Pierwszy król Polski
Jednak gdzieś ponad zwykłym życiem rodziło się poczucie wspólnoty. Polska równała się imperium Bolesława, a możni z różnych krain widzieli, że bardziej opłaca się im stanąć po stronie tego władcy niż próbować stawiać mu opór. Jednocześnie w ogniu wojny Dziadoszanie, Ślężanie czy Mazowszanie przetapiali się w polskie rycerstwo. Plemienne czy lokalne podziały schodziły na drugi plan.
Rodziło się pytanie, na ile zadzierzgnięte więzi okażą się trwałe? Charyzmatyczny wódz był klamrą łączącą wszystkie krainy, ale blask Bolesława powoli przygasał. Gruby, starzejący się władca już nie miał siły ani ochoty, by prowadzić swych wojowników do ościennych krajów. Zresztą, czy jakimkolwiek osiągnięciem mógłby przesłonić to, co już osiągnął?
Cieniem na księcia kładła się klątwa rzucona przez Gaudentego, tym bardziej, że zawsze starał się występować jako obrońca wiary i godny trybutariusz Świętego Piotra, Księcia Apostołów. Anatema została wprawdzie cofnięta, lecz to za mało.
Należało zniwelować klątwę swoistą „antyklątwą”, a taką byłaby koronacja. Namaszczenie świętymi olejami i położenie korony na głowie było czymś zbliżonym do sakramentu, potwierdzeniem bliskości władcy i sfery sacrum. Tylko tyle i aż tyle.
W istocie Bolesław był królem od dawna. Czyż nie rządził swym ludem? Czy nie wybijał denarów z tytułem łacińskim napisem „rex” (król)? Czy od czasu zjazdu w Gnieźnie w 1000 roku nie mógł mianować biskupów? Zresztą dla słowiańskich poddanych większe znaczenie miały uroczystości w rodzaju zasiedzenia na kamiennym tronie w Pradze czy nałożenia pierzastej korony Morawian. Książę, kniaź, król… Nie widzieli w tym różnicy.
Bolesław pragnął jednak prawdziwej koronacji. Prawdopodobnie jesienią 1024 roku, kiedy po śmierci cesarza Henryka II w Rzeszy trwało zamieszanie związane z wyborem jego następcy, polskie poselstwo ruszyło do Rzymu z prośbą o koronę królewską. Papież Jan XIX wyraził zgodę.
Przypuszczalnie w Wielkanoc 1025 roku w katedrze gnieźnieńskiej arcybiskup Hipolit namaścił Bolesława świętym olejem i włożył na jego głowę królewską koronę. Gruby, schorowany król może przeczuwał, że to piękne i symboliczne zwieńczenie jego żywota.
Można pokusić się o hipotetyczną listę świadków uroczystości. Rodzina królewska, czyli synowie Mieszko Lambert i Otto, kilkuletnia córka Matylda, synowa Rycheza, w której żyłach płynęła cesarska krew, wnuk Kazimierz Karol oraz wszyscy inni, nieodnotowani przez kronikarzy. Polscy biskupi, ledwie niektórzy znani z imienia. Może żyli jeszcze i przybyli uczestniczący w pamiętnym zjeździe gnieźnieńskim biskup wrocławski Jan, przebiegły opat Tuni, rycerz Stoigniew, poznany w Kijowie Anastazy…
Ale zabrakło wielu towarzyszek i towarzyszy Bolesława. Odeszli do zaświatów, zmarli w wyniku chorób lub polegli na wojnach prowadzonych przez księcia żądnego sławy. Zabrakło biskupa poznańskiego Ungera, wiernego współpracownika z pierwszych lat rządów. Zabrakło libickiego księcia Sobiesława, poległego w Pradze. Zabrakło Borysa i Wszemysła, możnych powieszonych na rozkaz Henryka. Zabrakło Reinberna, zmarłego w ruskim więzieniu. I wielu, wielu innych. Przede wszystkim nie było Emnildy, jego ukochanej Emnildy, którą niebawem miał spotkać ponownie.
Fragment książki Michaela Morysa-Twardowskiego „Chrobry Rex. Pierwszy z królów”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont. Tytuł, lead i skróty pochodzą od redakcji
CHROBRY REX. PIERWSZY Z KRÓLÓW Znak Horyzont, Kraków 2025