Zwiedzając ileś tam podobnych obiektów, można zauważyć pewną ogólną prawidłowość. Niezależnie od tego, czy dany skansen poświęcony jest ludziom z epoki brązu, żelaza, średniowiecza czy nawet całkiem już współczesnym, sprzed I wojny światowej, to sposób budowania chałup, codzienne sprzęty domowe i ogólnie poziom życia nie zmieniają się w jakiś wyraźny sposób. Właściwie jedyną dużą, oczywistą różnicą między rekonstrukcją osiedla w Biskupinie (VIII w. p.n.e., starsza epoka żelaza) a całkiem oryginalnymi łowickimi chałupami z okresu międzywojennego (Maurzyce koło Łowicza) jest zamontowany w tych ostatnich piec z kominem. Skądinąd wiadomo jednak z literatury epoki, że daleko nie wszystkich mieszkańców ówczesnej polskiej wsi było stać na taki luksus i kurne chaty nadal wtedy jeszcze były często spotykane.
Jest to tym bardziej intrygujące, że przecież świat dookoła bynajmniej nie stał w miejscu. Dokonywano nowych odkryć i wynalazków, rozwijano nowe metody uprawy roli, zwiększano wzajemną wymianę handlową. Neolit – młodsza epoka kamienna, kiedy to powstały najstarsze stałe osady na ziemiach polskich – przeszedł w epokę brązu, potem żelaza. W średniowieczu ród Piastów zbudował państwo, które do dzisiaj jest Polską. Europejczycy dotarli do Ameryki, wynaleziono pismo, kompas, proch i druk. Lunety i mikroskopy. A życie niższych warstw społecznych, przy czym na całym świecie aż do końca XVIII wieku zaliczało się doń ponad 90 proc. populacji, zmieniało się w stopniu niewielkim albo zgoła wcale. Epoka brązu epoką brązu, epoka żelaza epoką żelaza, ale najczęściej stosowane narzędzia i sprzęty nadal, aż do XIX w., były drewniane.
Jak wyjaśnić taką stagnację? Najbardziej znanej odpowiedzi, która nadal – pomimo całkowitego bankructwa tej ideologii – jest zupełnie serio publikowana, udziela leninizm. Otóż chłopi, znakomita większość każdego społeczeństwa preindustrialnego, dlatego zawsze żyli na tym samym, niskim poziomie, ponieważ byli… wyzyskiwani. Panowie (ciekawe, że nigdy nie panie) szlachta, magnaci i inne elity zawsze i wszędzie uciskali prosty lud, zagrabiając owoce jego pracy aż do ostatniej kromki chleba, skazując lud na nędzę i głód. Sami panowie zaś pławili się we wszelkich zagrabionych ludowi luksusach i rozpuście. Aż przyszedł Lenin i lud z ucisku wyzwolił… Na pytanie jednak, dlaczego lud przez ponad 10 tys. lat historii cywilizacji rolniczej musiał czekać aż na Lenina, by się wyzwolić, a wcześniej nie zdołał odebrać zagrabionej im wartości dodatkowej – mimo licznych w historii buntów, rebelii i powstań – leniniści już odpowiedzieć nie potrafią. I nie dziwota, bo niski poziom życia w społeczeństwie preindustrialnym wcale nie wynikał z żadnego wyzysku. Przeciwnie. Wyzysk ze strony elit, jak się jeszcze przekonamy, mógł średni poziom życia nawet zwiększyć. Cywilizacja rolnicza bowiem cechowała się dynamiką społeczno-ekonomiczną dla nas, ludzi epoki nawet już postindustrialnej, kompletnie absurdalną i nieintuicyjną.
Społeczeństwo maltuzjańskie
W opublikowanym w 1798 r. eseju „An Essay on the Principle of Population” angielski ekonomista Thomas Malthus zauważył, że tempo wzrostu populacji biologicznych, w tym ludzkiej, jest wprost proporcjonalne do aktualnej jego liczebności. Im więcej potencjalnych rodziców, tym więcej dzieci oni urodzą i odchowają. Liczba dzieci przypadająca na jedną parę rodziców zależy zaś od ilości posiadanych przez nich zasobów, przede wszystkim żywności. Im wyższy będzie ten poziom zasobów per capita – P, czyli im wyższy będzie ich poziom dobrobytu, tym więcej dzieci rodzice urodzą i odchowają. Oczywiście istnieje taki graniczny dobrobyt P(o), przy którym głód całkowicie uniemożliwia rozmnażanie. Powyżej jednak tego poziomu rozrodczość rośnie proporcjonalnie do zasobów. Współczynnik przeliczający główki kapusty i połcie wieprzowiny na liczbę odchowanych dzieci oznaczymy dalej jako a. Oczywiście, kiedy dzieci się rodzą i dorastają, starzy ludzie umierają. Ubytek ten jest odwrotnie proporcjonalny do średniej długości życia L. Ilość zasobów per capita, czyli P, to po prostu łączna produkcja żywności i innych zasobów, np. kopalin, na danym obszarze, zależna od poziomu technologicznego, rodzaju upraw, jakości gleb czy klimatu, podzielona przez całkowitą liczbę ludności N. W ten sposób można skonstruować demograficzno-ekonomiczny model społeczeństwa maltuzjańskiego, opisujący jego dynamikę, czyli zmianę liczebności populacji w czasie, w zależności od opisanych wyżej parametrów.
„Żniwa” – obraz niderlandzkiego malarza Pietera Bruegla Starszego namalowany w 1565 r.
Foto: Everett Collection/shutterstock
Model jest nieco uproszczony, bo przecież średnia długość życia L też zależy od poziomu dobrobytu P i przy zerowym poziomie tego ostatniego długość życia też jest zerowa – człowiek umiera z głodu. Poprawka ta jednak nie zmienia znacząco rozwiązań modelu, komplikuje tylko obliczenia. Równanie maltuzjańskie posiada stabilne rozwiązanie, czyli tzw. w matematyce atraktor, przy którym liczba ludności pozostaje stała. Najbardziej zaskakującym wnioskiem wynikającym z tego rozwiązania jest natomiast fakt, że ów stabilny poziom dobrobytu, czyli osławiona pułapka maltuzjańska Pm, zależy tylko od dwóch zmiennych. Rozrodczości a i średniej długości życia L. Wbrew temu, co można by oczekiwać, nie zależy natomiast dobrobyt w ogóle od wydajności gospodarki. Jeżeli nastąpi jakieś polepszenie tej wydajności, np. poprzez zastosowanie bardziej wydajnych odmian roślin uprawnych, nowych i lepszych narzędzi albo zmian organizacyjnych (trójpolówka), plony na głowę, czyli dobrobyt społeczeństwa, wzrosną. Konsekwentnie wzrośnie jednak też liczba urodzeń i średnia długość życia, czyli liczebność tej populacji. W ten sposób zwiększona produkcja będzie dzielona między większą liczbę konsumentów i dobrobyt znów spadnie do poziomu pułapki maltuzjańskiej Pm. Działa to jednak i w drugą stronę. W przypadku spadku ilości zasobów na danym terenie populacja reaguje na to, zmniejszając swoją rozrodczość, a tym samym liczebność.