Koniec czwartego wieku przed Chrystusem. Światem niepodzielnie rządzą diadochowie, czyli następcy Aleksandra Macedońskiego, którego zakonserwowane w miodzie truchło spokojnie spoczywa w postawionym w Aleksandrii mauzoleum. Pieczę nad nim trzyma jeden z najprzedniejszych jego wodzów, Ptolemeusz. Prawdziwy mocarz, pan Egiptu, choć nie zdążył dotąd ogłosić się królem. Nikt zresztą z diadochów nie ma na to odwagi. Tak mocny jest jeszcze mit wielkiego Aleksandra i tak silne przekonanie, że imperium powinno niepodzielnie trafić w ręce owego „najdzielniejszego".
Drobny problem tkwi w tym, że spośród wodzów Aleksandra nikomu nie brakuje odwagi. Lizymach w Tracji, Ptolemeusz w Egipcie, Seleukos w Azji, Antygon we Frygii, w końcu syn Antypatra Kassander w Grecji i Macedonii. Każdy zaprawiony w bojach, pełen ambicji i przekonany, że to właśnie jemu fortuna odda pierścień władcy świata. A więc ciągłe wojny. Nieskończone kampanie i zmienna przychylność rezydentów Olimpu.
Kto sięgnie po królestwo? Wtedy, w 307 roku przed Chrystusem, najbliżej przejęcia macedońskiego dziedzictwa wydaje się Antygon, którego z powodu kalectwa (nie miał jednego oka) nazywano Cykloposem. Ów podstarzały wódz przeprowadził wiele udanych kampanii. Frygię poszerzył o tereny Syrii. Nad Orontesem buduje swoją stolicę Antygoneę i po cichu przygotowuje się do boju o Grecję i Macedonię. Kto zajmie tron Filipa, ten będzie godzien korony. Tak myśli stary Cyklop i tego samego boją się jego konkurenci. Antygon ma jeszcze jeden atut, syna Demetriusza, któremu potomni nadadzą przydomek Poliorketesa, czyli burzyciela miast. Ów jest największą nadzieją ojca i pewnie najzdolniejszym z diadochów. Człowiek o wyjątkowej urodzie, pięknej sylwetce, porywający mówca, znakomity wódz, pełen osobistego uroku i wybitnej inteligencji. Któż lepiej miałby się nadawać na następcę Aleksandra?
Antygon nie ma wątpliwości. A sam Demetriusz ma poczucie, że mógłby przenosić góry. Ojciec i syn decydują się na wprowadzenie w życie planu przejęcia Hellady i Macedonii. I tak pewnego czerwcowego dnia spod portyku świątyni Posejdona na przylądku Sunion nieopodal Aten zdziwieni mieszkańcy Attyki dostrzegają statki wielkiej floty, która zmierza w stronę najdumniejszego z greckich miast. Któż to? – pytają. Ptolemeusz? Czyżby to jego statki? Z najprzedniejszym ziarnem z delty Nilu dla sojusznika Kassandra? Zatem radość. Szybko jednak pojmują swój błąd. To nie flota egipska. To syn Antygona Demetriusz. Stronnicy Kassandra uciekają z miasta lub chowają się do mysiej dziury. Demetriusz z pewnością ich nie oszczędzi. Ale on sam zdaje się tylko potwierdzać, że jest ponad niskie uczucia, że jest wybrankiem bogów. Nie tylko nie karze wiernych Kassandrowi, ale puszcza ich wolno. I głosi najpiękniejsze z haseł. Słowo, które brzmi w uszach Hellenów jak najcudowniejsza melodia: wolność. „Tak, jestem tu po to, by was uwolnić. Dać wam to, czego najbardziej na świecie pragniecie".
Ateńczycy szaleją z radości i tańczą na gruzach zdobytej i zburzonej przez Demetriusza twierdzy Munichia, gdzie stacjonował macedoński garnizon. Ich wdzięczność nie zna granic. Natychmiast demokratycznie uchwalają kult państwowy nowych bogów – Zbawców Antygona i Demetriusza (nie jest to precedens, wcześniej, acz z obrzydzeniem, uchwalili boskość Aleksandra). W miejscu, gdzie wyzwoliciel raczył zejść ze swego wozu, wznoszą ołtarz „Demetriuszowi Wysiadającemu". Stawiają złote posągi obu bóstw obok pomnika tyranobójców. Antygon i Demetriusz są też honorowani świętami państwowymi. Miesiąc Munichion będzie się odtąd zwał Demetrion, a każdy ostatni dzień każdego miesiąca zwać się będzie na przyszłość Demetrias. Także Atena, patronka miasta, otrzyma nową szatę. Z wizerunkami Antygona i Demetriusza oczywiście. I nic, że gwałtowna burza rozpędza procesję z darem. Zgromadzenie uchwala, że to Demetriusz orzeknie, jak powinno się poprawnie złożyć wota. Co na to on sam? Czuje, że jest mu do twarzy z boską aureolą.