Kardynał Stefan Wyszyński po raz ostatni spojrzał na obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i nie bez wahania jako pierwszy chwycił za pióro. Przełamał swoje narodowo-patriotyczne opory i złożył podpis pod listem, który tylko zaaprobował. Nie był jego autorem. Niepodważalna pozycja prymasa w Episkopacie przesądziła o przyjęciu dokumentu. Każdy z obecnych 36 polskich biskupów, którzy przybyli do Rzymu na ostatnią sesję soboru watykańskiego II – reszcie nie wydano paszportów – podpisał się pod prymasem. Większość zebranych z wypiekami na twarzy. Bo w ten zimny jesienny wieczór, 18 listopada 1965 r., Papieski Instytut Polski w Rzymie stał się areną burzliwej debaty. Czy przyjąć list, którego tekstu w języku polskim żaden z obecnych nie widział na oczy. Epistołę sporządzono od razu po niemiecku. Ale jej prawdziwy dynamit skrywało ostatnie, przeszywające w swej wymowie zdanie: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Padało ono 20 lat po wojnie, zaledwie 20 lat po tym, kiedy kominy w Auschwitz przestały dymić. Wyszyński zdawał sobie sprawę z politycznej miny, na jaką wstępuje.