Zamach na celebrytę

Zastrzelenie Stefana Martyki, radiowego piewcy komunizmu, wywołało histerię. Śledztwo nadzorowały asy UB. W maju 1953 roku, 60 lat temu, na zamachowcach, członkach podziemnej organizacji Kraj, wykonano wyrok śmierci

Publikacja: 18.05.2013 01:01

Zenon Sobota vel Tomaszewski, ps. Jan

Zenon Sobota vel Tomaszewski, ps. Jan

Foto: Archiwum autorki

Artykuł z archiwum tygodnika Plus Minus

Stalinizm straszy już w każdym zakątku Polski i odnosi krwawe sukcesy – zbrojne podziemie niepodległościowe ginie, choć w lasach jeszcze słychać strzały. Częściej słychać je jednak w ubeckich więzieniach. Tylko w jednym, na warszawskim Mokotowie, wykonano około 300 mordów sądowych. Stefan Martyka szczerze je popiera i w swojej głośnej – a przez wielu Polaków znienawidzonej – audycji „Fala 49" bardzo zachwala.

I nagle rano 9 września 1951 r. pada inny strzał – w środku Warszawy na al. Szucha. Podziemna organizacja Kraj wykonuje wyrok na medialno-politycznym celebrycie, takim – zachowując wszelkie proporcje – Urbanie okresu stalinowskiego.

Do mieszkania Martyki pukają czterej młodzi uzbrojeni mężczyźni. Przekonują gosposię, że są z UB. Obezwładniają ją oraz żonę autora „Fali 49", a na nim samym wykonują wyrok sądu polowego. Wychodzą z mieszkania, na ulicy oddają broń dwóm łączniczkom i w wyznaczonym miejscu spotykają się ze swoim dowódcą Zenonem Sobotą ps. Jan. Do tej postaci jeszcze wrócimy.

Teatr propagandy

Zastrzelenie Martyki wywołało polityczną histerię. Spędzano ludzi na masówki, na których żądano jak najsurowszego ukarania „zbrodniarzy". Pogrzeb Martyki stał się wielkim propagandowym wiecem totalitarnego reżimu. Bolesław Bierut, ówczesny prezydent PRL, przyznał mu pośmiertnie Order Odrodzenia Polski.

W archiwach Polskiego Radia zachowały się nagrania z ceremonii pogrzebowej na placu Teatralnym w Warszawie, która zgromadziła ponoć 25 tys. ludzi. O tym, jak będzie traktowana ta śmierć, mówi relacja z pogrzebu: „Odprowadzamy dziś na ostatnią drogę artystę scen polskich, pracownika Polskiego Radia – Stefana Martykę, zabitego skrytobójczo przez faszystowskich zbirów" – usłyszeli słuchacze. „Został zgładzony przez tych, dla których kulturą są amerykańskie komiksy, filmy, w których sztylet i mord odgrywa naczelną rolę". Radio kończy relację słowami: „W zadumie pochylają się nad trumną Stefana Martyki jesienne drzewa Cmentarza Powązkowskiego".

Na Powązkach odbywają się w tym czasie też inne pochówki. Nie w alejach dla notabli, ale na śmietniku leżą szczątki bohaterów Państwa Podziemnego, zamordowanych w więzieniu na Mokotowie. Wrzucani po kilku do jednego dołu, mają przestrzelone czaszki. Kwatera „Ł", gdzie od zeszłego roku pod nadzorem IPN trwają prace ekshumacyjne, to taki warszawski Katyń. Do tej pory ekshumowano 111 ciał, a dzięki badaniom genetycznym Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmu zidentyfikowano siedem osób. Na Powązkach rozpoczyna się właśnie drugi etap ekshumacji. Możliwe, że wśród 200 osób, które zostaną ekshumowane, będą ci, którzy strzelali do Martyki.

„Fala 49" opluwała działaczy antykomunistycznego podziemia, których nazywała zdrajcami, sprzedawczykami, faszystami czy imperialistycznymi sługusami. Oprócz ciągłych napaści na „reakcjonistów" piętnowała też wszystko, co amerykańskie, zachodnie i „imperialistyczne".

Marek Hłasko w „Pięknych dwudziestoletnich" o Martyce pisał tak: „Bydlę to włączało się przeważnie w czasie muzyki tanecznej, mówiąc: »Tu Fala 49, tu Fala 49. Włączamy się«. Po czym zaczynał opluwanie krajów imperialistycznych; przeważnie jednak wsadzał szpilki w pupę Amerykanom, mówiąc o ich kretynizmie, bestialstwie, idiotyzmie i tego rodzaju rzeczach – następnie kończył tyradę słowami: »Wyłączamy się«".

– To była nachalna propaganda, nie do wytrzymania dla normalnych ludzi – wspomina dziś osiemdziesięcioparoletni pragnący zachować anonimowość warszawski adwokat, wówczas student prawa. – Nie mogliśmy z przyjaciółmi tego słuchać, zaraz wyłączaliśmy odbiornik. Ale od wyłączania radia do strzelania droga daleka.

Po śmierci Martyki bezpieka wpadła w szał i postawiła na nogi wszystkie siły. Do więzień i na przesłuchania trafiły setki osób, które nie miały nic wspólnego ze sprawą. Jedni – bo mieli przeszłość akowską, a zarazem teatralną (Martyka był przed wojną drugorzędnym aktorem m.in. w Wilnie), inni – z powodu donosów sąsiadów czy znajomych.

W czerwcu 1952 r. w ręce UB dostają się prawdziwi „zamachowcy": Ryszard Cieślik (26 lat), Tadeusz Kowalczuk (23 lata), Bogusław Pietrkiewicz (22 lata) i Leszek Śliwiński (21 lat). Wpadają po nieudanej akcji na posła Dobrowolskiego, któremu chciano zabrać broń i ważne dokumenty. Oni nie biorą w niej udziału, ale zostaje złapana Krystyna Metzger, łączniczka „Jana". Trafia na UB, potem na Mokotów i po kilku dniach zaczyna zeznawać.

Do połowy lipca bezpieka aresztuje ponad 100 członków organizacji Kraj. Śledztwo w warszawskim więzieniu na Mokotowie prowadzone pod osobistą kontrolą osławionych katów Józefa Różańskiego i Julii Brystygierowej trwa niecałe trzy miesiące. We wrześniu Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie w pokazowym procesie komentowanym przez wszystkie gazety, z „Trybuną Ludu" i Kroniką Filmową na czele, wydaje wyroki śmierci. Przewodniczącym składu sędziowskiego jest Mieczysław Widaj, były oficer AK, który w latach 1945–1953 skazał na śmierć 106 żołnierzy podziemia niepodległościowego.

Śledztwa w czasach stalinowskiego terroru prowadzone na potrzeby procesów pokazowych – a taki od początku szykowano w sprawie Martyki – miały podobny przebieg. – Śledczy zadawali pytanie, pisali sobie odpowiedź, a potem już tylko doprowadzali do tego, by przesłuchiwany podpisał to, co chcieli usłyszeć – mówi dr hab. Filip Musiał z krakowskiego IPN, który m.in. opisywał proces pokazowy II Zarządu Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość oraz proces kurii krakowskiej.

Życie takie pociągało mnie

Oto co po ponaddwumiesięcznym śledztwie uzyskano od Tadeusza Kowalczuka (pisownia oryginalna):

„Pyt: Jaką działalność prowadziła wasza organizacja? Odp: Nielegalna organizacja do której należałem prowadziła działalność terrorystyczno rabunkową.

Pyt: W jakim celu prowadziliście tego rodzaju działalność? Odp: Działalność terrorystyczno rabunkową prowadziliśmy w tym celu, aby zastraszyć społeczeństwo i odciągnąć go od rozbudowy kraju. Wiedzieliśmy, że w ten sposób możemy osłabić państwo, co było głównym celem naszej organizacji liczącej na wybuch nowej wojny i dokonanie zmiany ustroju przy pomocy wojsk angloamerykańskich.

Pyt: W czyim interesie prowadzona była tego rodzaju działalność? Odp: Opisana działalność organizacji prowadzona była w interesie Ameryki i Anglii dlatego, że osłabiając państwo polskie pomagaliśmy im w zrealizowaniu swoich wojenno grabieżczych zamiarów.

Ryszard Cieślik, w przesłuchaniu 9 września 1952 rok:

Pyt: Czym kierowaliście się przystępując do nielegalnej organizacji Odp: Ja czytałem dużo książek autorów amerykańskich, angielskich i francuskich, w których opisywane były akcje szpiegowskie, krwawe wyprawy, morderstwa i inne podobne historie. Życie takie pociągało mnie i to było jednym z powodów mojego wstąpienia do nielegalnej organizacji. (...)

Drugim powodem mojego przystąpienia było to, że słuchałem audycji BBC, wspomnianej rozgłośni słuchałem dosyć często, która ciągle głosiła o wybuchu trzeciej wojny. Uległem propagandzie BBC i dlatego też zacząłem konspirować".

– W procesach pokazowych wszystko, co szło w poprzek aktu oskarżenia, było eliminowane. Do akt sprawy włączano tylko wyselekcjonowane protokoły, które miały potwierdzać tezę aktu oskarżenia – komentuje dr Musiał. – Gdyby bowiem w sądzie oskarżony zdobył się na odwagę i odwołał zeznania, to za dowód brano protokół z przesłuchania – dodaje historyk. W ten sposób unikano załamania procesu pokazowego i kompromitacji.

Julia Brystygierowa, jedna z najczarniejszych postaci bezpieki, dyrektor V departamentu, takie wytyczne dawała Józefowi Różańskiemu, szefowi pionu śledczego: „Proces powinien demaskować morderców Martyki jako politycznych agentów imperializmu amerykańskiego, którzy poza tym jako ludzie są zgnili i zdemoralizowani. Dlatego też wskazane byłoby sformułowanie: »W okresie olbrzymiego wysiłku całego narodu, niebywałego entuzjazmu mas i poświęcenia dla Polski Ludowej – ta garstka obcych najmitów – wrogów ludu, będąc do cna zdemoralizowana dokonywała napadów i morderstw działaczy politycznych, organizując w ten sposób dywersję i terror polityczny«".

Akta sprawy Tadeusza Kowalczuka, które udostępniła mi jego siostra Janina Kozak z Białegostoku, mieszczą się w średniej wielkości walizce. – Byłam trzy lata młodsza od brata, mieszkaliśmy w Simunach pod Białymstokiem, a rodzeństwem byliśmy bardzo zaprzyjaźnionym. Nigdzie się beze mnie nie ruszał, kiedy do domu przyjeżdżał. Nawet na studniówce u niego byłam w Zabrzu i wtedy poznałam jego dziewczynę, ale nie pamiętam, jak miała na imię – mówi pani Janina.

Śnił się ziemią przykryty

Tadeusz, gdy brał udział w akcji na Martykę, miał 22 lata i był uczniem klasy maturalnej Technikum Górniczego w Zabrzu. W chwili aresztowania był już po maturze, miał zacząć pracę w kopalni w Nowej Rudzie. Latem 1952 r. do Kowalczuków przyszedł list od ojca narzeczonej. – To był straszny list. Jej ojciec pisał, że Tadeusz to bandyta i że gdyby wiedział, toby go nigdy do domu nie wpuścił ani swojej córce nie pozwalał spotykać się z kimś takim – opowiada Janina Kozak.

Przed aresztowaniem Tadeusz przyjechał z kolegą do domu. Mama miała wtedy dziwny sen. – Rano mówiła tak: „Śnił mi się nasz Tadeusz, że jest w Warszawie i ja do niego jechałam. A jak przyjechałam, to zobaczyłam, że on ziemią nakryty leży, a nad jego głową trzy marchwie rosną". Kolega to usłyszał i mówi: „O, Tadziu, to sen jakiś proroczy". A Tadeusz tylko: „Sen mara, Bóg wiara". Ale nigdy, ani razu się nie wydał, że do czegoś należy, do jakiejś organizacji. No, a potem to już tylko ten list od ojca jego narzeczonej i opis procesu w „Trybunie Ludu" – wspomina pani Kozak.

Po aresztowaniu brata pojechała do Warszawy, do więzienia. – Tadek listy dwa przysłał, ale mnie tam do niego nie wpuścili. A na sam proces nie pojechałam, bo rodzice nie pozwolili. Tatuś mówił: „Ja sam nie pojadę, bo mi serce pęknie i tam skończę się. A ciebie nie puszczę, bo się w coś wplączesz i też cię zamkną". I nie puścili mnie na proces – opowiada.

Ale do Warszawy wybrała się jeszcze dwa razy. – Po roku przyszedł list z więzienia, ocenzurowany. To ja za ten list i znowu do Warszawy, do prokuratury o widzenie pojechałam prosić. A prokurator do mnie: „No przecież wyrok wykonany, to czego pani chce? Jakie znowu widzenie?". To ja mu pokazuję list, a wtedy prokurator mówi: „On żyje i żyć będzie, ale pani się o nim i tak nic nie dowie". Tak mi powiedział. Przyjechałam do domu i przekazałam rodzicom, co usłyszałam. A wcześniej, jak braliśmy jego rzeczy z więzienia, to przyszedł ktoś z funkcjonariuszy z książką z nazwiskami. Wszystkie nazwiska były przekreślone, a przy Tadku był taki znaczek „V". Co to mogło znaczyć? Całe życie się nad tym zastanawiam. Tak sobie wyobrażałam, że może do Rosji go wywieźli. To mnie tak dręczyło i dręczy jeszcze. Ale jakby do Rosji, to przecież i tak by tam zginął, prawda? – pyta i dodaje: – Nigdy o Tadeuszu nie zapomniałam i teraz, jak się okazało, że może być zidentyfikowany na tym warszawskim cmentarzu, to myślę o nim każdego dnia, żeby mógł do nas wrócić i być pochowany razem z rodzicami, a nie gdzieś tak daleko.

Nie wszyscy członkowie rodzin chcą rozmawiać. Staram się o kontakt z rodziną Ryszarda Cieślika – to on strzelił do Martyki. Miał 25 lat. Był najstarszy z całej czwórki, miał już żonę. Choć prof. Krzysztof Szwagrzyk z IPN, który ma kontakt z bliskimi Cieślika, kilkakrotnie zwraca się do nich z tą prośbą, odmawiają. – Rodziny nie chcą mówić, nawet dziś. Przede wszystkim z powodu braku zaufania do mediów. To podają jako główny argument. Przez lata byli oczerniani, słyszeli, że ich bliscy to przestępcy, którzy działali w bandach. Te rodziny czekały na nich przez tyle lat, więc teraz my musimy poczekać na ich zaufanie – mówi historyk.

Dowódca

Rozkaz zabicia Martyki wydał Zenon Sobota ps. Świda vel Tomaszewski ps. Jan (nosił jeszcze wiele innych pseudonimów). Był starszy od swoich podwładnych o ponad 20 lat. To jedna z najbardziej tajemniczych i ponurych postaci Państwa Podziemnego, z którą nie umieją sobie poradzić najbardziej wytrawni znawcy polskiej historii współczesnej. Jego sylwetkę znakomicie opracował dr hab. Tomasz Balbus z wrocławskiego oddziału IPN w piśmie „Pamięć i Sprawiedliwość" z 2004 r.

Założyciel i dowódca Kraju był nieprzeciętnym oficerem AK. W maju 1943 r. został komendantem Rejonu „Kedyw" Rzeszów. Miał za sobą tak brawurowe akcje jak ta z września 1943 r., gdy dowodzeni przez niego ludzie zdobyli więzienie w Jaśle i wypuścili na wolność ponad 100 więźniów. W roku 2003 otrzymał za to pośmiertnie tytuł Honorowego Obywatela Miasta Jasła.

Ale już w czasach okupacji niemieckiej pojawiły się podejrzenia, czy nie współpracuje z Niemcami. Po wkroczeniu do Polski Armii Czerwonej z całą pewnością podjął współpracę z nowym okupantem. To jego słowa: „Po wyzwoleniu przez Armię Czerwoną przeprowadziłem akcję ujawniania AK wspólnie ze sztabem kontrrazwiedki I Ukraińskiego Frontu. Unieruchomiony został wtenczas sztab okręgu i wszystkie dowództwa terenowe. Sztab kontrrazwiedki przejął ode mnie całe archiwum okręgu, zaś łączniczka i zaprzysiężona szyfrantka sztabu, moja obecna żona, otrzymała ode mnie rozkaz przedstawienia na piśmie kluczy szyfrowych. Dzięki tym kluczom sztab kontrrazwiedki znalazł się w posiadaniu nadchodzących wówczas do kraju rozkazów i wysyłanych do Londynu meldunków".

Współpraca się pogłębiała, denuncjacje trwały. Sobota dostał wyrok śmierci od swoich kolegów z AK. W 1948 roku aresztowała go UB. Dlaczego – dokładnie nie wiadomo. Może stał się bezużyteczny? Kiedy przewożono go do Warszawy, zbiegł. Od tej pory działał w konspiracji. To wtedy powołał Kraj, do którego należeli bardzo młodzi ludzie. Traktował ich bez sentymentów, wydawał rozkazy i rozliczał z zadań. Organizacja brała udział w takich akcjach jak rozkręcanie torów i wykolejenie pociągu, zdobywanie pieniędzy w czasie napadów, rozbrajanie funkcjonariuszy MO, planowanie wysadzenia w powietrze radiostacji w Raszynie, zbieranie materiałów wywiadowczych i przekazywanie ich ambasadzie amerykańskiej. Uczniowie i studenci, których Sobota przekonał do wstąpienia do Kraju, wierzyli, że mają do czynienia z wielką sprawą. Czy na pewno? A może były to tylko jego porachunki i zawiedziona ambicja?

W śledztwie pojawia się wątek „góry" organizacji, do której w pewnym momencie „Jan" miał zostać oddelegowany – w każdym razie tak sugerował podwładnym. Wymyślił tę „górę"? Raczej tak, bo mimo starań UB nikogo wyżej poza nim nie namierzono.

Koniec „Jana", koniec Kraju

Dlaczego wydał wyrok właśnie na Martykę? To jedyny taki wyrok wykonany w tamtym czasie na osobie publicznej. Z zeznań łączniczki Krystyny Metzger wynika, że „Jan" zainteresował się nim kilka miesięcy wcześniej. Podpadł mu osobiście? A może była to jakaś zawiła intryga UB? Zastrzelenie Martyki nastąpiło w czasach propagandowej „walki o pokój" – komuniści zrobili wszystko, by na procesie uwypuklić właśnie „imperialistyczne" motywy działania konspiratorów.

Niektórzy historycy sugerują, że to skutek wojennych rozliczeń, bo Martyka mógł donosić na kolegów jeszcze w Wilnie. Czy to więc słuszny wyrok, czy beznadziejnie niepotrzebna akcja, którą kilku młodych ludzi przypłaciło życiem?

Koniec „Świdy" - „Jana" jest tak dramatyczny jak całe jego życie. Gdy wpadła jego łączniczka, wiedział, że musi uciekać. Schronił się u zaprzyjaźnionej rodziny pod Zamościem i strzelił do siebie w czasie obławy 2 lipca 1952 roku. „Miał 46 lat. Dobrze wiedział, że gdyby został wtedy aresztowany, ze względu na swój poplątany życiorys niewątpliwie otrzymałby – po ciężkim śledztwie – wyrok śmierci. Proces byłby pewnie pokazowy, po nim szybka egzekucja w piwnicach Mokotowa. Dramatyczna śmierć »Świdy«, jednej z najbardziej tajemniczych postaci polskiego podziemia niepodległościowego, wkrótce obrosłaby legendą tworzoną przez niektórych jego podkomendnych. Dzisiaj jednak dla kształtowania świadomości historycznej Polaków bardziej od legendy potrzebna jest jego rzetelnie przygotowana biografia" – pisze Tomasz Balbus w pracy „Człowiek, żołnierz, współpracownik MBP. Sprawa Zenona Soboty »Świdy« – czyli o poplątanych życiorysach ludzi podziemia".

Wyroki śmierci sprawców zamachu na Martykę zostają wykonane 60 lat temu, w maju 1953 roku. Wyrok wykonano również na adiutancie „Jana" 21-letnim Tadeuszu Klukowskim, który był z nim w czasie obławy. W czasie okrutnego śledztwa chłopak nie załamał się i nie podał żadnego nazwiska. Karę śmierci dostaje też łączniczka „Jana" Krystyna Metzger – zamienioną na dożywocie, bo jest w ciąży. Metzger wychodzi na wolność w 1961 roku, pięć lat po tym, jak otworzyły się bramy więzień dla „politycznych". Z dokumentacji więzienia dla kobiet w Inowrocławiu, gdzie odbywała część wyroku, wynika, że dziecko zmarło przy porodzie w mokotowskim więzieniu.

Innym członkom Kraju wytaczano odrębne procesy i skazywano na kary długoletniego więzienia. – Ci młodzi walczyli o Polskę, ale o taką prawdziwą, a nie taką, jak wtedy była. Byli oczytani, mieli dążenia. Łatwo ich było przekonać, zwerbować do dobrej sprawy, chociaż w tych latach komuna już wygrywała i szanse były żadne – podsumowuje Janina Kozak.

* * *

W maju 1993 roku wyrok na sprawców zabójstwa Martyki został unieważniony w części dotyczącej działalności w Kraju. Sąd odmówił jednak uwolnienia ich od winy za morderstwo. „Nie da się usprawiedliwić zamachu terrorystycznego, jakim było zastrzelenie we własnym mieszkaniu Stefana Martyki, ponieważ poświęcone dobro, którym było życie ludzkie, pozostało w rażącej dysproporcji do dobra, które zamierzano uzyskać. Zastrzelenie Stefana Martyki nie było gestem obronnym, lecz aktem terroru politycznego, który nie był i nie może być w przyszłości, jako środek politycznego działania, dopuszczony. Stefan Martyka był aktywnym propagatorem obcej i narzuconej społeczeństwu polskiemu ideologii i niewątpliwie wpływał przez swoją działalność na kształtowanie opinii publicznej. Bez względu jednak na ocenę tej działalności ograniczała się ona wyłącznie do sfery ideologicznej".

– Zdarzało się w wyrokach sądów z lat 90., że ludzie, którzy prowadzili ewidentną działalność niepodległościową, nie byli przez sąd rehabilitowani. Albo sąd uznawał, że tylko część tej działalności można za taką uznać – komentuje Filip Musiał. – Podstawą do procesów rehabilitacyjnych były akta spraw karnych, a nie pierwotne dokumenty śledztwa. Sąd poruszał się więc w obrębie materiałów propagandowych i na ich podstawie wydawał wyrok rehabilitacyjny albo go nie wydawał.

Artykuł z archiwum tygodnika Plus Minus

Stalinizm straszy już w każdym zakątku Polski i odnosi krwawe sukcesy – zbrojne podziemie niepodległościowe ginie, choć w lasach jeszcze słychać strzały. Częściej słychać je jednak w ubeckich więzieniach. Tylko w jednym, na warszawskim Mokotowie, wykonano około 300 mordów sądowych. Stefan Martyka szczerze je popiera i w swojej głośnej – a przez wielu Polaków znienawidzonej – audycji „Fala 49" bardzo zachwala.

I nagle rano 9 września 1951 r. pada inny strzał – w środku Warszawy na al. Szucha. Podziemna organizacja Kraj wykonuje wyrok na medialno-politycznym celebrycie, takim – zachowując wszelkie proporcje – Urbanie okresu stalinowskiego.

Do mieszkania Martyki pukają czterej młodzi uzbrojeni mężczyźni. Przekonują gosposię, że są z UB. Obezwładniają ją oraz żonę autora „Fali 49", a na nim samym wykonują wyrok sądu polowego. Wychodzą z mieszkania, na ulicy oddają broń dwóm łączniczkom i w wyznaczonym miejscu spotykają się ze swoim dowódcą Zenonem Sobotą ps. Jan. Do tej postaci jeszcze wrócimy.

Teatr propagandy

Zastrzelenie Martyki wywołało polityczną histerię. Spędzano ludzi na masówki, na których żądano jak najsurowszego ukarania „zbrodniarzy". Pogrzeb Martyki stał się wielkim propagandowym wiecem totalitarnego reżimu. Bolesław Bierut, ówczesny prezydent PRL, przyznał mu pośmiertnie Order Odrodzenia Polski.

W archiwach Polskiego Radia zachowały się nagrania z ceremonii pogrzebowej na placu Teatralnym w Warszawie, która zgromadziła ponoć 25 tys. ludzi. O tym, jak będzie traktowana ta śmierć, mówi relacja z pogrzebu: „Odprowadzamy dziś na ostatnią drogę artystę scen polskich, pracownika Polskiego Radia – Stefana Martykę, zabitego skrytobójczo przez faszystowskich zbirów" – usłyszeli słuchacze. „Został zgładzony przez tych, dla których kulturą są amerykańskie komiksy, filmy, w których sztylet i mord odgrywa naczelną rolę". Radio kończy relację słowami: „W zadumie pochylają się nad trumną Stefana Martyki jesienne drzewa Cmentarza Powązkowskiego".

Na Powązkach odbywają się w tym czasie też inne pochówki. Nie w alejach dla notabli, ale na śmietniku leżą szczątki bohaterów Państwa Podziemnego, zamordowanych w więzieniu na Mokotowie. Wrzucani po kilku do jednego dołu, mają przestrzelone czaszki. Kwatera „Ł", gdzie od zeszłego roku pod nadzorem IPN trwają prace ekshumacyjne, to taki warszawski Katyń. Do tej pory ekshumowano 111 ciał, a dzięki badaniom genetycznym Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmu zidentyfikowano siedem osób. Na Powązkach rozpoczyna się właśnie drugi etap ekshumacji. Możliwe, że wśród 200 osób, które zostaną ekshumowane, będą ci, którzy strzelali do Martyki.

„Fala 49" opluwała działaczy antykomunistycznego podziemia, których nazywała zdrajcami, sprzedawczykami, faszystami czy imperialistycznymi sługusami. Oprócz ciągłych napaści na „reakcjonistów" piętnowała też wszystko, co amerykańskie, zachodnie i „imperialistyczne".

Pozostało 85% artykułu
Historia
Krzysztof Kowalski: Heroizm zdegradowany
Historia
Cel nadrzędny: przetrwanie narodu
Historia
Zaprzeczał zbrodniom nazistów. Prokurator skierował akt oskarżenia
Historia
Krzysztof Kowalski: Kurz igrzysk paraolimpijskich opadł. Jak w przeszłości traktowano osoby niepełnosprawne
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia
Kim byli pierwsi polscy partyzanci?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska