II wojna światowa zastała go w stopniu generała brygady. Po kampanii wrześniowej, w której dowodził brygadami kawalerii, trafił do sowieckiej niewoli. W nieludzkich warunkach przeżył niemal dwa lata. Po podpisaniu układu Sikorski-Majski z 30 lipca 1941 r. zaczął tworzyć Armię Polską. Sowieci chcieli, by polscy żołnierze walczyli u boku Armii Czerwonej. Anders nie uległ jednak naciskom i wyprowadził 120 tysięcy byłych jeńców i łagierników – przez Iran, Irak, Palestynę i Egipt – do Włoch.
Tam II Korpus Polski, bo tak nazwano sformowaną przez generała armię, wziął udział w kampanii włoskiej. Przeszedł do historii, zwyciężając w jednej z najbardziej zaciętych bitew II wojny światowej – o Monte Cassino.
Generał położył zasługi nie tylko na polu chwały. Bez niego nie byłoby paryskiej „Kultury". – Jerzy Giedroyc nie miał pieniędzy i kiedy przenosił redakcję miesięcznika z Rzymu do Maisons-Laffitte pod Paryżem, dostał sporo pieniędzy, które zaoszczędziło wojsko Andersa. Bez tego Giedroyc wydałby kilka numerów, po czym „Kultura" by padła – podkreśla dr Paweł Ziętara, historyk.
Perspektywa życia w komunistycznej Polsce nie odpowiadała Andersowi. W 1946 r. trafił do Londynu. Od Anglików dostał wysoką emeryturę, z której mógł utrzymać rodzinę. Dzięki temu mógł się bez przeszkód zaangażować w życie Polaków, którzy pozostali na emigracji w Wielkiej Brytanii. Wspierał m.in. działalność harcerzy, był prezesem Polskiej Macierzy Szkolnej, mocno angażował się też w politykę, będąc członkiem rządu RP na emigracji.
Dla PRL był wrogiem numer jeden. – W latach 40. ukazała się broszurka „Kariera barona Andersona" – przypomina Ziętara – z której wynikało, że Anders był Niemcem kurlandzkim, później służył carowi, potem był faszystą itp. Obraz najczarniejszy z czarnych. W PRL można było o nim mówić źle albo wcale.