Mój rozmówca na wstępie ujawnił niezłą wiedzę na temat moich utworów literackich drukowanych w czasopismach i scenariuszy pisanych dla telewizji. Po czym zaczął mnie namawiać do wypowiedzi o znajomym Angliku, który wielokrotnie bywał w Polsce, a ja u niego. Według wiadomego resortu przyjaźniłem się z… agentem brytyjskiego wywiadu.
Gromko się roześmiałem z głupoty konceptu. Sugestia, że mój przyjaciel – historyk po Oksfordzie, były członek partii komunistycznej i znajomy wszystkich lewaków – jest zachodnim szpiegiem, była niedorzeczna. Odpowiedziałem, że nie zwykłem o przyjaciołach rozmawiać z obcymi. Facet się obruszył i argumentował, że obaj jesteśmy Polakami. Usłyszał, że o wiele więcej wspólnego mam z mym przyjacielem z Anglii niż z nim, obcym mi Polakiem.
Podczas półtoragodzinnej rozmowy ujawniły się dalsze niespójności. Esbek nawet nie sprawdził, ile razy ów rzekomy szpieg był w Polsce. Zrozumiałem, że to tylko zasłona dymna, a naprawdę chodzi im o mnie. Bo niby co wspólnego ma znajomość mojej twórczości z walką wywiadów?Groźby, że mogą mi utrudnić karierę reżysera i wyrzucić z telewizji, tylko wzmagały mój opór. Nie zgodziłem się niczego podpisać i odmówiłem zachowania treści tego spotkania w tajemnicy. Oświadczyłem, że szeroko o nim rozpowiem, co też zrobiłem.
Taka postawa, która wielu ludziom wtedy wydawała się straceńcza, z dzisiejszej perspektywy okazała się słuszna. Po latach w swojej teczce osobowej w IPN odnalazłem opis tego spotkania zakończony konkluzją: „Bugajski wykazał silną wrogość wobec naszych służb oraz systemu socjalistycznego, w związku z tym dalsze próby pozyskiwania go jako TW uważam za bezcelowe”.
Choć zrezygnowali ze zwerbowania mnie, wielokrotnie mnie jeszcze nękali z innych powodów. Znajomy znajomych mecenas Jan Olszewski pouczył mnie, że jeśli mam wezwanie na piśmie w ściśle określonej sprawie, to muszę się stawić. Inne, bliżej nieokreślone,spotkania są z punktu widzenia prawa nielegalne.