Banki już się nie boją rabusiów. Czasy "To jest napad!" minęły

Mało kto próbuje dziś pruć bankowe kasy, a napady stały się rzadkością. I to nie tylko dlatego, że czas gotówki ma się ku końcowi. Także w Polsce rozboje w bankach są znacznie rzadsze niż kiedyś, choć nieudane i udane próby rozprucia bankomatów nadal idą w tysiące.

Publikacja: 22.02.2024 21:00

Z archiwów FBI wynika, że w późnych latach 60. XX w. statystyczny rabuś kradł z amerykańskiego banku

Z archiwów FBI wynika, że w późnych latach 60. XX w. statystyczny rabuś kradł z amerykańskiego banku za jednym razem ok. 5200 dol.

Foto: shutterstock

Kiedyś to były czasy dla zuchwalców! Jednym z najbardziej wytrwałych prześladowców banków był ponad 40 lat temu Gilbert Galvan Jr. – Amerykanin buszujący w Kanadzie. W 1988 r., po trzech latach pogoni, zatrzymała go specjalna policyjna grupa pościgowa. Przed sądem w Pembroke w prowincji Ontario przyznał się do obrabowania aż 58 banków i jubilerów oraz do próby skoku na obiekt nr 59. Modus operandi miał bezczelne. Wchodził z reguły do banku w stroju robola, ale pod nim był pod krawatem w trzyczęściowym garniturze. Zdarzało się, że gdy był już po robocie, zrzucał gdzieś w pobliżu kamuflaż i próbował wejść elegancki do banku, pytając, cóż to się stało, że taki wokół tumult? Pierwszy łup w jego kanadyjskim maratonie to marne 600 dol. z napadu w Vancouver. Potem szło mu lepiej. Przez trzy lata zabrał bankom 2,3 mln dol. Kradł głównie po to, by się dobrze bawić. Ponieważ żona nic o jego złodziejskim zajęciu nie wiedziała, wierzyła, że tyra przy obwoźnej sprzedaży komputerów i dlatego gościem jest w domu. Skazano go na 20 lat, ale z więzienia wyszedł warunkowo w 1998 r. Może dlatego, że nie stosował przemocy fizycznej? Rabunek był jednak dla niego jak nałóg. W 2015 r. zatrzymano go na próbie wyjścia ze sklepu bez zapłaty za 24 butelki whisky. Od jesieni 2022 r. w kinach Kanady i USA grali film o nim zatytułowany „Bandit”. W jednej z głównych ról – Mel Gibson. Szefowie biur ochrony banków powinni obejrzeć.

Pierwszy napad na bank

Gilbert Galvan Jr. nie doczeka się zapewne naśladowców pragnących pobić jego rekord. Powód jest prozaiczny – rabowanie banków to dziś żaden biznes. Statystyki przeczą przy tym, że dopomógł temu zmierzch gotówki. Rabusie zaczęli odpuszczać bankom już sporo wcześniej. Także wbrew popularnym wyobrażeniom napadów na banki nie poprzedzają tygodnie przygotowań. Najczęstszy przypadek (przynajmniej w Stanach, skąd te dane) to rabunek kompulsywny. Przechodzi ktoś koło banku, coś każe mu zaszczycić swą osobą jego progi, wejść i szepnąć kasjerce przy okienku: „To jest napad! Dawaj migiem kasę i nie waż się nawet myśleć o guziku bezpieczeństwa!”. FBI twierdzi, że w 2021 r. tak właśnie przebiegło aż 85 proc. napadów na amerykańskie banki. Było ich wówczas stosunkowo mało, bo 1724 w całych Stanach. Szczyt miał miejsce w 1991 r., kiedy na banki napadnięto 9388 razy. Przez 30 lat krzywa spadła zatem ostro.

Amerykanie mają charakterystyczne upodobania. Liczą wszystko, co się da i nie da. Pierwszy „klasyczny” rabunek bankowy miał tam zostać dokonany 13 lutego 1866 r. w miasteczku, nomen omen, Liberty, czyli Wolność, w stanie Missouri. Sprawcami byli kompani słynnych braci James (Jesse i Frank), których bandzie przypisuje się co najmniej 25 napadów na dyliżanse i małe banki. W czasie tej pierwszej napaści celem było Clay County Savings Association, a łupem bandytów padło aż 60 tys. dol., które dziś warte byłyby milion według siły nabywczej, ale aż ok. 10 mln dol., jeśli mierzyć wysokością przeciętnej płacy robotnika niewykwalifikowanego wtedy i teraz.

Gilberta Galvana Jr., który 40 lat temu napadał na banki, zaproszono na premierę opowiadającego o ni

Gilberta Galvana Jr., który 40 lat temu napadał na banki, zaproszono na premierę opowiadającego o nim filmu „Bandit” (2022)

AFP

Z dzisiejszej perspektywy najbardziej intrygująca jest ciągle niewyjaśniona sprawa cybernapaści, podczas której ucierpiał nowojorski oddział amerykańskiego banku centralnego Federal Reserve. W 2016 r. jacyś hakerzy włamali się do systemu SWIFT i z użyciem narzędzi autoryzacyjnych należących do banku centralnego Bangladeszu oraz sfałszowanych poleceń przelewów zamierzali wybrać z Fedu aż miliard dolarów. W trakcie trwania akcji ukradli „tylko” 101 mln dol., które przelano na wcześniej utworzone i długo nieczynne konta m.in. w filipińskim Rizal Commercial Banking Corporation i Pan Asia Banking ze Sri Lanki. 81 mln dol., które dotarły na Filipiny, przepadło, a 20 mln przelanych do Sri Lanki odzyskano. Straty finansowe i wizerunkowe były wielkie, ale byłyby ogromne, gdyby nie błąd pisarski hakerów. Ukradliby planowany miliard, gdyby umieli napisać prawidłowo słowo „foundation”. Atak na konta Fedu był prowadzony nocą, ale system działający na okrągło w bangladeskim banku centralnym drukował potwierdzenie po każdym transferze dokonanym w systemie SWIFT. Każdego ranka pracownicy banku sprawdzali pojemnik z wydrukami przeprowadzonych nocą operacji. W piątek 5 lutego 2016 r. jeden z dyrektorów zauważył, że pojemnik jest tym razem pusty, a próby wydruku manualnego spełzły na niczym. System wykrył, że hakerzy są na bakier z ortografią, i zmienił plik systemowy. Dlatego właśnie drukowanie było niemożliwe. Ale zanim bankowcy zdołali się połapać, o co chodzi, pieniądze wyciekały strumyczkami z nowojorskiego Fedu. Złodzieje wybrali piątek na początek akcji, bo wiedzieli, że będzie im sprzyjać weekendowa przerwa w pracy, w czasie której urządzenia działają autonomicznie.

Hakerzy byli blisko, ale nie zdołali jednak odebrać laurów, które nadal należą do „przemocowców” z bronią w rękach. Jeśli pominąć oszukańczy wywóz z irackiego banku centralnego ponad 920 mln dol. z polecenia Saddama Husajna na dzień przed wybuchem wojny w 2003 r., największy łup w najnowszej historii też zagarnięto w Iraku. W 2007 r. z Dar Es Salaam Bank w Bagdadzie wykradziono w gotówce aż 282 mln dol. Do wywiezienia takich pieniędzy użyto trzech ciężarówek. Sprawcy pozostają nieznani, co potwierdza tezę, że w napadzie uczestniczyć musieli strażnicy, a na górze czuwały osoby wysoko postawione w państwie.

Niespełna 13 tys. funtów „na głowę”. Złodziejska statystyka

Czasy tak spektakularnych akcji już minęły. Ocena ta wydaje się tym bardziej słuszna, że obie przywołane wyżej miały miejsce w bardzo nietypowych warunkach w państwie w stanie rozkładu, a potem w trakcie bardzo nieudanej i nieudolnej odbudowy powojennej. Takie łupy jak irackie już się zatem nie zdarzają. Brytyjscy autorzy z Uniwersytetu Surrey (Barry Reilly, Neil Rickman i Robert Witt) napisali już dziesięć lat temu („Robbing banks: Crime does pay – but not very much”), że „przeciętny pożytek z napadu na bank jest denny”. Mają rację. W latach, kiedy pisali tę pracę, przeciętny urobek z napadu na brytyjski bank wyniósł 20 330 funtów i 50 pensów. Skoków dokonywano z reguły niesamodzielnie, a przeciętna liczebność grupki złoczyńców to 1,6 osoby. Na głowę przypadało zatem z jednego napadu 12 706 funtów i 60 pensów. Wobec tego, że przeciętne wynagrodzenie pełnoetatowe wynosiło wówczas na Wyspach ok. 26 tys. funtów rocznie, łup starczał na zaledwie mniej więcej pół roku jako takiego życia. Dużo dłużej tak żyć się nie dawało i nie daje, ponieważ średnio rabuś cieszył się wolnością zaledwie półtora roku od chwili skoku do zapuszkowania w zakładzie karnym.

Dane amerykańskie są dla potencjalnych rabusiów równie dołujące. W archiwach FBI wyczytać można, że w późnych latach 60. XX w. statystyczny rabuś wyrywał z amerykańskiego banku za jednym razem ok. 5200 dol., czyli nieco ponad 38 tys. dol. o wartości z 2019 r. W tymże 2019 r. przeciętna zrabowana kwota spadła do 4200 dol., a więc była pod względem siły nabywczej aż dziewięć razy niższa. Przestępcy idą z duchem czasu. Raport przygotowany w 2016 r. dla rządu USA wskazywał, że osoby skazane za użycie podrobionych, ukradzionych czy zmanipulowanych kart płatniczych dokonywały przeciętnie zaboru na 60 tys. dol. Bardziej popłaca teraz ruszanie głową, zamiast gołą pięścią lub nawet dłonią z pistoletem.

Ze zrozumiałych względów szczegółowe dane są niedostępne, ale wydaje się, że w tych okolicznościach fortun na bezpieczeństwo banki już nie wydają. Poza tym ponoszone na ten cel koszty są z łatwością przerzucane na klientów. Wspomniani Brytyjczycy podali, że w 2006 r. włoskie banki wydawały na ochronę przed rabusiami 10 700 euro rocznie na jeden oddział. Łączne koszty tamtejszego sektora bankowego wyniosły tamtego roku ok. 300 mln euro. Do tego doszło ok. 180 mln euro na konwoje bankowozów przewożących gotówkę. Pół miliarda euro wydatków rocznie na bezpośrednie bezpieczeństwo banków w wielkim państwie Europy – mało. Nic zatem dziwnego, że większym strapieniem banków są koszty urazów psychicznych ponoszonych przez personel i klientów banków w wyniku napadów oraz związane z tym straty wizerunkowe.

Napady na bankomaty

Strasznym dniem dla banku i rodzin ofiar okazał się 3 marca 2001 r. W napadzie na filię jednego z oddziałów Kredyt Banku na ulicy Żelaznej w Warszawie złoczyńcy zastrzelili trzy kasjerki i ochroniarza. Cztery osoby poniosły śmierć dla 100 tys. zł marnej zdobyczy.

Z danych Komendy Głównej Policji wynika, że od kilku lat liczba napadów (rozboje, kradzież rozbójnicza i wymuszenia rozbójnicze) na polskie banki nie przekracza kilkunastu rocznie. W 2022 r. było ich zaledwie 14, podczas gdy w 2016 r. – aż 53. Przestępcy, w tym domorośli i niezawodowi, starają się nadążać za postępem technologii, dlatego w Polsce znacznie wzrosła liczba kradzieży z bankomatów: w 2016 r. wyniosła 2019, a w 2022 r. – 3321. Chodzi tu o tzw. nieuprawnione użycie karty bankomatowej i złodziejską lub oszukańczą wypłatę pieniędzy. Napady na bankomaty z użyciem siły fizycznej są w Polsce rzadkie. Udanych rozbojów w 2022 r. było zaledwie 6, a prób podjęto 77.

3 marca 2001 r. w Warszawie na ul. Żelaznej w oddziale jednego z banków złodzieje zabili trzy kasjer

3 marca 2001 r. w Warszawie na ul. Żelaznej w oddziale jednego z banków złodzieje zabili trzy kasjerki i ochroniarza

PAP/Andrzej Rybczyński

W styczniu tego roku świat obiegła informacja z Danii, że w 2022 r. nie było tam żadnej napaści na bank, choć 20 lat wcześniej było ich aż 222. Zanikanie tego przestępstwa trwa od kilku lat – w 2021 r. odnotowano jedną napaść. W minionym roku w Danii nikt nie zasadził się też skutecznie na bankomat, podczas gdy w 2016 r. okradziono 18. Jeden z powodów to odwrót Duńczyków od gotówki.

Co znamienne, żadnego napadu na bank nie było w 2020 r. w RPA, gdzie bandytyzm jest olbrzymią plagą. Cieszyć się jednak nie ma chyba z czego, bo powodem były zapewne obostrzenia pandemiczne.

Casus Williama Hortona

Powody okradania banków są trywialne. Wyłożył je lapidarnie czarnoskóry złodziej William Horton, nazywany protekcjonalnie przez amerykańskie media Willym. To zdrobnienie uznano później za rasistowskie i było w tym dużo racji. Na pytanie zadane Hortonowi w sprawie łupienia banków łotr ów odrzekł, że „tam przecież są pieniądze” i trafił (wówczas) w sedno. Horton nie okradał banków, był bandytą idiotą, ale miał szczęście, bo przeszedł w USA do historii, i to nie tej podawanej w „Tajnym detektywie”, lecz tej jak najbardziej poważnej, encyklopedycznej.

Skąd się wziął wielki szum wokół niego? Jako 23-letni wówczas młodzieniec napadł w 1974 r. z dwoma koleżkami na stację benzynową w stanie Massachusetts. Nastoletni biały sprzedawca Joseph Fournier (Joseph, nie żaden Joe) wydał im wszystkie pieniądze z kasy, ale mimo to został kilkanaście razy ugodzony nożem przez Hortona. Kompani wrzucili ofiarę nogami do góry do pojemnika na śmieci, gdzie się wykrwawił. Sprawcy zostali ustaleni, złapani i postawieni przed sądem. Horton otrzymał wyrok bezwzględnego dożywocia. Odbywał wszakże karę w liberalnej Nowej Anglii, dlatego miał prawo do wprowadzonych tam (bardzo rzadkich) przepustek weekendowych. W 1986 r. w trakcie takiego „wychodnego” pojechał do Maryland, gdzie dokonał dwukrotnego gwałtu i spostponował na ciele narzeczonego ofiary. Sędzia z tego stanu skazał go za te czyny na dwa bezwzględne dożywocia plus 85 lat pozbawienia wolności. Sędzia Vincent Femia odmówił także odesłania bandyty do Massachusetts, mówiąc, że „jakoś nie ma ochoty dać Hortonowi szansy na kolejną przepustkę czy coś takiego”. „Ten mężczyzna już nigdy nie powinien zaczerpnąć nawet łyka świeżego powietrza” – dopowiedział.

Czytaj więcej

Zagadka napadu stulecia

Udzielanie przepustek wszystkim bez wyjątku skazanym zostało wprowadzone w Massachusetts w 1974 r. Dwa lata później senat stanowy próbował te przepisy wyrugować, ale ówczesny gubernator stanu Michael Dukakis odpowiedział powstrzymaniem się od podpisania ustawy bez uciekania się do weta. Sposób nazywa się po angielsku pocket veto – zapewne od np.: „schowałem ten papier do kieszeni i co mi teraz zrobisz?”. Kilka lat później rozpoczęła się kolejna kampania prezydencka. Pierwszy, który poruszył w niej sprawę przepustek dla takich jak np. Horton, był Al Gore. Potem temat podjął znowu Michael Dukakis, który został kandydatem demokratów. Sprawą zajęła się lokalna gazetka z miasteczka, gdzie Horton popełnił swoją zbrodnię. W serii artykułów, za którą otrzymali potem Pulitzera, autorzy z „Lawrence Eagle Tribune” opisali sprawę z detalami, ujawniając m.in., że Dukakis odmówił spotkania z szukającym z nim kontaktu sędzią Vincentem Femią dążącym do eliminacji programu przepustek.

Przepustki dla zbrodniarzy stały się wkrótce jednym z gorących wątków całej kampanii. Spece kampanijni republikańskiego rywala Dukakisa, którym został „stary” George H.W. Bush, wiceprezydent u Ronalda Reagana, wypuścili jesienią, a więc niedługo przed wyborami, agresywnie krytyczne spoty telewizyjne „Weekend Passes”. Potem był jeszcze spot „Revolving door” (Drzwi obrotowe). Jeden z liderów czarnej społeczności, duchowny Jessie Jackson uznał, że takie stawianie sprawy jest dowodem rasizmu i straszenia mieszkańców „czarnymi i przestępcami” (czytaj: czarnymi przestępcami). Nie pomogło, ani to, ani inne wysiłki. Dukakis, prowadzący zdecydowanie na początku kampanii, przegrał z kretesem, a „The New York Times” uznał, że szanse zniszczyła mu sprawa Hortona i przepustek.

Skąd pomysł na łączenie sprawy rabowania banków z kampanią prawną i polityczną w Ameryce? Media mają to do siebie, że nie podtykają mikrofonów pod usta byle rzezimieszkom. Obwieś musi być znany i nieważne, że z bankami nie miał nic wspólnego, ważne, że jest swego rodzaju celebrytą. Na tej właśnie zasadzie zaczepił się w tej relacji William Horton, który mimowolnie namieszał w historii najpotężniejszego mocarstwa, a więc także – lub nawet przede wszystkim – historii świata.

Kiedyś to były czasy dla zuchwalców! Jednym z najbardziej wytrwałych prześladowców banków był ponad 40 lat temu Gilbert Galvan Jr. – Amerykanin buszujący w Kanadzie. W 1988 r., po trzech latach pogoni, zatrzymała go specjalna policyjna grupa pościgowa. Przed sądem w Pembroke w prowincji Ontario przyznał się do obrabowania aż 58 banków i jubilerów oraz do próby skoku na obiekt nr 59. Modus operandi miał bezczelne. Wchodził z reguły do banku w stroju robola, ale pod nim był pod krawatem w trzyczęściowym garniturze. Zdarzało się, że gdy był już po robocie, zrzucał gdzieś w pobliżu kamuflaż i próbował wejść elegancki do banku, pytając, cóż to się stało, że taki wokół tumult? Pierwszy łup w jego kanadyjskim maratonie to marne 600 dol. z napadu w Vancouver. Potem szło mu lepiej. Przez trzy lata zabrał bankom 2,3 mln dol. Kradł głównie po to, by się dobrze bawić. Ponieważ żona nic o jego złodziejskim zajęciu nie wiedziała, wierzyła, że tyra przy obwoźnej sprzedaży komputerów i dlatego gościem jest w domu. Skazano go na 20 lat, ale z więzienia wyszedł warunkowo w 1998 r. Może dlatego, że nie stosował przemocy fizycznej? Rabunek był jednak dla niego jak nałóg. W 2015 r. zatrzymano go na próbie wyjścia ze sklepu bez zapłaty za 24 butelki whisky. Od jesieni 2022 r. w kinach Kanady i USA grali film o nim zatytułowany „Bandit”. W jednej z głównych ról – Mel Gibson. Szefowie biur ochrony banków powinni obejrzeć.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Jakie były początki Święta 1 Maja?
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Niemieckie „powstanie” przeciw Hitlerowi. Dziwny zryw w Bawarii
Historia świata
Popychały postęp i były źródłem pomysłów. Jak powstawały akademie nauk?
Historia świata
Wenecki Kamieniec. Tam, gdzie Szekspir umieścił akcję „Otella"
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO