Chrabota: Blaski i cienie demokracji

Kto po śmierci Aleksandra Macedońskiego miał dowodzić imperium? Żadnemu z jego oficerów nie brakowało odwagi...

Aktualizacja: 27.06.2019 17:24 Publikacja: 27.06.2019 16:55

Chrabota: Blaski i cienie demokracji

Foto: Adobe Stock

Koniec czwartego wieku przed Chrystusem. Światem niepodzielnie rządzą diadochowie, czyli następcy Aleksandra Macedońskiego, którego zakonserwowane w miodzie truchło spokojnie spoczywa w postawionym w Aleksandrii mauzoleum. Pieczę nad nim trzyma jeden z najprzedniejszych jego wodzów, Ptolemeusz. Prawdziwy mocarz, pan Egiptu, choć nie zdążył dotąd ogłosić się królem. Nikt zresztą z diadochów nie ma na to odwagi. Tak mocny jest jeszcze mit wielkiego Aleksandra i tak silne przekonanie, że imperium powinno niepodzielnie trafić w ręce owego „najdzielniejszego".

Drobny problem tkwi w tym, że spośród wodzów Aleksandra nikomu nie brakuje odwagi. Lizymach w Tracji, Ptolemeusz w Egipcie, Seleukos w Azji, Antygon we Frygii, w końcu syn Antypatra Kassander w Grecji i Macedonii. Każdy zaprawiony w bojach, pełen ambicji i przekonany, że to właśnie jemu fortuna odda pierścień władcy świata. A więc ciągłe wojny. Nieskończone kampanie i zmienna przychylność rezydentów Olimpu.

Kto sięgnie po królestwo? Wtedy, w 307 roku przed Chrystusem, najbliżej przejęcia macedońskiego dziedzictwa wydaje się Antygon, którego z powodu kalectwa (nie miał jednego oka) nazywano Cykloposem. Ów podstarzały wódz przeprowadził wiele udanych kampanii. Frygię poszerzył o tereny Syrii. Nad Orontesem buduje swoją stolicę Antygoneę i po cichu przygotowuje się do boju o Grecję i Macedonię. Kto zajmie tron Filipa, ten będzie godzien korony. Tak myśli stary Cyklop i tego samego boją się jego konkurenci. Antygon ma jeszcze jeden atut, syna Demetriusza, któremu potomni nadadzą przydomek Poliorketesa, czyli burzyciela miast. Ów jest największą nadzieją ojca i pewnie najzdolniejszym z diadochów. Człowiek o wyjątkowej urodzie, pięknej sylwetce, porywający mówca, znakomity wódz, pełen osobistego uroku i wybitnej inteligencji. Któż lepiej miałby się nadawać na następcę Aleksandra?

Antygon nie ma wątpliwości. A sam Demetriusz ma poczucie, że mógłby przenosić góry. Ojciec i syn decydują się na wprowadzenie w życie planu przejęcia Hellady i Macedonii. I tak pewnego czerwcowego dnia spod portyku świątyni Posejdona na przylądku Sunion nieopodal Aten zdziwieni mieszkańcy Attyki dostrzegają statki wielkiej floty, która zmierza w stronę najdumniejszego z greckich miast. Któż to? – pytają. Ptolemeusz? Czyżby to jego statki? Z najprzedniejszym ziarnem z delty Nilu dla sojusznika Kassandra? Zatem radość. Szybko jednak pojmują swój błąd. To nie flota egipska. To syn Antygona Demetriusz. Stronnicy Kassandra uciekają z miasta lub chowają się do mysiej dziury. Demetriusz z pewnością ich nie oszczędzi. Ale on sam zdaje się tylko potwierdzać, że jest ponad niskie uczucia, że jest wybrankiem bogów. Nie tylko nie karze wiernych Kassandrowi, ale puszcza ich wolno. I głosi najpiękniejsze z haseł. Słowo, które brzmi w uszach Hellenów jak najcudowniejsza melodia: wolność. „Tak, jestem tu po to, by was uwolnić. Dać wam to, czego najbardziej na świecie pragniecie".

Ateńczycy szaleją z radości i tańczą na gruzach zdobytej i zburzonej przez Demetriusza twierdzy Munichia, gdzie stacjonował macedoński garnizon. Ich wdzięczność nie zna granic. Natychmiast demokratycznie uchwalają kult państwowy nowych bogów – Zbawców Antygona i Demetriusza (nie jest to precedens, wcześniej, acz z obrzydzeniem, uchwalili boskość Aleksandra). W miejscu, gdzie wyzwoliciel raczył zejść ze swego wozu, wznoszą ołtarz „Demetriuszowi Wysiadającemu". Stawiają złote posągi obu bóstw obok pomnika tyranobójców. Antygon i Demetriusz są też honorowani świętami państwowymi. Miesiąc Munichion będzie się odtąd zwał Demetrion, a każdy ostatni dzień każdego miesiąca zwać się będzie na przyszłość Demetrias. Także Atena, patronka miasta, otrzyma nową szatę. Z wizerunkami Antygona i Demetriusza oczywiście. I nic, że gwałtowna burza rozpędza procesję z darem. Zgromadzenie uchwala, że to Demetriusz orzeknie, jak powinno się poprawnie złożyć wota. Co na to on sam? Czuje, że jest mu do twarzy z boską aureolą.

W glorii boskości udaje się na liczne wojny, ale pod Akropol jeszcze wróci. I rzeczywiście wraca ledwie trzy lata później. Jest już innym Demetriuszem. Oswoił się nie tylko z boskością, ale także z wiekopomną sławą. W międzyczasie zdążył bowiem rozbić flotę Ptolemeusza pod cypryjską Salaminą i okryć się legendą podczas oblężenia Rodos.

Po powrocie do Grecji z łatwością dziecka rozprawił się z armią Kassandra pod Termopilami, zajął Beocję i wrócił do Aten. Zgromadzenie przyjmuje go na kolanach, a on na swoją rezydencję wybiera świątynię patronki miasta, Dziewiczej Ateny – słynny Partenon. To oczywista profanacja, tym bardziej że Demetriusz wprowadza się do nowego lokum otoczony wianuszkiem heter i zamienia przybytek w dom publiczny. Ale Ateńczykom to nie przeszkadza. Jest wszak bogiem, tak jak ona, Atena. Czyż może więc się kryć za tym jakiś nietakt?

I tu warto się zastanowić, czy po tym wszystkim można jeszcze wytyczyć jakąś inną granicę upodlenia Ateńczyków. Na pozór nie, ale wydarza się coś, co przejdzie do historii i w nie mniejszy, niż za sprawą śmierci Sokratesa, sposób zawiśnie nad kartami historii ojczyzny demokracji. Oto zgromadzenie skazuje jakiegoś człowieka na karę wysokiej grzywny. Jego syn, biesiadnik Demetriusza, biegnie do swego patrona, a ten nakazuje zgromadzeniu wycofać karę. Zgromadzenie jest posłuszne, karę uznaje za niebyłą, lecz by się uchronić przed kolejnymi interwencjami, uchwala, że nikomu nie wolno przynosić listów pisanych przez Demetriusza do zgromadzenia.

Na wieść o tym bóg zbawca wpada w straszny gniew. Zgromadzenie natychmiast się wycofuje, skazując na śmierć lub wygnanie wnioskodawcę i jego stronników. I na wniosek niejakiego Stratoklesa uchwala, że wszystko, co król (tak, w międzyczasie Demetriusz zdążył już założyć królewską koronę) zarządzi, jest zawsze dla ludzi słuszne, a zbożne wobec bogów.

Niebo nad Attyką nie pęka. Partenon w gruzy się nie wali. A Demetriusz dalej harcuje z heterami. Ale wszystko do czasu. Na każdego przychodzi kres. Antygon przegrał królestwo pod Ipsos w 301 roku przed Chrystusem. Demetriusz również. Umierał jako pokonany wódz kilkanaście lat później w Apamei nad Orontesem.

Za to jego syn i jego potomkowie rządzili jeszcze przez kilka pokoleń Macedonią jako Antygonidzi. Natomiast Akropol z Partenonem do dziś uchodzą za symbol Aten. Miasta, które dało ludzkości demokrację. /©?

Koniec czwartego wieku przed Chrystusem. Światem niepodzielnie rządzą diadochowie, czyli następcy Aleksandra Macedońskiego, którego zakonserwowane w miodzie truchło spokojnie spoczywa w postawionym w Aleksandrii mauzoleum. Pieczę nad nim trzyma jeden z najprzedniejszych jego wodzów, Ptolemeusz. Prawdziwy mocarz, pan Egiptu, choć nie zdążył dotąd ogłosić się królem. Nikt zresztą z diadochów nie ma na to odwagi. Tak mocny jest jeszcze mit wielkiego Aleksandra i tak silne przekonanie, że imperium powinno niepodzielnie trafić w ręce owego „najdzielniejszego".

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Historia analizy języka naturalnego, część II
Historia
Czy Niemcy oddadzą traktat pokojowy z Krzyżakami
Historia
80 lat temu przez Dulag 121 przeszła ludność Warszawy
Historia
Gdy macierzyństwo staje się obowiązkiem... Kobiety w III Rzeszy
Historia
NIK złożyła zawiadomienie do prokuratury ws. Centralnego Przystanku Historia IPN