Starszy, siwy mężczyzna w ciemnych okularach korekcyjnych, rozchełstanej flanelowej koszuli i przydeptanych klapkach wychodzi z eleganckiej willi (nieco tylko mniejszej od rezydencji posła SLD Ryszarda Zbrzyznego po drugiej stronie ulicy) w podlubińskim Osieku. Na podjeździe peu-geot 607. – Czy pan Jan M.? – upewniam się tylko, bo znam go z sali sądowej. To były wicekomendant lubińskiej MO, który kierował krwawą pacyfikacją demonstracji 31 sierpnia 1982 r. Od kul ZOMO zginęły wtedy w Lubinie trzy osoby.
– Tak – mówi niepewnie M., ale gdy słyszy, że jestem dziennikarzem, zatrzaskuje drzwi.
Jan M. nadal cieszy się wolnością, choć w lipcu 2007 r. został skazany na 3,5 roku więzienia. Wyrok podtrzymał w lutym wrocławski Sąd Apelacyjny. Jeden z milicjantów powiedział podczas procesu: „M. rozpętał wojnę i uciekł”. Sędzia uznał to za kwintesencję przestępstwa popełnionego przez kierującego pacyfikacją, podczas której wystrzelono w kierunku demonstrantów blisko tysiąc kul.
Proces ciągnął się przez 14 lat. Jan M. nigdy nie przyznał się do winy, nigdy nie przeprosił rodzin ofiar. A miał okazję, nie tylko na sali sądowej. Przed przeprowadzką do Osieku spotykał się czasem w sklepie spożywczym w Lubinie ze Stanisławą Trajkowską, której mąż zginął w 1982 r.
– Patrzyłam na niego, pokazywałam go dzieciom, ale dopóki nie zapadł wyrok, nie mogłam głośno powiedzieć mu w twarz: „Ty morderco” – mówiła „Rz” Trajkowska.