Relacje świadków, obecnych w Kwaterze Naczelnego Wodza 17 września 1939 r., są zgodne – marszałek Śmigły-Rydz nie planował opuszczenia kraju. Chciał dołączyć do walczących wojsk i zginąć na polu bitwy. Przed naradą z prezydentem i rządem Śmigły zwrócił się do swojego przyjaciela Karola Wędziagolskiego i powiedział mu, że „po zmroku wsiąkniemy w teren w przebraniu. Kierunek – na grupę wojsk Sosnkowskiego pod Lwowem”. Przedrzeć miała się czteroosobowa grupa. Wędziagolski stwierdził wówczas, że cztery osoby to za mało do obrony, a za dużo na konspirację. „Marszałek bez wahania przyznał mi rację, że najrozsądniej będzie przebijać się we dwójkę” – wspominał. Wieść o decyzji marszałka o pozostaniu w kraju szybko doszła do uszu premiera Sławoja-Składkowskiego. Płk Józef Jaklicz, zastępca szefa sztabu naczelnego wodza, zapamiętał, że Sławoj był bardzo tym wzburzony i błagał go, by wyperswadował marszałkowi ten pomysł. „Jako premier i minister spraw wewnętrznych nie mogę pozwolić, by naczelny wódz został zabity przez Ukraińców!” – mówił Sławoj-Składkowski. Na naradzie ze swoim sztabem Śmigły ogłosił, że zostaje w kraju i wydał rozkaz wyboru sześciu oficerów, którzy będą mu towarzyszyć w próbie przebicia się do Stryja. Jaklicz wówczas rzeczowo przedstawił argumenty przeciwko takiej decyzji. Powołał się m.in. na bezcenną wiedzę o umowach zawartych z sojusznikami, którą posiadał marszałek. Odtwarzać wojsko na obczyźnie powinien ten, kto będzie potrafił się upomnieć u aliantów o złamane przez nich obietnice. W trakcie narady dotarła do sztabu informacja, że wojska sowieckie są już w Śniatyniu. Marszałek do końca bił się z myślami. W końcu oznajmił Jakliczowi, że po północy przekracza granicę rumuńską wraz z Oddziałem III Sztabu Naczelnego Wodza.
Ambasador Rumunii zapewniał ministra Becka, że choć z tranzytem naczelnego wodza i sztabu będą problemy natury formalnej, to ostatecznie wszyscy znajdą się we Francji. Problem był jednak w tym, że Francja postanowiła zadać kolejny cios w plecy polskim władzom. Posłużyła się w tym celu gen. Sikorskim i jego puczystami, którzy obsiedli ambasadę polską w Bukareszcie. Władze II RP znalazły się więc w rumuńskiej pułapce. Być może premier Rumunii Armand Calinescu przymknąłby oko na ucieczkę Śmigłego-Rydza i Becka z miejsca internowania (tak jak pozwolił na ewakuację polskich rezerw złota), ale 21 września 1939 r. zginął w zamachu zorganizowanym przez niemiecką agenturę z faszystowskiej Żelaznej Gwardii. Internowany marszałek 27 października złożył dymisję ze stanowiska naczelnego wodza, które po nim przyjął napawający się świeżo zdobytą władzą gen. Sikorski. Gdy do Paryża przybył płk Jaklicz i przedstawił mu szczegóły układów z Francją, Sikorski zrobił wielkie oczy, bo wcześniej nie słyszał o żadnych układach. Nowy naczelny wódz nie zrobił później nic, by wydobyć z rumuńskiej pułapki swojego poprzednika, choć przecież Śmigły-Rydz wiedział o złamaniu Enigmy oraz o innych sekretach, które nie miały prawa wpaść w ręce sprzymierzonych z Rumunami Niemców. Gdy na jesieni 1941 r. marszałek wrócił do kraju, Sikorski zareagował w sposób paniczny. Wydał na Śmigłego bezprawny wyrok śmierci. Coś sprawiło, że poważnie wystraszył się „zbankrutowanego polityka”. Coś sprawiło też, że Śmigły zdecydował się na szaleńczo odważną misję powrotu do kraju. Przedarł się przez trzy granice, by dostać się do okupowanej Warszawy. I znaleźć tam śmierć.
Szczęśliwy wódz
„Nie zawiódł mnie ani w jednym wypadku. Wszystkie zadania, jakie mu stawiałem (…) wypełniał zawsze energicznie, śmiało, zyskując w pracy zaufanie swoich podwładnych, a rzucałem go zawsze podczas wojny na najtrudniejsze zadania. Pod względem mocy charakteru i woli stoi najwyżej pośród generałów polskich” – taką poufną opinię o Śmigłym-Rydzu postawił marszałek Józef Piłsudski w 1922 r. Na korzyść Śmigłego przemawiała jednak nie tyle wystawiona mu opinia, ile jego dokonania na frontach jawnej i tajnej wojny.
Czytaj więcej
Podczas kampanii wrześniowej najwyżsi polscy dowódcy zawiedli. Poza nielicznymi chlubnymi wyjątkami dowodzili źle, walnie przyczyniając się do klęski, a za ich błędy najwyższą cenę zapłacili zwykli żołnierze.
Śmigły-Rydz przebył w latach 1914–1920 drogę od dowódcy batalionu do dowódcy armii i na każdym szczeblu wykazywał się wielkimi zdolnościami. Miał przygotowanie wojskowe z wcześniejszej służby zasadniczej w armii austriackiej. Sprawdzał się, zarówno prowadząc batalion do ataku na bagnety podczas bitwy pod Laskami, jak i tworząc struktury wywiadu Legionów. Po kryzysie przysięgowym płk Rydz nie dał się internować i stanął na czele tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej. Stał się dowódcą polskiej tajnej wojny. To on zamienił POW w potężną konspirację sięgającą do wszystkich trzech zaborów. Szybkie i sprawne rozbrojenie Austriaków w Galicji, a później Niemców w Kongresówce nie byłoby możliwe bez struktur i planów stworzonych przez Śmigłego. Już samo to czyni z niego jednego z „zapomnianych” ojców naszej niepodległości.