Cywilizacja wyzysku

W całych dotychczasowych dziejach ludzkości zaszły tylko trzy istotne wydarzenia: opanowanie ognia, wynalezienie rolnictwa i rewolucja przemysłowa.

Publikacja: 29.09.2022 21:00

Wrzesień: zbiór wina (ilustracja z „Breviarium Grimani”, ok. 1515 r.)

Wrzesień: zbiór wina (ilustracja z „Breviarium Grimani”, ok. 1515 r.)

Foto: Bridgeman Images/Leemage/AFP

Opanowując ogień, rodzaj homo stał się, z ekologicznego punktu widzenia, drapieżnikiem szczytowym. Polował na wszystkie inne gatunki, żaden natomiast, poza ewentualnie innymi ludźmi, nie polował na niego. Termiczna obróbka pożywienia, uwalniając ze spożywanych posiłków znacznie więcej niż z surowizny kalorii, umożliwiła ewolucyjny wzrost mózgu, tworzenie zaawansowanych narzędzi, w tym „narzędzi drugiego rzędu” – narzędzi używanych do produkcji innych narzędzi, oraz zaskakująco wysublimowanych dzieł sztuki, w tym do dzisiaj zatykającego dech w piersiach malarstwa jaskiniowego. Ale i też na tym się to zatrzymało. Mimo swojej inteligencji łowcy-zbieracze nie mogli pozyskać z ekosystemu więcej niż kilka procent uwięzionej w nim energii słonecznej, czyli tzw. produkcji pierwotnej netto. W konsekwencji ich liczebność, tak samo jak liczebność wszystkich innych drapieżników, była regulowana przez równania znane w ekologii pod nazwą modelu Lotki-Volterry.

W sposób strukturalny zabraniają one, pod groźbą wyginięcia, przekroczenia przez populację drapieżników pewnego progu liczebności, a tym samym blokują powstanie w takiej populacji, niezależnie od tego, jak bardzo inteligentne byłyby pojedyncze osobniki, społeczności bardziej złożonych, społecznego podziału pracy i wielkoskalowych sieci wymiany genów, towarów i idei, czyli krótko pisząc – cywilizacji.

Rewolucja neolityczna

Aby do tego doszło, potrzebne jest kolejne termodynamiczne przejście fazowe, które na Ziemi przyjęło postać – w odróżnieniu od łowiecko-zbierackiego paleolitu – tzw. rewolucji neolitycznej, będącej skutkiem powstania rolnictwa. Zamiast pozyskiwać gotowane przez siebie na ogniu pożywienie wprost z natury, ludzie zaczęli je wytwarzać. Konsekwencje tego były ogromne.

Rolnicy nie tylko są w stanie pozyskać z biosfery znacznie większy niż łowcy odsetek jej produkcji, ale mogą również – poprzez nawadnianie, nawożenie i inne zabiegi agrotechniczne – znacząco podnieść samą produkcję pierwotną danego obszaru. Per saldo z tej samej powierzchni może się więc wyżywić stukrotnie więcej rolników niż łowców-zbieraczy. Zmiana ilościowa w zwiększeniu wydajności z hektara jest tak duża, że pociąga za sobą zmiany jakościowe.

Jedną z atrakcji turystycznych szeroko w naszym kraju rozpowszechnionych są skanseny. Muzea pod gołym niebem pokazujące budynki, sprzęty domowe i życie codzienne ludzi z dawnych epok. Często w tych ramach działają jeszcze tzw. rekonstruktorzy. Przebrani w stroje z epoki entuzjaści demonstrujący, często całymi rodzinami, na żywo dawne techniki wypieku chleba, wykuwania podków, tkania lnu czy wypalania garnków.

Zwiedzając ileś tam podobnych obiektów, można zauważyć pewną ogólną prawidłowość. Niezależnie od tego, czy dany skansen poświęcony jest ludziom z epoki brązu, żelaza, średniowiecza czy nawet całkiem już współczesnym, sprzed I wojny światowej, to sposób budowania chałup, codzienne sprzęty domowe i ogólnie poziom życia nie zmieniają się w jakiś wyraźny sposób. Właściwie jedyną dużą, oczywistą różnicą między rekonstrukcją osiedla w Biskupinie (VIII w. p.n.e., starsza epoka żelaza) a całkiem oryginalnymi łowickimi chałupami z okresu międzywojennego (Maurzyce koło Łowicza) jest zamontowany w tych ostatnich piec z kominem. Skądinąd wiadomo jednak z literatury epoki, że daleko nie wszystkich mieszkańców ówczesnej polskiej wsi było stać na taki luksus i kurne chaty nadal wtedy jeszcze były często spotykane.

Jest to tym bardziej intrygujące, że przecież świat dookoła bynajmniej nie stał w miejscu. Dokonywano nowych odkryć i wynalazków, rozwijano nowe metody uprawy roli, zwiększano wzajemną wymianę handlową. Neolit – młodsza epoka kamienna, kiedy to powstały najstarsze stałe osady na ziemiach polskich – przeszedł w epokę brązu, potem żelaza. W średniowieczu ród Piastów zbudował państwo, które do dzisiaj jest Polską. Europejczycy dotarli do Ameryki, wynaleziono pismo, kompas, proch i druk. Lunety i mikroskopy. A życie niższych warstw społecznych, przy czym na całym świecie aż do końca XVIII wieku zaliczało się doń ponad 90 proc. populacji, zmieniało się w stopniu niewielkim albo zgoła wcale. Epoka brązu epoką brązu, epoka żelaza epoką żelaza, ale najczęściej stosowane narzędzia i sprzęty nadal, aż do XIX w., były drewniane.

Jak wyjaśnić taką stagnację? Najbardziej znanej odpowiedzi, która nadal – pomimo całkowitego bankructwa tej ideologii – jest zupełnie serio publikowana, udziela leninizm. Otóż chłopi, znakomita większość każdego społeczeństwa preindustrialnego, dlatego zawsze żyli na tym samym, niskim poziomie, ponieważ byli… wyzyskiwani. Panowie (ciekawe, że nigdy nie panie) szlachta, magnaci i inne elity zawsze i wszędzie uciskali prosty lud, zagrabiając owoce jego pracy aż do ostatniej kromki chleba, skazując lud na nędzę i głód. Sami panowie zaś pławili się we wszelkich zagrabionych ludowi luksusach i rozpuście. Aż przyszedł Lenin i lud z ucisku wyzwolił… Na pytanie jednak, dlaczego lud przez ponad 10 tys. lat historii cywilizacji rolniczej musiał czekać aż na Lenina, by się wyzwolić, a wcześniej nie zdołał odebrać zagrabionej im wartości dodatkowej – mimo licznych w historii buntów, rebelii i powstań – leniniści już odpowiedzieć nie potrafią. I nie dziwota, bo niski poziom życia w społeczeństwie preindustrialnym wcale nie wynikał z żadnego wyzysku. Przeciwnie. Wyzysk ze strony elit, jak się jeszcze przekonamy, mógł średni poziom życia nawet zwiększyć. Cywilizacja rolnicza bowiem cechowała się dynamiką społeczno-ekonomiczną dla nas, ludzi epoki nawet już postindustrialnej, kompletnie absurdalną i nieintuicyjną.

Społeczeństwo maltuzjańskie

W opublikowanym w 1798 r. eseju „An Essay on the Principle of Population” angielski ekonomista Thomas Malthus zauważył, że tempo wzrostu populacji biologicznych, w tym ludzkiej, jest wprost proporcjonalne do aktualnej jego liczebności. Im więcej potencjalnych rodziców, tym więcej dzieci oni urodzą i odchowają. Liczba dzieci przypadająca na jedną parę rodziców zależy zaś od ilości posiadanych przez nich zasobów, przede wszystkim żywności. Im wyższy będzie ten poziom zasobów per capita – P, czyli im wyższy będzie ich poziom dobrobytu, tym więcej dzieci rodzice urodzą i odchowają. Oczywiście istnieje taki graniczny dobrobyt P(o), przy którym głód całkowicie uniemożliwia rozmnażanie. Powyżej jednak tego poziomu rozrodczość rośnie proporcjonalnie do zasobów. Współczynnik przeliczający główki kapusty i połcie wieprzowiny na liczbę odchowanych dzieci oznaczymy dalej jako a. Oczywiście, kiedy dzieci się rodzą i dorastają, starzy ludzie umierają. Ubytek ten jest odwrotnie proporcjonalny do średniej długości życia L. Ilość zasobów per capita, czyli P, to po prostu łączna produkcja żywności i innych zasobów, np. kopalin, na danym obszarze, zależna od poziomu technologicznego, rodzaju upraw, jakości gleb czy klimatu, podzielona przez całkowitą liczbę ludności N. W ten sposób można skonstruować demograficzno-ekonomiczny model społeczeństwa maltuzjańskiego, opisujący jego dynamikę, czyli zmianę liczebności populacji w czasie, w zależności od opisanych wyżej parametrów.

„Żniwa” – obraz niderlandzkiego malarza Pietera Bruegla Starszego namalowany w 1565 r.

„Żniwa” – obraz niderlandzkiego malarza Pietera Bruegla Starszego namalowany w 1565 r.

Everett Collection/shutterstock

Model jest nieco uproszczony, bo przecież średnia długość życia L też zależy od poziomu dobrobytu P i przy zerowym poziomie tego ostatniego długość życia też jest zerowa – człowiek umiera z głodu. Poprawka ta jednak nie zmienia znacząco rozwiązań modelu, komplikuje tylko obliczenia. Równanie maltuzjańskie posiada stabilne rozwiązanie, czyli tzw. w matematyce atraktor, przy którym liczba ludności pozostaje stała. Najbardziej zaskakującym wnioskiem wynikającym z tego rozwiązania jest natomiast fakt, że ów stabilny poziom dobrobytu, czyli osławiona pułapka maltuzjańska Pm, zależy tylko od dwóch zmiennych. Rozrodczości a i średniej długości życia L. Wbrew temu, co można by oczekiwać, nie zależy natomiast dobrobyt w ogóle od wydajności gospodarki. Jeżeli nastąpi jakieś polepszenie tej wydajności, np. poprzez zastosowanie bardziej wydajnych odmian roślin uprawnych, nowych i lepszych narzędzi albo zmian organizacyjnych (trójpolówka), plony na głowę, czyli dobrobyt społeczeństwa, wzrosną. Konsekwentnie wzrośnie jednak też liczba urodzeń i średnia długość życia, czyli liczebność tej populacji. W ten sposób zwiększona produkcja będzie dzielona między większą liczbę konsumentów i dobrobyt znów spadnie do poziomu pułapki maltuzjańskiej Pm. Działa to jednak i w drugą stronę. W przypadku spadku ilości zasobów na danym terenie populacja reaguje na to, zmniejszając swoją rozrodczość, a tym samym liczebność.

W społeczeństwie maltuzjańskim dowolne zwiększenie wydajności przekłada się długoterminowo wyłącznie na zwiększenie liczby ludności, natomiast wcale nie na jej poziom życia. Wzrost zaludnienia zawsze w końcu dogoni wzrost wydajności gospodarki i społeczeństwo znów wyląduje w pułapce maltuzjańskiej.

Gospodarka maltuzjańska działa w sposób całkowicie sprzeczny z naszą intuicją. Wszystko, co przyczynia się do wzrostu śmiertelności – wojny, epidemie, klęski żywiołowe, wysoki poziom przemocy – per saldo zwiększa dobrobyt społeczny. Wszystko, co wydłuża średnią długość życia – praworządność, pokój, higiena i porządek – dobrobyt zmniejsza. Kiedy więc w takim społeczeństwie pojawi się władca tyran, który opodatkuje poddanych, aby za uzyskane środki wybudować jakieś mniej lub bardziej przydatne, ale zawsze monumentalne budowle, to znów długoterminowo zmieni się wyłącznie liczba ludności, natomiast jej przeciętne dochody pozostaną bez zmian. Jeżeli zamiast jednostkowego tyrana podstawimy do modelu uprzywilejowaną grupę społeczną – arystokrację, która będzie wyzyskiwać lud, czyli resztę populacji, i przechwytywać nieproporcjonalnie do swojej liczebności wysoką część dochodu, wynik będzie jeszcze bardziej przewrotny. Arystokracja, gnębiąc lud, będzie się oczywiście pławić w luksusie, ale uciskany lud bynajmniej od tego wyzysku nie zbiednieje, tylko po prostu zmniejszy swoją liczebność. Ustali się nowy stan równowagi, w której lud, choć mniej liczny, będzie żył tak jak wcześniej, natomiast dobrobyt arystokracji pozostanie nieproporcjonalnie wysoki. Ponieważ równocześnie ten sam produkt rozdzielany będzie pomiędzy mniejszą liczebnie populację (lud i arystokrację łącznie), zatem średni poziom dobrobytu… wzrośnie!

„Taniec wieśniaków” – obraz Pietera Bruegla Starszego namalowany ok. 1568 r.

„Taniec wieśniaków” – obraz Pietera Bruegla Starszego namalowany ok. 1568 r.

Oleg Golovnev/shutterstock

Im większy jest wyzysk ludu, im więcej arystokracja zgarnia dla siebie, tym wyższy jest ogólny dobrobyt. Zmartwieniem arystokracji jest tylko utrzymanie swojego niskiego udziału w populacji. Wszak mając dużo większe od ludu dochody, arystokracja ma też dużo większy przyrost naturalny. Teoretycznie arystokracja może poradzić sobie z tym problemem na cztery sposoby. Może skierować nadmiar swoich potomków do ekspansji zewnętrznej, na podbój nowych ziem i ludów, których arystokracją mogliby się owi nadmiarowi potomkowie stać. Może zmniejszyć swoją rozrodczość a, np. poprzez selektywne dzieciobójstwo czy uniemożliwiając części swoich reprezentantów płodzenie. Może też arystokracja, prowadząc ryzykowny tryb życia, polowania, turnieje, wojny, pojedynki, zmniejszyć swoją średnią długość życia L. Może też po prostu pogodzić się z tym, że nadmiarowa część jej potomków spadnie do niższej klasy społecznej, zasilając szeregi ludu. W maltuzjanizmie regułą jest deklasacja, a nie, jak dzisiaj, awans społeczny, choć ten ostatni też może zachodzić. W świetle opisanych rozwiązań tego modelu brak jakichkolwiek wyraźnych zmian w poziomie przeciętnego dobrobytu na przestrzeni tysiącleci przestaje być czymś dziwnym i staje się wręcz oczywistością.

Maltuzjanizm to teoria, która do dzisiaj jest opacznie rozumiana, jeżeli wręcz nie celowo przeinaczana. Wbrew często spotykanym twierdzeniom nie przewiduje on żadnego „przeludnienia”. Przy stałym poziomie produkcji na jakimś terenie jego zaludnienie też pozostaje stałe. Nie ma też mowy o egzystencji „na pograniczu śmierci głodowej”. Dobrobyt pułapki maltuzjańskiej znajduje się na wyższym o czynnik 1/(a*L) niż „głodowe” P(o) poziomie, a nawet przy stosunkowo gwałtownym spadku zasobów w wyniku np. jakiejś klęski żywiołowej, na długo przed tym, zanim ludzie zaczną umierać z głodu, przestają się oni rozmnażać.

„Pożegnanie z jałmużną”

Tyle teoria Malthusa. Jednak ostatecznym sprawdzianem każdego modelu jest skonfrontowanie go z rzeczywistością i zbadanie, na ile jest on z nią zgodny. Takiej weryfikacji podjął się Gregory Clark w swojej książce „Pożegnanie z jałmużną”. Wynik tytanicznej pracy, jaką wykonał, jest jednoznaczny. Dokładnie wszystkie społeczeństwa i cywilizacje na Ziemi od zarania historii aż do końca XVIII wieku funkcjonowały według modelu maltuzjańskiego. We wszystkich z nich zmiany technologiczne i organizacyjne przekładały się długofalowo na zmiany zaludnienia, natomiast w żaden sposób na przeciętny poziom dochodu.

Thomas Malthus (1766–1834)

Thomas Malthus (1766–1834)

Thomas Robert Malthus. Mezzotint by John Linnell, 1834. Wellcome Collection. Public Domain Mark. [ya

Wszędzie katastrofy, przemoc, zarazy oraz wojny podnosiły dobrobyt, czego najbardziej spektakularnym przykładem jest rozkwit renesansowej Europy po przejściu epidemii czarnej śmierci. Zawsze też następował w tym względzie regres, kiedy tylko średnia długość życia znów rosła. Wiele z tych cywilizacji podejmowało zadziwiające wysiłki inwestycyjne, wznosząc piramidy i wielkie mury, termy oraz niebotyczne katedry bez zauważalnych perturbacji w gospodarce.

Od neolitu regułą jest też wyodrębnienie zażywającej niesłychanych zbytków arystokracji i gigantyczne nierówności społeczne. W celu utrzymania swojej niskiej liczebności warstwy uprzywilejowane faktycznie stosowały opisane w poprzednim akapicie strategie – w różnych proporcjach. Udział młodszych, pozbawionych perspektyw na odziedziczenie pozycji społecznej, synów arystokratów w takich wydarzeniach, jak krucjaty, dymitriady czy konkwista Ameryki, jest powszechnie znany. Podobne podłoże miały też najazdy wikingów. W Europie regułą było też obsadzanie przez arystokratów stanowisk kościelnych, do czego wymagany był od nich celibat. W Chinach – kastrowanie ich. Również poziom przemocy i prawdopodobieństwo śmierci z jej przyczyny aż do XIX w. były wśród arystokracji znacznie wyższe niż wśród prostego ludu. Dopiero rewolucja przemysłowa odwróciła te proporcje do znanych nam dzisiaj. Gdyby w tamtych czasach przyznawano Nagrodę Nobla, Thomas Malthus z pewnością zostałby jednym z jej czołowych laureatów.

Jednak był też Malthus wyjątkowym pechowcem. Stworzywszy tak doskonale dopasowany model, nie zdawał sobie sprawy, że nadchodzą czasy, które wyślą go do lamusa. Właśnie za czasów Malthusa zaczęła się bowiem rewolucja przemysłowa, która model maltuzjański unieważniła i – zastępując ziemię kapitałem jako głównym środkiem produkcji – stworzyła społeczeństwo, które znamy dzisiaj. Społeczeństwo od maltuzjańskiego całkowicie odmienne.

Opanowując ogień, rodzaj homo stał się, z ekologicznego punktu widzenia, drapieżnikiem szczytowym. Polował na wszystkie inne gatunki, żaden natomiast, poza ewentualnie innymi ludźmi, nie polował na niego. Termiczna obróbka pożywienia, uwalniając ze spożywanych posiłków znacznie więcej niż z surowizny kalorii, umożliwiła ewolucyjny wzrost mózgu, tworzenie zaawansowanych narzędzi, w tym „narzędzi drugiego rzędu” – narzędzi używanych do produkcji innych narzędzi, oraz zaskakująco wysublimowanych dzieł sztuki, w tym do dzisiaj zatykającego dech w piersiach malarstwa jaskiniowego. Ale i też na tym się to zatrzymało. Mimo swojej inteligencji łowcy-zbieracze nie mogli pozyskać z ekosystemu więcej niż kilka procent uwięzionej w nim energii słonecznej, czyli tzw. produkcji pierwotnej netto. W konsekwencji ich liczebność, tak samo jak liczebność wszystkich innych drapieżników, była regulowana przez równania znane w ekologii pod nazwą modelu Lotki-Volterry.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Andrew Jackson. Prezydent, który chciał pobić wyborcę
Historia świata
Czy Konstytucja 3 maja była drugą ustawą zasadniczą w historii świata?
Historia świata
Jakie były początki Święta 1 Maja?
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Niemieckie „powstanie” przeciw Hitlerowi. Dziwny zryw w Bawarii