Tak jak niektórzy kwestionowali lądowanie człowieka na Księżycu, a inni nie wierzyli w samobójstwo Marilyn Monroe, tak też byli i tacy, którzy podejrzewali, że Marco Polo (1254–1324), uniwersalna ikona przygody i odkryć geograficznych, nigdy nie dotarł do Chin. Jego relacje były pełne pasjonujących wydarzeń i tak niesamowitych opisów świata, że ludzie, którzy nigdy nie wychylili nosa z własnego domu, przyjmowali je z nieukrywanym niedowierzaniem, nierzadko przypisując podróżnikowi przejaskrawienia. I kiedy na łożu śmierci rodzina błagała go o sprostowanie swojej wersji, „aby stał się bardziej wiarygodny”, ten skwitował, że to zaledwie połowa tego, co w gruncie rzeczy widział na własne oczy w długiej podróży i podczas 17-letniej służby na dworze chana mongolskiego. Nad wiarygodnością otoczonej kultem peregrynacji Marco Polo debatowali różni historycy i badacze, odnotowując rozbieżności literackie i przeoczenia, ale zrzucono to na karb autora romansów Rustichello da Pisa, który spisując podyktowane wspomnienia w „Opisanie świata”, często ubarwiał je, aby „bardziej oczarować czytelnika” i zdobyć sławę.
Marco Polo na Jedwabnym Szlaku
Wędrowny kupiec, w którym odnalazłem intrygującą bratnią duszę, stał się dla mnie mentorem i źródłem inspiracji. Moje ścieżki częstokroć splatały się z gościńcami, po których on podążał. Oglądałem te same obiekty albo to, co po siedmiuset latach z nich zostało. Większość zespołów świątynnych i miast garnizonowych czy buddyjskich stup została pochłonięta przez pustynie, nie przetrwała wojen, grabieży, burz i srogich zim albo padła ofiarą ludzkich zaniedbań. W miejsce wydeptanych ścieżek karawanowych powstały drogi asfaltowe i trasy kolejowe, a dwugarbne wielbłądy zostały zastąpione ciężkimi tirami zmierzającymi do celu za pomocą nawigacji satelitarnej. Karawanseraje, przydrożne zajazdy, gdzie w karczmie przy sąsiednich stołach posilali się kupcy pochodzący z Persji, Grecji, Rzymu, Armenii, Syrii, Baktrianu czy Indii, ustąpiły klimatyzowanym hotelom. Na bazarach nie wymienia się już jedwabiu, tylko sprzedaje firmowe T-shirty, a palarnie opium zostały wyrugowane przez sieć McDonald’s. Na szczęście zachowały się do naszych czasów liczne ślady dawnych epok, żywe świadectwo wielkości minionych kultur.
„Nie ma drugiego takiego miasta na świecie, które oferuje rozkosze pozwalające uwierzyć, że jest się w raju”. To słowa Marco Polo, który w 1276 r. odwiedził Suzhou, jedną z siedmiu stolic Chin w czasach dynastii Qian. „Miasto 6000 kamiennych mostów, pod którymi przepłynęłaby jedna lub dwie galery”, przypominało mu rodzinną Wenecję. Poza tym wyróżniało się „ogrodem tysiąca piękności”, co sprawiło, że w jego opinii „niebo jest niebem, zaś Suzhou rajem na ziemi”. Dziś w mieście położonym nad brzegiem Jangcy nie ma tysięcy mostów, naliczyłem ich niewiele ponad sto, pod którymi przepłyną zaledwie nieduże łodzie. Kanał cesarski, łączący miasto z Pekinem, został zastąpiony nowoczesnymi arteriami, które przecinają dzielnice drapaczy chmur i awangardowych budowli. Można mieć pretensje do włodarzy Wenecji Wschodu, którzy pośród nieuchwytnego czaru urokliwych kanałów, romantycznych kamieniczek i gondoli nieróżniących się od włoskich oryginałów, w 2012 r. bezmyślnie zbudowali kopię powszechnie znanego londyńskiego Tower Bridge.
Popiersie wenecjanina w rzymskim parku Villa Borghese
Był rok 1990, Gorbaczow ustanowił nowy kurs polityczny i regiony do tej pory niedostępne dla obcokrajowców można było wreszcie odwiedzać. Myślałem o wyjeździe do Dagestanu. Ta rubież przykuwała moją uwagę ze względu na Derbent, a dokładniej na legendarne Żelazne Wrota – wąski, mający od stuleci strategiczne znaczenie przesmyk między grzbietem Kaukazu a Morzem Kaspijskim, jedyną dogodną drogę z euroazjatyckich stepów na Bliski Wschód. W VI stuleciu Persowie stworzyli na wzgórzu ponad miastem, powstałym ponad 4 tys. lat wcześniej, swój przyczółek-warownię, skąd najeżdżali na góralską ludność, niosąc świętą wiarę muzułmańską. Tu też, w czasach Jedwabnego Szlaku, rozległej sieci komunikacyjnej, którą od III w. przed Chrystusem kupcy transportowali w karawanach (w obu kierunkach, przez pół świata) egzotyczne dobra pachnące dalekimi krajami, istniała przynosząca niebagatelne dochody komora celna. Miejsce, gdzie ściągano myto za przewożone towary, zrobiło głębokie wrażenie na Marco Polo.