W lipcu 1939 r. gen. Juliusza Rómmla odwiedził marszałek Edward Śmigły-Rydz dokonujący inspekcji głównej pozycji obronnej na linii Warty i Widawki. W lasach pod Wieluniem rozmawiali oni o ryzyku zbliżającej się wojny i ogólnie o sytuacji międzynarodowej. Rómmel dopytywał się o relacje Polski ze Związkiem Sowieckim. „Interesowała mnie też kwestia naszych stosunków z ZSRR, bo uważałem, że współpraca z tym państwem to jedyna realna gwarancja naszego bezpieczeństwa. Marszałek Śmigły powiedział, że owszem, były propozycje pomocy w tej sprawie, lecz ZSRR żądał oddania mu dwóch województw pod pretekstem urządzenia tam swoich baz wojskowych oraz tranzytowych i że – jego zdaniem – był to tylko manewr mający na celu odzyskanie tzw. ziem białoruskich.
Na taką koncepcję Polska nie może się zgodzić, tym bardziej że obecnie posiada wiadomości o rozmowach Berlin–Moskwa. Razem wzięte, wyglądało to wszystko bardzo niewesoło. Jasne było, że zbliżamy się do katastrofy” – pisał Rómmel w swoich, wydanych w 1958 r., wspomnieniach „Za honor i ojczyznę”. Zadziwiające, że komunistyczna cenzura przepuściła mu ten fragment (jasno mówiący, że nasze władze w lipcu 1939 r. były świadome szykowanego niemiecko-sowieckiego paktu!). Takich zadziwiających cenzorskich przeoczeń jest w tej książce więcej. Rómmel cytuje w niej depesze, jakie 17 września 1939 r. otrzymywał z Kresów, mówiące jednoznacznie o sowieckiej agresji na Polskę. Pisze również o swoich prowadzonych tego dnia kontaktach z ambasadą ZSRR oraz o własnej inicjatywie stworzenia prosowieckiego rządu w Warszawie. Co sprawiło, że ów zasłużony w walce z bolszewikami generał, przedstawiciel ścisłych elit II RP, postanowił paktować z sowieckim najeźdźcą?
Szalony jeździec
Generał Juliusz Rómmel (do 1918 r. używający nazwiska „Rummel” odziedziczonego po przodkach wywodzących się z inflanckiej szlachty niemieckiej) był w wojsku II RP prawdziwą legendą. Do sił zbrojnych odrodzonej Polski przeszedł z polskich formacji wojskowych w Rosji. Wcześniej robił karierę w armii carskiej, gdzie doszedł do stopnia pułkownika. Był weteranem I wojny światowej oraz wojny rosyjsko-japońskiej. W czasie wojny polsko-bolszewickiej zasłynął przede wszystkim jako dowódca Dywizji Jazdy, wsławiony zwycięską bitwą pod Komarowem, podczas której o mało co nie wziął do niewoli… Stalina. Od 1929 r. był jednym z inspektorów armii. W tym samym roku odbył misję wywiadowczą w Niemczech, po której alarmował o zakamuflowanej odbudowie zdolności wojskowych naszego zachodniego sąsiada oraz o tym, że Niemcy planują zaatakować Polskę w 1940 r. Niewiele się pomylił.
W marcu 1939 r. wyznaczono go na dowódcę Armii „Łódź” mającej bronić centrum Polski na rubieży Warty i Widawki. Był wówczas bardzo bojowo nastawionym generałem, zwolennikiem uderzenia wyprzedzającego na siły niemieckie. Ten wariant jednak całkowicie wykluczano ze względów geopolitycznych. „W obecnych warunkach politycznych my, Polacy, nie możemy być agresorami. Pan generał proponuje zebranie tych 17–20 naszych dywizji i uderzenie nimi na Wrocław. A co będzie, jeżeli ta akcja nam się nie uda? Cały świat powie, że Polska pierwsza napadła na biednych Niemców, że Polacy są i zawsze byli narodem awanturniczym i zawsze im w głowie były różne powstania i bijatyki” – mówił Rómmlowi w lipcu 1939 r. marszałek Śmigły-Rydz.