Auschwitz nie jest centrum pamięci o Shoah

Izrael dba o to aby Holokaust był na zawsze podstawowym elementem tożsamości narodu żydowskiego.

Aktualizacja: 29.12.2015 06:06 Publikacja: 27.12.2015 20:00

Ultraortodoksyjni Żydzi spoglądają na portrety ofiar Holokaustu w Yad Vashem. Do tej pory udało się

Ultraortodoksyjni Żydzi spoglądają na portrety ofiar Holokaustu w Yad Vashem. Do tej pory udało się ustalić nazwiska 4,5 miliona Żydów, których pochłonęła Zagłada

Foto: AFP

Korespondencja z Jerozolimy

Asna ma 22 lata. We wrześniu tego roku spędziła z koleżanką pięć dni w Warszawie. Zachwycona opowiada wszystkim znajomym o pięknym mieście nad Wisłą  i niezwykle ciekawym dla niej muzeum tysiącletniej obecności Żydów w Polsce.

– Ani przez chwilę nie przyszło nam do głowy, aby udać się na teren któregoś z niemieckich obozów zagłady – opowiada Asna.

Pielgrzymka do Auschwitz

Miała już okazję w szkole średniej odwiedzić Auschwitz w ramach podróży, a raczej swoistych pielgrzymek organizowanych dla uczniów ostatnich klas szkół średnich. Od lat korzysta z nich niezmiennie ok. 30 tys. osób rocznie. Nie wszystkich stać na taki wyjazd, gdyż udział własny w tygodniowym pobycie w Polsce to co najmniej tysiąc dolarów, a więc nieco mniej niż płaca minimalna.

– Nie chodziło o pieniądze. Po prostu nie czułam się na tyle emocjonalnie silna, aby zmierzyć się z tym wszystkim, o czym słyszałam od dziecka – mówi Asna. Koleżance, z którą we wrześniu zwiedzała Warszawę, wyjazdu do Auschwitz zabronili rodzice, chociaż sama nie miała nic przeciwko. Rodzice byli jednak zdania, że byłby to zbyt wielki wstrząs dla córki. Asna wie o Zagładzie prawie wszystko.

Jej rodzice jeszcze więcej. Urodzeni już w Izraelu, ale z polsko-amerykańskimi korzeniami, do dziś bywają w Yad Vashem czasami nawet kilka razy w roku, odbywając w tym celu podróż z rodzinnej  Haify. Są nauczycielami, co częściowo jedynie tłumaczy takie zachowanie. Zdecydowana większość Izraelczyków bywa w Yad Vashem w ramach szkolnych wycieczek czy wypraw organizowanych przez wojsko. Nie ma tam jednak uczniów szkół arabskich. A Arabowie stanowią dzisiaj jedną piątą obywateli Izraela. Rzadziej zaglądają tam ortodoksyjni Żydzi.

Yad Vashem to Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu. Utworzony w 1953 roku stoi na straży pamięci o Holokauście. Jest to stale rozbudowywany ogromny kompleks na Wzgórzu Herzla opodal miejsca wiecznego spoczynku  twórcy ideologii syjonistycznej.

Częścią całego kompleksu jest labirynt bloków skalnych Doliny Unicestwionych Wspólnot z nazwami wszystkich pięciu tysięcy miejsc zamieszkania Żydów na świecie. Jest i rampa kolejowa stercząca nad przepaścią z wagonem, na którym widnieje napis „Deutsche Reichsbahn".

Dziesięć lat temu powstało wykute w skale muzeum. Jest też  imienna kartoteka 4,5 mln spośród 6 mln wszystkich ofiar Shoah. Nieopodal robiący niezatarte wrażenie pomnik 1,5 mln dzieci, które pochłonęła Zagłada, i ogród sprawiedliwych, gdzie upamiętniono 6532 Polaków, co stanowi  jedną  czwartą wszystkich uhonorowanych za ratowanie Żydów.

W Yad Vashem podkreśla się jednak dobitnie, że nie jest wynikiem jakiejś wyjątkowej ofiarności Polaków, ale ma bezpośredni związek z arytmetyką. W Polsce mieszkało przed wojną ponad 3 mln Żydów, więcej niż we wszystkich państwach zachodniej Europy razem wziętych.

– Czujemy się w jakimś stopniu odpowiedzialni za edukację na temat Holokaustu nawet w odległej Ameryce Południowej – tłumaczy Eyal Kaminka kierujący w Yad Vashem Międzynarodową Szkołą Nauczania o Holokauście. Stoi otworem przed tysiącami nauczycieli z całego świata. Na wielodniowe, a nawet wielotygodniowe seminaria   zapraszani są dziennikarze, politycy. Przez  szkołę przewija się 300 tys. osób rocznie. Rząd przeznacza ogromne środki, starając się,  aby pamięć o Holokauście nie ulegała erozji. Nie tylko na świecie, ale i w Izraelu. – Jest poważna luka w świadomości społecznej pomiędzy ogólną wiedzą o Holokauście a znajomością faktów historycznych – mówi Kaminka. Nie ma wątpliwości, że w miarę upływu czasu zmienia się to na niekorzyść znajomości historii. Yad Vashem czyni nadludzkie wysiłki, aby temu zapobiec.

Droga na rzeź

Pamięć o Shoah jest jednym z filarów tożsamości obywateli państwa żydowskiego obok ideologii ruchu syjonistycznego oraz poczucia przynależności do wspólnoty etnicznej i, rzadziej, religijnej. Pamięć ta ulega jednak ewolucji.

Jak pisze w autobiografii Amos Oz, jeszcze nie tak dawno częścią dyskursu na ten temat było pytanie o to, dlaczego Żydzi pozwolili się prowadzić na rzeź jak owce, zamiast organizować się i odpowiedzieć walką. Albo też dlaczego na wsze czasy szpetna i przygnębiająca  przeszłość będącą jedynym wielkim pasmem nieszczęść  ma przesłaniać przyszłość „radosną, hebrajską, hasmonejską". Hasmonejską, czyli ze szczęśliwego okresu panowania Machabeuszy.

Mało kto zadaje dzisiaj takie pytania. Odpowiedzią na nie jest  pomnik powstania w getcie warszawskim w Yad Vashem. Jego centralną postacią jest Mordechaj Anielewicz, przywódca powstania  w otoczeniu walczących Żydów. Nieopodal płaskorzeźba ze sceną obdartych z godności nędzarzy udających się  na spotkanie z losem. Jest i miejsce pamięci partyzantki żydowskiej w postaci wielkiego drzewa ze stali.

Od początku istnienia Izraela  jego najważniejszym wyzwaniem było kształtowanie przyszłości w nieprzyjaznym środowisku geopolitycznym. Zagłada była doświadczeniem niepojętym, wykraczającym poza jakiekolwiek racjonalne ramy, z którym nie wiedziano jak sobie poradzić. Pierwszym wyzwaniem związanym z Shoah było pytanie, jak traktować powojenne Niemcy i czy przyjąć od nich pieniądze, które przecież nie mogły być uważane za odszkodowanie, odkupienie win przez morderców, czyli nędzną jałmużnę za krew milionów. Stanęło na tym, że Ben Gurion spotkał się z Konradem Adenauerem i państwo żydowskie przyjęło niemieckie marki.

Czy gdyby nie było Shoah, istniałoby dzisiaj państwo żydowskie? Odpowiadając na to pytanie, izraelscy historycy przypominają, że pomyślany jako odpowiedź na  europejski antysemityzm ruch syjonistyczny Teodora Herzla był już na tyle silny, że wcześniej czy później, nawet bez Hitlera, państwo żydowskie musiałoby powstać. U podstaw państwa leży więc antysemityzm. Świeża pamięć o Shoah odegrała swą rolę w 1947 r. w czasie pamiętnego głosowania jesienią w ONZ na temat ustanowienia państwa żydowskiego w Palestynie.

– W świadomości większości Izraelczyków Shoah zajmuje centralne miejsce. Ale co będzie już za dziesięć lat, kiedy nie będzie już ani jednego żyjącego świadka Zagłady? – pyta retorycznie izraelski historyk  prof. Don Michman.

– Shoah musi być częścią kolektywnej  osobistej tożsamości Żydów – tłumaczy Awner Szalew, dyrektor Yad Vashem, jedna z najważniejszych osobistości  w Izraelu. Nie mniej ważne jest jego zdaniem uniwersalne przesłanie, pamięć o tym, w jaki sposób unicestwione zostały najbardziej  podstawowe wartości naszej cywilizacji. To właśnie  jest podstawowe zadanie Yad Vashem i stąd miliony szekli wydawanych na pamięć o Shoah, którą w instytucie definiuje się jako misję edukacyjną w wymiarze globalnym.  Nie ma przy tym znaczenia, że Shoah okazało się absolutnie nieskuteczną zaporą przed ludobójstwem, o czym świadczy chociażby przykład Rwandy.

Shoah a polityka

Raz po raz pojawiają się odwołania do tamtych wydarzeń w kontekście izraelskiej rzeczywistości, kraju,  który od początku swego istnienia znajduje się w stanie permanentnej wojny. Do dzisiaj z największym oburzeniem wspomina się w Izraelu słowa portugalskiego laureata  literackiej Nagrody Nobla  José Saramago, który na początku poprzedniej dekady porównał sytuację w odizolowanym przez izraelską armię Ramallah do Auschwitz. Ale nieco wcześniej dla premiera Menachema Begina Jaser Arafat był wcieleniem Hitlera. Ocaleni z Zagłady oraz wielu izraelskich intelektualistów potępiło szefa rządu za takie porównania. Nie należały do zjawisk wyjątkowych, po obu stronach konfliktu.

Całkiem niedawno wrócił do tematu premier Beniamin Netanjahu. „Hitler nie miał zamiaru dokonać eksterminacji Żydów, lecz pragnął ich wysiedlić z Niemiec. Wtedy Hadż Amin al-Husajni spotkał się z Hitlerem i powiedział, że jeżeli zostaną wygnani, to osiedlą się w Palestynie. »Co powinienem z nimi zrobić?« – zapytał Hitler. W odpowiedzi usłyszał: »Spal ich«" – oświadczył premier na  Światowym Kongresie Syjonistycznym w Jerozolimie.

Obecnych zamurowało. Wiadomo powszechnie, że przebywający w czasie wojny w Berlinie mufti Jerozolimy Hadż Amin al-Husajni ogłosił  dżihad przeciwko Żydom i aktywnie uczestniczył w tworzeniu dywizji SS złożonej z muzułmanów, głównie z Bośni.  Daleko stąd jednak do Holokaustu. Słów premiera nie  można było interpretować inaczej niż jako próbę zrzucenia odpowiedzialności za Holokaust na Arabów.

Izraelskie media, wielu polityków oraz historyków natychmiast zaatakowało Netanjahu. Odpowiadając na krytykę, bronił się stwierdzeniem, że jest „wiele dowodów" potwierdzających oskarżenia pod adresem Husajniego, w tym zeznania zastępcy Adolfa Eichmanna, Dietera Wisliceny'ego, złożone w czasie procesu norymberskiego.

W Yad Vashem nikt nie ma wątpliwości, że niedopuszczalna jest polityzacja Shoah. Liczą się fakty i historyczny przekaz będący ostrzeżeniem przed powtórzeniem się podobnej tragedii całego narodu. Niewykluczone przy tym, że Shoah stanie się w przyszłości, może już niedalekiej, uzupełnieniem midraszu, czyli rabinicznej egzegezy Bibli i Talmudu, przyjmując postać hagady, czyli sagi  lub przypowieści. Taką jak np. hagada na święto Pesach opowiadająca o wyjściu Izraelitów z Egiptu. Idea spisania historii Shoah w takiej postaci pojawiła się stosunkowo niedawno. Jest już wydawca i są rabini gotowi podjąć się tego zadania. Pomysłodawcy zwrócili się też  o pomoc w opracowaniu takiego dzieła do Yad Vashem. – Odpowiedzieliśmy, że nie nadszedł jeszcze czas. Kiedy nadejdzie, włączymy się w ten projekt – zapewnia dyrektor Awner Szalew.

Historia
Paweł Łepkowski: „Największy wybuch radości!”
Historia
Metro, czyli dzieje rozwoju komunikacji miejskiej Część II
Historia
Krzysztof Kowalski: Cień mamony nad przeszłością
Historia
Wojskowi duchowni prawosławni zabici przez Sowietów w Katyniu będą świętymi
Historia
Obżarstwo, czyli gastronomiczne alleluja!