Bezcenne archiwa wkrótce nie będą dostępne

Dane blisko miliona osób poszkodowanych w czasie II wojny światowej zebrała Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie. Teraz te zasoby ciągną ją na finansowe dno

Publikacja: 15.05.2012 22:04

Takich do kumentów o przymusowych ro botnikach nie ma żadne inne archiwum. Na zdjęciu do kument iden

Takich do kumentów o przymusowych ro botnikach nie ma żadne inne archiwum. Na zdjęciu do kument identyfikacyjny Je rze go Ska rzyń s kie go wywiezionego na roboty do Berlina w 1944 r.

Foto: Archiwum

Fundacja znalazła się na krawędzie bankructwa. Nie ma pieniędzy na przechowywanie archiwum zgromadzonego przez 20 lat działalności. Jeżeli nie zdobędzie pieniędzy, to jesienią upadnie.  - Roczny koszt utrzymania naszych zasobów to 1,5 mln zł, z czego gros pochłania czynsz za pomieszczenie, w  którym przechowujemy dokumenty  -  opowiada Dariusz Pawłoś, prezes fundacji. -  Nie mamy tych pieniędzy i nikt nie chce nam pomóc.

Do tej pory fundacja czerpała finanse od niemieckich firm i od niemieckiego rządu, które za jej pośrednictwem wypłacały odszkodowania przymusowym pracownikom wywożonym w czasie wojny do Niemiec lub innych krajów okupowanych przez Niemcy (w tym celu powstała w 1992 r.). Te skończyły się zchwilą wypłacenia wszystkich należnych świadczeń.

Tymczasem gromadzenie dokumentacji jest jednym z jej statutowych celów. Do tej pory zebrała akta dotyczące ok. 1 mln osób.  - To są m.in. oryginalne zdjęcia polskich robotników w Niemczech, pamiętniki, a nawet  - co jest rzeczą niespotykaną  - niemieckie przepustki drukowane na płótnie  - opowiada Jerzy Woźniak, koordynator działu administracyjno-archiwalnego fundacji.

Placówka chciała, by jej zbiór przejęły archiwa państwowe.  - Najlepiej z naszymi trzema pracownikami znającymi te dokumenty  - mówi Pawłoś.  - Ale to nie jest możliwe, bo nasze zbiory nie są skatalogowane zgodnie z zasadami archiwów państwowych. Co prawda, gdybyśmy upadli, te musiałyby wziąć nasze zbiory, ale wówczas przez kilka lat, nim by je skatalogowano, nie byłyby dostępne. A poza tym nie chcemy upaść, realizujemy przecież inne cele.

Woźniak dodaje, że do fundacji cały czas zwracają się byli przymusowi robotnicy o wydanie kserokopii dokumentów, bo wciąż składają wnioski do urzędu ds. kombatantów o dodatki doświadczeń.

- Staramy się też pomagać tym ludziom w inny sposób, np. zdobywamy dla nich wózki inwalidzkie, które dostajemy w  częściach z Niemiec i osobiście skręcamy, prowadzimy bezpłatne porady lekarskie i prawne  - mówi. - Organizujemy też wolontariuszy, którzy pomagają naszym podopiecznym.

W marcu fundacja zwróciła się o pomoc do Ministerstwa Kultury. Dotąd nie dostała odpowiedzi. Redakcji "Rz" również nie udało się uzyskać komentarza od resortu.

Kazimierz M. Ujazdowski, były minister kultury w rządzie PiS, nie ma jednak wątpliwości, że ministerstwo powinno pomóc fundacji.  - Zgromadzili cenne materiały, które powinny być ulokowane w archiwach państwowych  - mówi.  - Ale to wymaga aktywności Bogdana Zdrojewskiego.

Zdaniem Ujazdowskiego są też możliwe inne formy pomocy, np. granty dla młodych naukowców, którzy fachowo skatalogowaliby zbiory fundacji.   -  Dla chcącego to nie problem  - mówi.  - Jedno jest pewne: fundacja nie musi samotnie dźwigać tego ciężaru. Ich archiwalia są dobrem o charakterze państwowym, które trzeba ocalić.

Poseł PiS zapowiada interpelację do rządu w tej sprawie.

\Innym źródłem finansowania fundacji są pieniądze z  uczestnictwa w programach, np. od 2008 r. w programie "Straty osobowe i ofiary represji pod okupacją niemiecką", którego zadaniem było ustalenie liczby polskich ofiar represji III Rzeszy. Do końca 2011 r. w bazie programu zgromadzono dane o 3 mln 400 tys. osób. Inną jej działalnością jest m.in. organizacja warsztatów dla młodzieży, edycja autorskich publikacji na podstawie zebranych archiwów czy udział w rewitalizacji obozu zagłady w Sobiborze.

Fundacja znalazła się na krawędzie bankructwa. Nie ma pieniędzy na przechowywanie archiwum zgromadzonego przez 20 lat działalności. Jeżeli nie zdobędzie pieniędzy, to jesienią upadnie.  - Roczny koszt utrzymania naszych zasobów to 1,5 mln zł, z czego gros pochłania czynsz za pomieszczenie, w  którym przechowujemy dokumenty  -  opowiada Dariusz Pawłoś, prezes fundacji. -  Nie mamy tych pieniędzy i nikt nie chce nam pomóc.

Do tej pory fundacja czerpała finanse od niemieckich firm i od niemieckiego rządu, które za jej pośrednictwem wypłacały odszkodowania przymusowym pracownikom wywożonym w czasie wojny do Niemiec lub innych krajów okupowanych przez Niemcy (w tym celu powstała w 1992 r.). Te skończyły się zchwilą wypłacenia wszystkich należnych świadczeń.

Tymczasem gromadzenie dokumentacji jest jednym z jej statutowych celów. Do tej pory zebrała akta dotyczące ok. 1 mln osób.  - To są m.in. oryginalne zdjęcia polskich robotników w Niemczech, pamiętniki, a nawet  - co jest rzeczą niespotykaną  - niemieckie przepustki drukowane na płótnie  - opowiada Jerzy Woźniak, koordynator działu administracyjno-archiwalnego fundacji.

Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem