Fundacja znalazła się na krawędzie bankructwa. Nie ma pieniędzy na przechowywanie archiwum zgromadzonego przez 20 lat działalności. Jeżeli nie zdobędzie pieniędzy, to jesienią upadnie. - Roczny koszt utrzymania naszych zasobów to 1,5 mln zł, z czego gros pochłania czynsz za pomieszczenie, w którym przechowujemy dokumenty - opowiada Dariusz Pawłoś, prezes fundacji. - Nie mamy tych pieniędzy i nikt nie chce nam pomóc.
Do tej pory fundacja czerpała finanse od niemieckich firm i od niemieckiego rządu, które za jej pośrednictwem wypłacały odszkodowania przymusowym pracownikom wywożonym w czasie wojny do Niemiec lub innych krajów okupowanych przez Niemcy (w tym celu powstała w 1992 r.). Te skończyły się zchwilą wypłacenia wszystkich należnych świadczeń.
Tymczasem gromadzenie dokumentacji jest jednym z jej statutowych celów. Do tej pory zebrała akta dotyczące ok. 1 mln osób. - To są m.in. oryginalne zdjęcia polskich robotników w Niemczech, pamiętniki, a nawet - co jest rzeczą niespotykaną - niemieckie przepustki drukowane na płótnie - opowiada Jerzy Woźniak, koordynator działu administracyjno-archiwalnego fundacji.
Placówka chciała, by jej zbiór przejęły archiwa państwowe. - Najlepiej z naszymi trzema pracownikami znającymi te dokumenty - mówi Pawłoś. - Ale to nie jest możliwe, bo nasze zbiory nie są skatalogowane zgodnie z zasadami archiwów państwowych. Co prawda, gdybyśmy upadli, te musiałyby wziąć nasze zbiory, ale wówczas przez kilka lat, nim by je skatalogowano, nie byłyby dostępne. A poza tym nie chcemy upaść, realizujemy przecież inne cele.
Woźniak dodaje, że do fundacji cały czas zwracają się byli przymusowi robotnicy o wydanie kserokopii dokumentów, bo wciąż składają wnioski do urzędu ds. kombatantów o dodatki doświadczeń.
- Staramy się też pomagać tym ludziom w inny sposób, np. zdobywamy dla nich wózki inwalidzkie, które dostajemy w częściach z Niemiec i osobiście skręcamy, prowadzimy bezpłatne porady lekarskie i prawne - mówi. - Organizujemy też wolontariuszy, którzy pomagają naszym podopiecznym.
W marcu fundacja zwróciła się o pomoc do Ministerstwa Kultury. Dotąd nie dostała odpowiedzi. Redakcji "Rz" również nie udało się uzyskać komentarza od resortu.