„Zwiastuny katastrofy dawały o sobie znać już w ostatnich dniach czerwca 1944 r. – lekkie, ledwo wyczuwalne tąpnięcia, jakby echo dalekiego trzęsienia ziemi, od którego drżała zalana słońcem kraina. Potem nagle drogi zapełniły się uchodźcami z Litwy, a na przełaj przez dojrzałe do żniw pola ciągnęło bezpańskie bydło, pchane tym samym, nieprzezwyciężonym parciem na zachód" – zanotował w swoim dzienniku Hans von Lehndorff, arystokrata, lekarz i kronikarz upadku Prus Wschodnich.
Właśnie te ogromne stada bydła, które przepędzone ze wschodnich prowincji i porzucone przez ludzi stały tysiącami na rozległych łąkach, stały się dla Lehndorffa symbolem końca uporządkowanego i beztroskiego życia, jakie wiedli od pokoleń mieszkańcy niemieckich Prus Wschodnich. „Zdziczałe krowy z wyschniętymi wymionami, niezdolne już do marszu, miały w sobie coś groźnego i oskarżającego zarazem. A kiedy spadł pierwszy śnieg, jedna po drugiej bezgłośnie osuwały się na ziemię".
Mimo trwającego już piąty rok konfliktu dla większości mieszkańców tych ziem wojna była pojęciem abstrakcyjnym. W końcu jednak przyszła również do nich. Zwiastowały ją wybuchy bomb, rozświetlające nocami niebo nad miastami granicznymi położonymi na wschodzie. „Trudno było jeszcze pojąć, co się właściwie stało, ale nikt nie śmiał otwarcie wyrażać swoich skrytych obaw. Jednak kiedy przeszło lato i bociany zaczęły sposobić się do odlotu, nie można było dłużej ukrywać prawdy o tym, co nadchodzi. We wszystkich wsiach widziało się ludzi wpatrzonych w niebo, na którym krążyły te wielkie, znajome ptaki (...) i patrząc na nie, chyba każdy musiał pomyśleć to samo: »No tak, wy odlatujecie! A my?! Co będzie z nami, z naszą ziemią?«" – wspominał Lehndorff. Pytania te były jak najbardziej na miejscu, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że Hitler nakazał obronę każdego skrawka niemieckiej ziemi i stanowczo zabronił ewakuacji ludności cywilnej z zagrożonych przez Rosjan terenów. W Prusach Wschodnich gauleiter tej prowincji Erich Koch restrykcyjnie przestrzegał tych niedorzecznych rozkazów i słał do Führera telegramy zapewniające, że będzie bronił podległego mu obszaru do końca. Z pochodzących z tamtego okresu relacji mieszkańców wyziera poczucie niepewności, które przeradza się w strach i przerażenie, kiedy zaczynają napływać pierwsze mrożące krew w żyłach informacje z miejscowości, które Rosjanie przejściowo opanowali. Preludium upadku Prus Wschodnich były wydarzenia, jakie rozegrały się w miejscowości Nemmersdorf (dziś Majakowskoje) jesienią 1944 r.
Pierwsza masakra
22 października 1944 r. kompania Wehrmachtu dowodzona przez Gunthera Koschorrka wkroczyła do niewielkiej wsi Nemmersdorf, położonej nad rzeką Węgorapa w północno-wschodniej części Prus, z której wycofały się wojska radzieckie. Była to jedna z pierwszych miejscowości niemieckich, jakie wpadły w ręce Rosjan. Widok, jaki zastali żołnierze Wehrmachtu w splądrowanej osadzie, był przerażający. W ciągu jednej doby Sowieci dokonali straszliwej rzezi jej mieszkańców. „W jednej stodole znaleźliśmy starego człowieka z gardłem przebitym widłami, które przybiły go do drzwi. Wszystkie materace, pierzyny i poduszki z pierza były porozcinane i poplamione krwią. Dwa poranione ciała kobiet z dwójką zamordowanych dzieci leżały w piórach. Rzeź była tak makabryczna, że niektórzy nasi rekruci uciekli w panice" – meldował przełożonym Koschorrek. Dowódca innej grupy bojowej, która zajęła Brauersdorf, osadę w pobliżu Nemmersdorfu, relacjonował: „Na skraju lasu (...) leżały porozrzucane ciała zastrzelonych kobiet i dzieci. W samym Brauersdorf było wiele kobiet na poboczu drogi, którym odcięto piersi". Z kolei żołnierz oddziału Volkssturmu Karl Potrek donosił o odnalezieniu nagiej kobiety przybitej w pozycji ukrzyżowanej do drzwi stodoły. Wiele kobiet i dziewczynek zostało przed śmiercią zgwałconych. Niektóre ciała były zwęglone. Przebieg zdarzeń wyglądał najprawdopodobniej następująco. W nocy z 20 na 21 października większość mieszkańców Nemmersdorfu, spodziewając się rychłego wkroczenia Armii Czerwonej, zajęta była pakowaniem dobytku i przygotowaniami do ewakuacji. O świcie na jedynym moście przerzuconym przez Węgorapę kłębił się już tłum ludzi. Około wpół do ósmej zjawili się Rosjanie z 25. Brygady Pancernej. Wioski nikt nie bronił. Radzieckie czołgi z impetem wtoczyły się na most, miażdżąc wielu uciekinierów. Kilka godzin później zaczęła się jatka – mężczyzn, kobiety, dzieci i starców wyciągano z domów lub schronów i rozstrzeliwano.
Szczegóły masakry, a przede wszystkim jej rozmiar, do dzisiaj budzą kontrowersje. Podawana dawniej liczba ponad 70 ofiar najprawdopodobniej została zawyżona. Nowsze badania naukowe przeprowadzone przez Bernharda Fischa wskazują, że w Nemmersdorfie straciło życie około 30 cywilów. Sporo ofiar było także w okolicznych miejscowościach. Mord posłużył cynicznemu ministrowi propagandy III Rzeszy Josephowi Goebbelsowi do rozpętania hałaśliwej kampanii propagandowej. Pojawiły się dziesiątki artykułów w nazistowskich gazetach, zorganizowano wyjazd reporterów z neutralnej Szwajcarii i Szwecji na miejsce zbrodni oraz poświęcono jej kronikę filmową, wyświetlaną we wszystkich kinach III Rzeszy. Przy okazji dopuszczono się licznych manipulacji, na przykład wszystkie kobiety sfotografowano z obnażonymi genitaliami, sugerując, że żadnej z nich nie udało się uniknąć zgwałcenia przez sowieckich żołdaków, co najprawdopodobniej nie było prawdą (inne zdjęcia pokazują te same ciała normalnie ubrane). Działania te miały zwiększyć determinację społeczeństwa do obrony zagrożonej przez „czerwoną zarazę" ojczyzny.