Maja Narbutt: Zaśpiewać „Michaił, Michaił” Michaiłowi Gorbaczowowi, w dodatku na Wawelu, to było coś. Od 1988 roku minęło sporo czasu, ale dużo osób pamięta ten występ. A już panu na pewno wrył się w pamięć.
Andrzej Rosiewicz: Pamiętam wszystkie szczegóły, nawet skarpetki i krawat Gorbaczowa, zegarek jego żony Raisy. Żartuję, ale rzeczywiście pamiętam ten dzień dokładnie. Był to historyczny moment. Także dla mnie jako estradowca. W końcu ilu z nas może dawać czadu przed przywódcą imperium.
Dlaczego uznał pan, że trzeba śpiewać o Gorbaczowie i wiośnie, która wieje od wschodu? Taka potrzeba serca?
Moje piosenki zawsze komentują rzeczywistość w humorystyczny sposób. Dziś słowa „pieriestrojka”, „głasnost” są już zapomniane, ale wtedy była to wielka sprawa. Gorbaczow jako sekretarz KPZR jeździł po Związku Radzieckim, tłumaczył nomenklaturze partyjnej: „Towarzysze, tak dłużej nie można”. Zachód patrzył na niego z zachwytem. Ja poczekałem trochę dłużej niż zachodni politycy, poprzyglądałem się Gorbaczowowi. Uznałem, że to odważny człowiek, bo to naprawdę był z jego strony akt odwagi, i postanowiłem popełnić pieśń.
Czyli wszystko zgodnie z obowiązującą wówczas linią?