Kilka lat temu popularny amerykański bloger podróżniczy Andreas Moser pisał: „Zanim pojechałem do Azerbejdżanu, byłem jak wy: nie znałem Hejdara Alijewa. Ale już następnego dnia po przyjeździe byłem nim zmęczony. Chcesz tego czy nie, Alijew będzie twym przewodnikiem i nieustannym towarzyszem w Azerbejdżanie. Kiedy lecisz do Baku, lądujesz na lotnisku Hejdara Alijewa, jadąc pociągiem, pojedziesz ekspresem im. Hejdara Alijewa na dworzec Hejdara Alijewa. Potem bulwarem Hejdara Alijewa pójdziesz na plac Hejdara Alijewa, mijając fundacje im. Hejdara Alijewa, szkoły im. Hejdara Alijewa oraz Instytut Hejdara Alijewa. Jadąc autem, miniesz jego zdjęcia na każdym skrzyżowaniu czy rondzie”.
Sarkazm Amerykanina jest o tyle chybiony, że wśród dawnych aparatczyków, którzy przechwycili władzę w świeżo uniezależnionych od Kremla republikach, Alijew mógłby uchodzić za powściągliwego. Innym zdarzało się budować sobie pomniki ze złota, obracające się w ślad za ruchem słońca, czy przemianowywać miasta na swoją cześć. Na ich tle Aleksander Łukaszenko wychodzi na postać wręcz bezbarwną i nudną.
Duchy Kaukazu
Podręcznikowym przykładem przeskoczenia z szeregów partyjnych na stanowisko lidera nowo powstałego państwa mógłby być choćby Łeonid Krawczuk, pierwszy prezydent Ukrainy.
Krawczuk działał w partii komunistycznej od 1958 r., pracował i dokształcał się w instytucjach przyległych do Komitetu Centralnego KPZR, w latach 80. ub. wieku zasiadał w Komitecie Centralnym Komunistycznej Partii Ukrainy, u schyłku imperium zaś wylądował w Biurze Politycznym KPU. Cokolwiek jednak by o Krawczuku powiedzieć, to wieloletni weteran partyjnych bojów wyczuł ducha czasów i od 1990 r. jasno wspierał działania niepodległościowe. W efekcie w wyborach prezydenckich 1 grudnia 1991 r. pokonał kandydatów opozycji i tydzień później to on podpisywał już, wraz z Borysem Jelcynem i Stanisłauem Szuszkiewiczem, porozumienie białowieskie o rozwiązaniu ZSRR.
Na tle swoich następców i rywali Krawczuk prezentuje się dziś jako mąż stanu. Zanim w 1994 r. przegrał wybory prezydenckie z Łeonidem Kuczmą, uregulował status niepodległej Ukrainy, rozstrzygnął o losie składowanego na jej terenie arsenału jądrowego i o statusie Floty Czarnomorskiej. Władzę oddał bez większego oporu, do końca pierwszej dekady XXI w. zadowalając się statusem deputowanego w Radzie Najwyższej i członka ukraińskiej partii socjaldemokratycznej. W oczach znacznej części rodaków skompromitowało go jednak poparcie dla Wiktora Janukowycza, którego rzekome zwycięstwo wyborcze doprowadziło do pierwszej pomarańczowej rewolucji i powtórki wyborów. Mimo rozmaitych konsekwencji (m.in. pozbawienie tytułu honoris causa Akademii Kijowsko-Mohylańskiej) konsekwentnie opowiadał się po stronie Janukowycza, choć dekadę później – w czasie powtórnej rewolucji na Majdanie – już przezornie milczał. Ostatecznie w połowie 2020 r. wrócił do gry, kierując ukraińską delegacją w trójstronnej grupie kontaktowej ds. uregulowania konfliktu rosyjsko-ukraińskiego w Donbasie.