Wchodzących niepozornymi drzwiami od ul. Marszałkowskiej witał potężny napis „Warszawa Wschodnia", pochodzący z remontowanego dworca. Pod nim rozpościerała się dwupoziomowa hala fabryczna. Wielka, zimna, surowa – jak to hala – w sobotnie południe wypełniona była tłumem ludzi.
Jedni przeglądali reprinty żydowskich gazet z dwudziestolecia międzywojennego, by po chwili skusić się na ekspresowy kurs jidysz. Inni łapczywie chwytali stare książki o Warszawie – Gomulicki, Wiech, Szenic, Budrewicz, ale też varsavianistyczna „młodzież" z Zielińskim i Krasuckim na czele... Mieli w czym wybierać.
Grupa turystów o azjatyckich rysach z kolei z przejęciem przyglądała się miniaturowym modelom Zamku Królewskiego, w stanie z 1939 r. i współczesnym, pospiesznie wyciągając portfele. Co chwila też ktoś przystawał przy dziwnym, jajowatym kształcie leżącym na podłodze pośrodku hali. W rzeczy samej było to jajo – ocalony przez uczestników projektu „Bliżej Konsumenta" fragment PRL-owskiej reklamy Poldrobiu z ronda Wiatraczna.
– Jestem zaskoczona ilością ludzi – oznajmiła ze zdziwieniem rozglądająca się dookoła Barbara Rogalska, dyrektor Muzeum Drukarstwa Warszawskiego, które w przyszłości ma mieć tutaj swoją siedzibę. To dobre miejsce – przy ul. Marszałkowskiej 3/5 mieściła się nigdyś drukarnia, m.in. „Życia Warszawy". Pozostałości po niej – przedziwnie wyglądające dziś maszyny, tajemnicze zakamarki, pomieszczenia wentylatorni i resztę tego drukarskiego labiryntu – można było zwiedzać.
– Myślę, że impreza się naprawdę udała – mówi jej organizator Jarosław Zuzga. – Reklamy w zasadzie nie było, a cały czas jest tłum ludzi. Jeśli tylko będzie to możliwe, chcemy organizować kolejne edycje.