Ustawa – nazywana w prasie „gównianym prawem” – uznawała, że wyspy takie mogą być zlokalizowane w dowolnym miejscu, o ile nie są okupowane i nie podlegają jurysdykcji innego rządu. Aneksja dokonana przez amerykańskiego obywatela upoważniała prezydenta USA do skierowania wojska do ochrony takich terytoriów i ustanowienia na nich jurysdykcji amerykańskiej.
Koncepcja takiej formy powiększania amerykańskiego terytorium opierała się na zaproponowanej w 1823 r. przez prezydenta Jamesa Monroe’a izolacjonistycznej doktrynie amerykańskiej polityki zagranicznej, która przewidywała, że żaden z obu amerykańskich kontynentów nie może być obecnie ani w przyszłości obiektem kolonizacji ze strony państw ze wschodniej półkuli. Amerykanie nie życzyli sobie obecności Europejczyków na zachód od 40 stopnia szerokości geograficznej zachodniej. Doktryna, której faktycznym autorem był sekretarz stanu John Quincy Adams, nie zabraniała jednak ekspansji amerykańskiej. Ustawę o wyspach guano można zatem nazwać najbezczelniejszą jankeską wersją rzymskiego prawa kaduka. „Należy nam się to dlatego, bo jesteśmy silni” – wołały nagłówki największych dzienników w kraju.
Czytaj więcej
Co najmniej od czasu, gdy Wespazjan opodatkował urynę, żaden dochód nie jest zbyt cuchnący dla państwa – nawet za cenę wojny.
W 1856 r. guano było na wagę złota. Nie tylko zawierało saletrę używaną do produkcji prochu strzelniczego, ale było przede wszystkim idealnym nawozem mającym w sobie niezbędne dla uprawy zbóż fosforany wapnia i magnezu, azotu oraz potasu – podstawę energii prostej dla roślin. Jak pisał pewien farmer do swojego kongresmena: „ponadto guano, dzięki społecznym nawykom ptaków, które go produkują, jest zwykle dostępne na ogromnych, skoncentrowanych i nieustannie regenerujących się hałdach”.
Jak ważny był to surowiec? Na początku lat 50. XIX w. Wielka Brytania importowała ponad 200 tys. ton rocznie guana, a Stany Zjednoczone aż 760 tys. ton. Zapotrzebowanie na ten nawóz rosło wraz z przyłączaniem się nowych terytoriów rolniczych do Unii. Amerykanie zaczęli z niepokojem przyglądać się polityce kolonialnej mocarstw europejskich. W amerykańskiej prasie poważni publicyści żartowali, że dobre stosunki dyplomatyczne Stanów Zjednoczonych i imperium brytyjskiego „opierają się na ptasim gównie”. Mówiono też o zbliżającej się „gównianej wojnie” i klęsce głodu, gdyby dostawy tego świetnego naturalnego nawozu z jakichś powodów ustały. Brzydki wyraz „gówno” zaczął robić karierę w przestrzeni publicznej. Rozpalał dyskusje naukowców, polityków, rolników i wojskowych. Efekt przemiany pokarmowej głuptaków, kormoranów, mew i pelikanów zaczął kształtować amerykański ekspansjonizm.