Jakub Kowalski z Izraela
Artykuł z 2011 roku, z archiwum tygodnika Plus Minus
Niebawem będzie 90 lat, ale trzymają się dzielnie. Dorka pracuje w kibucowym centrum nauki, gdzie organizuje kursy dla młodzieży. Havka pociągnęła oczy niebieskim tuszem, co pasuje do swetra i kolczyków. Beniamin po południu ma naradę w muzeum, więc pod pachą ściska plik dokumentów. Wszyscy po kibucu poruszają się meleksami, bo nogi szwankują. Jedynie Marek – choć po wylewie – woli stąpać twardo po ziemi, bo wtedy czuje, że żyje. Wszyscy spieszą na obiad do stołówki. Dzisiaj rosół i ryż z mięsem zawijany w paprykę, choć Dorka wolałaby w kapustę. Resztki i tak będą dla kotów Marka, który dokarmia całą gromadę. Przy stole obowiązuje hebrajski, ale gdy poprosić – przechodzą na piękną polszczyznę, w której czasem tylko zawieruszy się jakieś hebrajskie słowo. Przerywamy, bo wyje alarm lotniczy. Do granicy z Libanem niedaleko, więc czasem na kibuc spadnie rakieta domowej roboty i trzeba uważać. Stoimy w wielkich oknach i patrzymy w górę. Niebo jest czyste, można jeść i rozmawiać dalej.
Dorka
Pochodzę z Częstochowy. Rodzina była chasydzka, więc o wyjeździe do Izraela mówiło się, że nastąpi wtedy, gdy nadejdzie Mesjasz. Po wybuchu wojny trafiliśmy do getta. Zakładałam najlepsze bluzki, palto, buty narciarskie – i tak spałam. Na wypadek rozłąki mama uszyła mi woreczek z lnu, do którego włożyła rubla i fotografie: tata na leżaku, siostrzyczka w wózku, spacer po ulicy. Wciąż wytrząsałam wszy z tego zawiniątka. Podczas kolejnej akcji rodzice schowali się na strychu, ale stary rabin powiedział, że jak wyjdą, to Bóg im pomoże. Dlaczego ojciec, taki mądry człowiek, zgodził się wyjść? Wysłano ich do obozu, mnie – do pracy. W fabryce włókienniczej Niemcy odnawiali zużyte łuski. Pamiętam akcję, gdy chłopcy z podziemia – jeden z rewolwerem, drugi z drewnianą pałką – rzucili się na Niemców. Od razu dostali serię. Żołnierze zaczęli wrzeszczeć, że teraz nam pokażą, i zabili 25 osób. Wierzyłam, że jak stanę na czubkach palców, to mnie nie wezmą. Nie wzięli. Po wyzwoleniu razem z grupą młodzieży przez trzy dni jedliśmy i śpiewaliśmy na przemian Marsyliankę z hymnem rosyjskim. Ale potem nie znaleźliśmy nikogo z rodziny, nasze domy były już zajęte, więc po euforii nastąpił upadek. A ja chciałam się uczyć, zmienić świat, wejść do komsomołu, bo syjonizm i socjalizm były bardzo blisko. Wtedy zjawił się Antek. Powiedział, że ma plan. Pojechałam z nim do Warszawy i 19 kwietnia 1945 r. stałam już na ruinach getta. Podczas ceremonii upamiętniającej powstanie Antek mówił o założeniu kibucu w Izraelu. Żeby zachować pamięć i odzyskać godność. Spodobało mi się to. Zaczęłam prowadzić tymczasowy kibuc na Poznańskiej. Siedziało się przy ognisku, które udawała żarówka owinięta krepiną. Trzeba było zebrać młodych, przygotować do wyjazdu, dać cel w życiu. Wyprawiałam ich nielegalnie statkami do Palestyny. Sama wyjechałam w grudniu 1949 r. Choć to nie był wyjazd, raczej opuszczenie. Ale chciałam być wolna i mieć własne państwo.
Havka
Nasz dom był raczej tradycyjny niż religijny, jednak w piątek mama zapalała świece. Był też syjonistyczny, ale żeby od razu wyjeżdżać – to nie. Nie byliśmy bogaci, choć w pokoju stała puszka, do której wrzucało się monety, żeby kupić kiedyś ziemię w Izraelu. Już wtedy jechali pionierzy, nas życie trzymało w Warszawie. Chodziłam do szkoły żydowskiej, moimi sąsiadami byli Żydzi. Nie miałam kontaktu z Polakami i nie czułam antysemityzmu. W soboty tata, który był administratorem budynków, zabierał mnie ze sobą. Lubiłam to, chodziliśmy po ładniejszych dzielnicach niż nasza. Mama pracowała w domu. Byłam podobna do niej. Miałam ładne i długie blond włosy. Niemcy nigdy nie mogli podejrzewać mnie o pochodzenie. Do tego nie znałam żydowskiego i podczas wojny mogłam być łączniczką, bo nie miałam akcentu. Byłam jeszcze smarkulą, ale w getcie do działalności wciągnęli mnie Antek i jego żona Cywia. Wystawialiśmy sztuki, wydawaliśmy gazetę. Z czasem dostałam fałszywe papiery i zaczęłam działać: wychodziłam na zewnątrz i przekazywałam dokumenty, eskortowałam ludzi, przemycałam broń. Zimą 1942 r. pojechałam na akcję do Krakowa – wrzucenie granatów do niemieckiej kawiarni Cyganeria – ale zostałam aresztowana. Po miesiącu przesłuchań i tortur wtrącono mnie do Auschwitz. Na ramieniu wytatuowano 32291, czerwony trójkąt przy ubraniu oznaczał więźnia politycznego. Pracowałam przy przetaczaniu kamieni. Zachorowałam na tyfus i malarię, ale trwałam, by nie skończyć w komorze... Po wyzwoleniu Szwedzki Czerwony Krzyż zabrał mnie do siebie, ale wróciłam do Polski. A tam Rosjanie, reżim, ruiny. Nic dookoła. Za namową Antka postanowiłam więc wyjechać do Izraela. Nie było myśli, żeby zostać. To przecież tak, jakby jechało się do domu. Moja wędrówka przez Europę trwała kilka miesięcy. Okręty odsyłano na Cypr, ale jakoś się udało. Przyjechałam we wrześniu 1947 r.
Antek Cukierman pierwszych Żydów do kibucu wysłał jeszcze w 1945. Sam wyjechał rok później, gdy jego żona Cywia Lubetkin była w ciąży