyskusyjny na UW, przeczytać i przegadać z przyjaciółmi „Rękopisy filozoficzno-ekonomiczne” Marksa i odmalować mieszkanie na Mickiewicza [kiedy Gajka wyjechała na urlop].
Jesienią 1964 wspólnie z Karolem Modzelewskim „piszą List otwarty do członków PZPR”, w którym krytykują alienację klasy wielkoprzemysłowej i wzywają do tworzenia rad robotniczych. Leopold Tyrmand, któremu Giedroyc przesłał przemycony egzemplarz „Listu..”, pienił się, czytając te sformułowania. Pewnie podobna byłaby reakcja robotników Żerania i Elbląga, tekst, powielony w 18 egzemplarzach, nie zdążył jednak do nich dotrzeć: 20 marca 1965 roku obaj autorzy zostali aresztowani. Pierwszy wyrok: trzy lata.