Ostatnie bitwy i koronacja Chrobrego

Wyprawa zbrojna ok. 1020 r. zdawała się koniecznością, bo w kraju Prusów misjonarze zamiast wiernych znajdowali śmierć. Tą wyprawą Bolesław ukończył proces tworzenia imperium, czego doniosłym zwieńczeniem stała się koronacja Chrobrego na króla Polski w 1025 r.

Publikacja: 18.04.2025 04:42

Ostatnie bitwy i koronacja Chrobrego

Foto: Nina-marta/Wikimedia Commons/ CC 3.0

Przypuszczalnie około 1020 roku Bolesław Chrobry wyruszył na jedną z ostatnich wypraw wojennych, może nawet ostatnią w swoim życiu. Przekroczył już pięćdziesiątkę, poważnie się roztył, zdrowie musiało szwankować. Mając w perspektywie całe dnie spędzone na koniu, przedzieranie się przez lasy i puszcze, noce w szałasach lub namiotach – słowem, wszystkie niewygody związane z uprawianiem wojny, mógł zarzucić pomysł osobistego udziału w kampanii. Jak policjant z „Zabójczej broni”, grany przez Danny’ego Glovera, mógł stwierdzić: „I’m too old for this shit” (w tradycyjnym tłumaczeniu: „Jestem na to za stary”).

Ciało na wagę złota

Nie była to jednak zwykła wyprawa wojenna. Jej celem były krainy zamieszkałe przez Prusów, a Bolesław wierzył, że Bóg ma dla niego plan, którym było nawrócenie tego ludu. Można się domyślać, że starzejący się książę jeszcze raz poczuł żądzę sławy i osobiście poprowadził swoich wojów.

Wyprawa zbrojna zdawała się koniecznością, bo w kraju Prusów misjonarze zamiast wiernych znajdowali śmierć. W 997 roku ruszył tam biskup praski Wojciech z dwoma towarzyszami. Przezorny Bolesław dał mu obstawę w postaci 30 wojów. Duchowny odesłał ich do księcia, co przyniosło opłakane skutki. Najpierw zatrzymał się na małej wyspie, gdzie uderzono go wiosłem. W innej osadzie mówił do jej mieszkańców:

 – Przyczyną naszej podróży jest wasze zbawienie, abyście porzuciwszy głuche i nieme bałwany, uznali Stwórcę waszego, który jest jedynym Bogiem i poza którym nie ma innego boga; abyście wierząc w imię jego, mieli życie i zasłużyli na zażywanie w nagrodę niebiańskich rozkoszy w wiecznych przybytkach.

W odpowiedzi zobaczył ręce zaciśnięte na broni i usłyszał zgrzytanie zębów.

 – Uważaj, to za wielkie szczęście żeś aż tutaj bezkarnie przybył; lecz jak szybki powrót może ci uratować życie, tak najmniejsza zwłoka przyniesie ci śmierć – ostrzegał jeden z miejscowych. – Nas i cały ten kraj, na którego krańcach my mieszkamy, obowiązuje wspólne prawo i jeden sposób życia. Wy zaś, którzy rządzicie się innym i nieznanym prawem, jeśli tej nocy nie pójdziecie precz, jutro zostaniecie ścięci.

Czytaj więcej

Paweł Łepkowski: Gaude, mater Polonia!

Wojciech posłuchał mądrej rady i ruszył w drogę. Kilka dni później odprawił mszę na zdawało się pustej polanie, która okazała się świętym gajem. Wzburzyło to miejscowych. Pruski kapłan imieniem Sicco ogromnym oszczepem przebił mu serce. Odciętą głowę zamordowanego wbito na pal.

Minęło kilka dni.

Jakiś wędrowiec zauważył głowę, schował ją do sakwy, udał się do Gniezna i sprzedał Bolesławowi. Polski książę, dowiedziawszy się o okolicznościach śmierci praskiego biskupa, wysłał posłańców do Prus, którzy wykupili resztę ciała męczennika.

Podobnie skończył inny misjonarz, Bruno z Kwerfurtu, który znalazł się w kraju Prusów na początku 1009 roku. On sam został ścięty, a jego kapelanów powieszono. Podobno jednemu z towarzyszów misjonarza, imieniem Wipert, wyłupiono oczy. W każdym razie kilka lat później po europejskich klasztorach krążył ślepiec, który zaklinał się, że przebywał u boku Brunona w czasie jego ostatniej wyprawy.

„Piastowski Wietnam”

Wyprawa na kraj Prusów była nie lada wyzwaniem. Jak pisał jeden z kronikarzy, ich ziemie są „zupełnie pozbawione sztucznego obwarowania, lecz niedostępne z powodu naturalnego położenia. U samego wstępu jest matecznik zewsząd zarosły gąszczem ciernistych krzaków, gdzie pod zielenią trawy kryje się otchłań błotnej smoły”.

Rozległe puszcze, nieprzeniknione lasy, zdradliwe bagna, a do tego sami Prusowie, którzy „w ciasnocie lub gęstwinie lasu wolą się bić niż na otwartym polu”. Określenie w stylu „piastowski Wietnam” wcale nie będzie nadużyciem.

Prusowie liczyli nie tylko na naturę. Tworzyli zasieki, zbudowane ze ściętych drzew i krzewów, wzmacniane kamieniami i palami. Miejscowi nazywali je korto. Wprawdzie ich język od stuleci jest martwy, lecz samo słowo korto przetrwało – chociażby w nazwie Kortowo, słynnego miasteczka uniwersyteckiego w Olsztynie, i urokliwego Jeziora Kortowskiego. Sforsować owo korto nie było łatwo. O Prusach mówiono, że „gdy najedzie ich jakie wojsko, żaden się nie ociąga i rąbie mieczem, aż zginie”.

W takich sytuacjach przydaliby się zaufani przewodnicy. Bolesław Chrobry umiał stworzyć znakomitą siatkę wywiadowczą, a jego agenci i szpiedzy objeżdżali bez mała pół Europy. Prusowie jednak strzegli tajemnicy swych granic. Jeżeli któryś z nich wpuścił nieprzyjaciela do kraju, to zabijano go, palono mu dom, zabierano majątek, a żonę i synów sprzedawano w niewolę.

„Koronacja pierwszego króla Polski” – obraz Jana Matejki z 1889 r.

„Koronacja pierwszego króla Polski” – obraz Jana Matejki z 1889 r.

Foto: Zamek Krolewski w Warszawie/Wikipedia

Lud, który tak zachłannie bronił swojej wolności, był ciekawy. Niebieskoocy, o rumianych twarzach, nie mieli wielu grodów. Podstawową jednostką były lauksy, składające się zwykle z jednego dworu, gdzie żył jego założyciel z rodziną i czeladzią. Prusowie upijali się kumysem i miodem pitnym, lecz w przeciwieństwie do sąsiednich Słowian nie konsumowali piwa. Panowało wśród nich wielożeństwo. W przypadku klęsk głodu zabijali dzieci. Uchodzili jednak za wyjątkowo ludzki naród, bo pomagali rozbitkom. „Chętnie przychodzą z pomocą tym, którzy znajdują się w niebezpieczeństwie na morzu lub zostali napadnięci przez piratów” – notował kronikarz Adam z Bremy.

Panował wśród nich również zwyczaj, że dóbr ruchomych nie dziedziczono, lecz walczono o nie w wyścigach konnych. Stypy trwały miesiąc, czasami dwa, a jak zmarły był bogaty – to i pół roku. Przez ten czas ciało nieboszczyka leżało w domu i nie gniło, bo Prusowie posiedli umiejętność „tworzenia zimna”.

Czynili z niej użytek nie tylko przy konserwacji zwłok, lecz także do zamrażania wody (lub piwa, jeżeli trafił się wyjątkowo smakosz tego trunku) niezależnie od pory roku. Tłumacząc relacje średniowiecznych kronik na język współczesnej nauki, Prusowie dokonali chemicznego odkrycia. Szerzej w 2006 roku sprawę wyjaśnił na łamach czasopisma „Pruthenia. Pismo poświęcone Prusom i ludom bałtyckich” Kazimierz Madela: „Chodzi tu o reakcje chemiczne pewnych soli mineralnych z pokruszonym lodem. W połączeniu z lodem sole te ulegają rozpuszczeniu. Jest to reakcja endotermiczna i w jej trakcie pobierana jest energia cieplna z otoczenia. W efekcie prowadzi to do obniżenia temperatury mieszaniny znacznie poniżej zera stopni (…). Nic nie stoi na przeszkodzie, aby przypuszczać, iż Prusowie przypadkowo odkryli, że mieszanina soli z lodem silnie oziębia”.

O tym wszystkim mógł się dowiedzieć Bolesław od pruskich kupców, handlujących woskiem oraz futerkami bobrów, kun i wiewiórek. Słuchał też chciwie informacji o krainach, na które były podzielone Prusy, o niesnaskach między ich mieszkańcami i o ambitnych możnych, których można było wykorzystać.

Koniec Ludzi Siedzących na Krańcu

Ciężkie musiały być walki toczone przez wojów Bolesława z Prusami. Długimi tygodniami przedzierali się przez puszcze, maszerowali po drewnianych pomostach, wystających niewiele ponad powierzchnie bagien, z trudem zdobywali strażnice i poszczególne lauksy.

Echa tych walk mogły przetrwać w podaniu o ludzie Galindów, których nazwa może oznaczać – jak proponuje część językoznawców – Ludzie Siedzący na Krańcu. Było to plemię, rzeczywiście mieszkające na krańcu pruskiego świata, bo od strony południowej graniczyli ze słowiańskimi Mazowszanami, poddanymi Chrobrego.

Nie sposób rzeczonego podania osadzić dokładnie w czasie. Jeżeli nawet te wydarzenia nie rozegrały za czasów Bolesława, to pokazują pewien mechanizm, który polski książę, tak sprytnie wyzyskujący lokalne zaszłości, z pewnością wykorzystał. Podanie głosi, że Galindowie „z radością wyprawili się do sąsiedniej chrześcijańskiej ziemi”. Wielu ludzi wzięli do niewoli, ale ściągnęli tym wyprawę odwetową – a chrześcijanie, wbrew zasadom swej wiary, nie okazywali miłosierdzia i wycięli w pień galindzkich wojowników. Wtedy sąsiedni lud Sudowów, których zwano też Jaćwingami, wkroczył do bezbronnego kraju Galindów i uprowadził wszystkich jego mieszkańców. „Dlatego ziemia owa aż do naszych czasów pozostała opustoszała” – kończy się legenda, spisana około 1325 roku.

Czytaj więcej

Królewska koronacja Bolesława Chrobrego

O zdobyczach pruskich Bolesława Chrobrego niewiele wiadomo. Podbił ziemie Pomezan zwane Pomezanią, co znaczyło Kraj Lesisty, ziemie Sasinów zwane Sasinią, co znaczyło Kraj Zajęcy, i ziemie Galindów. Może, zachęcony sukcesami, ruszył dalej, zmuszając kolejne pruskie plemiona, by uznały jego władzę. Przygotowywał grunt do chrystianizacji swoich pruskich ziem, lecz poważniejszy niż skromna obstawa przydzielana misjonarzom. Księżna lotaryńska Matylda stwierdziła, że polski książę „uczynił zbrojnie to, czego święci nauczyciele zdziałać nie mogli słowem, nakłaniając do Stołu Pańskiego barbarzyńskie i najsurowsze ludy”. Przypuszcza się – chociaż archeolodzy dalecy są od jednomyślności – że być może w ostatnich latach panowania Bolesława Chrobrego w Chełmnie, czyli stosunkowo niedaleko od pruskich ziem, przystąpiono do budowy trójnawowej bazyliki, idealnego „centrum dowodzenia” dla przyszłej misji.

Ostatni element układanki

Wyprawą na Prusy zwieńczył Bolesław proces tworzenia imperium. Rozległy był kraj Chrobrego, nawet bez utraconych Pragi, Miśni i Kijowa. Nikomu z rodu Piastów nie udało się dorównać Chrobremu – ani jego przodkom, ani jego potomkom, chociaż ród Piastów miał trwać jeszcze dwadzieścia trzy pokolenia! Tygodnie zajmowało przemierzenie włości Bolesława – od Morza Bałtyckiego po południowe krańce Moraw czy od rzeki Łaby po rzekę Bug.

Zamieszkiwały je rozmaite plemiona. Wypędziwszy przyrodnich braci, Bolesław opanował potężne grody w Gnieźnie, Poznaniu i Gieczu wraz z otaczającą je „krainą pól”, czyli Polską. Jednocześnie mianem Polski zaczęto określać wszystkie posiadłości Bolesława i jego potomków z rodu Piastów, więc z czasem ową „krainę pól” nazwano Starą Polską, a później Wielkopolską, co trwa po dziś dzień.

Pod władzą Bolesława znaleźli się również Pomorzanie z grodami w Gdańsku i Kołobrzegu, Mazowszanie z grodami we Włocławku i Kruszwicy, Lędzianie z grodem w Sandomierzu, Ślężanie z grodami we Wrocławiu i Niemczy, Dziadoszanie z grodami w Głogowie i Krośnie, Opolanie z grodem w Opolu.

Sam do tych ziem dorzucił kolejne. Wyrwał czeskim książętom najpierw Kraków i ziemię Gołęszyców z Cieszynem i Grodźcem nad Morawicą, później całe Morawy. Po drugiej stronie Tatr wziął w swoje panowanie kilkadziesiąt, jeżeli nie setkę, grodów, z których wcześniej daniny pobierali Madziarzy. Po latach wojen z niemieckim królem Henrykiem utwierdził swoją władzę nad Łużyczanami, których najdalej wysuniętym na zachód grodem był położony w bagnistej okolicy Dolny Ług (dzisiejsze Doberlug-Kirchhain), i nad Milczanami, zamieszkującymi urodzajne ziemie lessowe nad górną Sprewą, których kraj zwano Milskiem, a największym grodem był Budziszyn. Na wschodzie zaś włości Bolesława sięgały po grody Przemyśl i Czerwień. Wreszcie na północy ukorzył pruskie ludy Pomezan, Sasinów i Galindów, a może też i inne.

Bolesław I Chrobry wykupuje ciało świętego Wojciecha z rąk Prusów, fragment Drzwi Gnieźnieńskich

Bolesław I Chrobry wykupuje ciało świętego Wojciecha z rąk Prusów, fragment Drzwi Gnieźnieńskich

Foto: Mathiasrex, Maciej Szczepańczyk / Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International licens

Każde plemię miało swoje zwyczaje, tradycje i podania – i kultywowało je. Przeciętny Gołęszyc czy Mazowszanin z racji płacenia daniny księciu Bolesławowi nie określał się nagle Polakiem. Ich życie płynęło innymi torami niż to, co nazywamy dziejami politycznymi – o czym historycy jakże często zapominają. Ludzie z przeszłości są dla nas jak odległy lud, którego kulturę próbujemy zrozumieć. Oni żyli w świecie, gdzie tęcza piła wodę, kamienie same rosły, a gwiazdy czarowały zioła.

To rozbawione gromady dzieci, z których trzecia część nie dożyje dwudziestego roku życia. To rolnik walczący każdego dnia z ziemią o to, by wydała plon. To trzydziestoletnia kobieta o spracowanych rękach sześćdziesięciolatki. To ponury bartnik, hodowca pszczół, żyjący na odludziu… Może, patrząc w gwieździste niebo, czasami rozmyślali o księciu Bolesławie, któremu oddawali daniny, i o rozlicznych krainach, którymi władał. Ale raczej nic ponadto.

Pierwszy król Polski

Jednak gdzieś ponad zwykłym życiem rodziło się poczucie wspólnoty. Polska równała się imperium Bolesława, a możni z różnych krain widzieli, że bardziej opłaca się im stanąć po stronie tego władcy niż próbować stawiać mu opór. Jednocześnie w ogniu wojny Dziadoszanie, Ślężanie czy Mazowszanie przetapiali się w polskie rycerstwo. Plemienne czy lokalne podziały schodziły na drugi plan.

Rodziło się pytanie, na ile zadzierzgnięte więzi okażą się trwałe? Charyzmatyczny wódz był klamrą łączącą wszystkie krainy, ale blask Bolesława powoli przygasał. Gruby, starzejący się władca już nie miał siły ani ochoty, by prowadzić swych wojowników do ościennych krajów. Zresztą, czy jakimkolwiek osiągnięciem mógłby przesłonić to, co już osiągnął?

Cieniem na księcia kładła się klątwa rzucona przez Gaudentego, tym bardziej, że zawsze starał się występować jako obrońca wiary i godny trybutariusz Świętego Piotra, Księcia Apostołów. Anatema została wprawdzie cofnięta, lecz to za mało.

Należało zniwelować klątwę swoistą „antyklątwą”, a taką byłaby koronacja. Namaszczenie świętymi olejami i położenie korony na głowie było czymś zbliżonym do sakramentu, potwierdzeniem bliskości władcy i sfery sacrum. Tylko tyle i aż tyle.

W istocie Bolesław był królem od dawna. Czyż nie rządził swym ludem? Czy nie wybijał denarów z tytułem łacińskim napisem „rex” (król)? Czy od czasu zjazdu w Gnieźnie w 1000 roku nie mógł mianować biskupów? Zresztą dla słowiańskich poddanych większe znaczenie miały uroczystości w rodzaju zasiedzenia na kamiennym tronie w Pradze czy nałożenia pierzastej korony Morawian. Książę, kniaź, król… Nie widzieli w tym różnicy.

Bolesław pragnął jednak prawdziwej koronacji. Prawdopodobnie jesienią 1024 roku, kiedy po śmierci cesarza Henryka II w Rzeszy trwało zamieszanie związane z wyborem jego następcy, polskie poselstwo ruszyło do Rzymu z prośbą o koronę królewską. Papież Jan XIX wyraził zgodę.

Przypuszczalnie w Wielkanoc 1025 roku w katedrze gnieźnieńskiej arcybiskup Hipolit namaścił Bolesława świętym olejem i włożył na jego głowę królewską koronę. Gruby, schorowany król może przeczuwał, że to piękne i symboliczne zwieńczenie jego żywota.

Można pokusić się o hipotetyczną listę świadków uroczystości. Rodzina królewska, czyli synowie Mieszko Lambert i Otto, kilkuletnia córka Matylda, synowa Rycheza, w której żyłach płynęła cesarska krew, wnuk Kazimierz Karol oraz wszyscy inni, nieodnotowani przez kronikarzy. Polscy biskupi, ledwie niektórzy znani z imienia. Może żyli jeszcze i przybyli uczestniczący w pamiętnym zjeździe gnieźnieńskim biskup wrocławski Jan, przebiegły opat Tuni, rycerz Stoigniew, poznany w Kijowie Anastazy…

Ale zabrakło wielu towarzyszek i towarzyszy Bolesława. Odeszli do zaświatów, zmarli w wyniku chorób lub polegli na wojnach prowadzonych przez księcia żądnego sławy. Zabrakło biskupa poznańskiego Ungera, wiernego współpracownika z pierwszych lat rządów. Zabrakło libickiego księcia Sobiesława, poległego w Pradze. Zabrakło Borysa i Wszemysła, możnych powieszonych na rozkaz Henryka. Zabrakło Reinberna, zmarłego w ruskim więzieniu. I wielu, wielu innych. Przede wszystkim nie było Emnildy, jego ukochanej Emnildy, którą niebawem miał spotkać ponownie.

Fragment książki Michaela Morysa-Twardowskiego „Chrobry Rex. Pierwszy z królów”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont. Tytuł, lead i skróty pochodzą od redakcji

CHROBRY REX. PIERWSZY Z KRÓLÓW Znak Horyzont, Kraków 2025

CHROBRY REX. PIERWSZY Z KRÓLÓW Znak Horyzont, Kraków 2025

Przypuszczalnie około 1020 roku Bolesław Chrobry wyruszył na jedną z ostatnich wypraw wojennych, może nawet ostatnią w swoim życiu. Przekroczył już pięćdziesiątkę, poważnie się roztył, zdrowie musiało szwankować. Mając w perspektywie całe dnie spędzone na koniu, przedzieranie się przez lasy i puszcze, noce w szałasach lub namiotach – słowem, wszystkie niewygody związane z uprawianiem wojny, mógł zarzucić pomysł osobistego udziału w kampanii. Jak policjant z „Zabójczej broni”, grany przez Danny’ego Glovera, mógł stwierdzić: „I’m too old for this shit” (w tradycyjnym tłumaczeniu: „Jestem na to za stary”).

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Mieszko z Piastów, cwany geniusz
Historia Polski
Bogusław Chrabota: Bóg jedyny, Bóg zmartwychwstały
Historia Polski
Królewska koronacja Bolesława Chrobrego
Historia Polski
Paweł Łepkowski: Gaude, mater Polonia!
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Historia Polski
Philip Earl Steele: Mieszko I był królem przed 1025 rokiem