Skotniccy w Sandomierzu: mała historia w wielkiej skali

Co łączy Florencję, Kraków i mały Sandomierz? „Wielka podróż” Michała i Elżbiety Skotnickich z początku XIX stulecia, którą tego lata przypomina Muzeum Zamkowe w Sandomierzu z całym jej fascynującym kontekstem.

Publikacja: 18.07.2024 14:45

Portrety Elżbiety i Michała Skotnickich z Muzeum Narodowego w Krakowie – fragment wystawy w Muzeum Z

Portrety Elżbiety i Michała Skotnickich z Muzeum Narodowego w Krakowie – fragment wystawy w Muzeum Zamkowym w Sandomierzu

Foto: M. Banaczek/Muzeum Zamkowe w Sandomierzu

„Egzekucja tej statuy jest [tak] doskonała, że Canova oglądając ją napisał ołówkiem: Canova fecit. Jakby chciał powiedzieć, że rad by podobną zrobić”. Tymi słowami polski podróżnik Stanisław Dunin-Borkowski opisał znaną niegdyś anegdotę o Antonio Canovie z początku XIX w. Dotąd niedościgniony geniusz klasycystycznej rzeźby miał tak zachwycić się nagrobnym pomnikiem Michała Skotnickiego w Santa Croce we Florencji, dłuta znacznie mniej cenionego Stefano Ricciego, że był gotów uznać je za swoje dzieło. Zachowany do dziś florencki nagrobek Skotnickiego jest jednak nie tylko arcydziełem sztuki czy atrakcją turystyczną, ale również ważnym świadectwem historycznym. Za śnieżnobiałym marmurem kryje się bowiem mała lokalna historia z podsandomierskiej wsi, mająca swój szeroki europejski wymiar i kontekst.

Opowiada o tym najnowsza wystawa czasowa Muzeum Zamkowego w Sandomierzu zatytułowana „Skotniccy – między Sandomierzem, Florencją a Krakowem” (otwarta do 1 września br.), prezentowana w tamtejszym zamku królewskim dzięki współpracy z takimi instytucjami jak: Zamek Królewski na Wawelu, Zamek Królewski w Warszawie, Muzea Narodowe w Krakowie i Warszawie, Biblioteka Jagiellońska, Ossolineum czy Narodowe Muzeum Sztuki w Kownie.

Dwa portrety

Najważniejszymi obiektami na wystawie nie jest, co prawda, opisany wyżej nagrobek (wciąż spokojnie stojący sobie we Florencji), ale dwa portrety głównych bohaterów wystawy, czyli tytułowych Skotnickich: wspomnianego Michała i jego żony Elżbiety z Laśkiewiczów. Ich autorem był François-Xavier Fabre, wybitny portrecista doby klasycyzmu, uczeń Jacques’a Louisa Davida, osiadły we Florencji. Nie są to jednak po prostu zwykłe wizerunki, ale spektakularne (w przypadku portretu Skotnickiej również pod względem skali) świadectwa „grand tour” tej pary do Włoch w latach 1803–1808, będącego przewodnim tematem wystawy. Muzeum Zamkowe w Sandomierzu opowiada bowiem o fenomenie „wielkich podróży”, typowym dla arystokratycznych elit nowożytnej Europy, poprzez skupienie się na tym jednym charakterystycznym sandomierskim przykładzie. Jest to swego rodzaju muzealne studium przypadku. Wielka wyprawa Skotnickich pozwala spojrzeć na dawne elitarne podróże zarówno od strony ich doniosłych skutków artystycznych (w przypadku Skotnickich mowa chociażby o wspomnianym nagrobku w Santa Croce oraz portretach Fabre’a), jak również ich fascynujących uwarunkowań społecznych. Sztuka na tej wystawie jest przede wszystkim punktem odniesienia dla refleksji historycznej.

Warto podkreślić, że pobyt Skotnickich we Włoszech przypadł na schyłkowy okres praktyki „wielkiego podróżowania”, której celem było przede wszystkim nabieranie światowej ogłady, w tym zwłaszcza wyrabianie gustu i na tej podstawie konsolidowanie potem swojej elitarnej pozycji po powrocie. Mamy więc tutaj do czynienia z dobrze ugruntowanym w kulturze zjawiskiem, które chyliło się w tym czasie ku zachodowi. Co było tego przyczyną? Z pewnością istotną rolę odegrały perturbacje wojen napoleońskich, a w nieco późniejszym okresie również wynalazek kolei (zwłaszcza jego upowszechnienie). Bardzo ważne były też jednak fundamentalne przemiany społeczne z przełomu XVIII i XIX wieku, które przyspieszyła Wielka Rewolucja Francuska, a w przypadku Polski upadek Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Stary świat szlacheckich elit, z jego hermetycznymi hierarchiami i elitarną ostentacją, której przejawem był „grand tour”, coraz wyraźniej zaczął ustępować miejsca bardziej demokratycznym relacjom – stawał się po prostu bardziej mieszczański. Tego świadectwem była również podróż Skotnickich. Bo choć miała ona cechy wcześniejszych wypraw tego typu, sama w sobie świadczyła o zachodzących już wówczas zmianach społecznych. Była to bowiem podróż potomka starego, choć nieco zubożałego szlacheckiego rodu, i jego bogatej, choć pozbawionej herbu żony.

Hrabiowska korona i złocona lada

Skotniccy herbu Bogoria byli rodem o korzeniach rycerskich, sięgających czasów rozbicia dzielnicowego (XII w.). Wywodzili się ze Skotnik koło Sandomierza i w średniowieczu byli związani głównie z ziemią sandomierską. Jako gałąź rodu Bogoriów należeli do możnowładczej elity za panowania ostatnich Piastów, a ich najwybitniejszym przedstawicielem okazał się arcybiskup gnieźnieński Jarosław, który zasłynął m.in. jako ważny polityk za czasów Kazimierza Wielkiego, koronator jego następcy Ludwika Węgierskiego, a także konsekrator gotyckiej katedry na Wawelu. Arcybiskup Skotnicki wsławił się też architektonicznymi inwestycjami, takimi jak nowa katedra w Gnieźnie. Również w Skotnikach zachował się do dziś mały gotycki kościół jego fundacji, z niezwykle ciekawymi ściennymi malowidłami. Średniowieczni Skotniccy pozostawili po sobie zresztą więcej architektonicznych pomników, takich jak romański zespół cystersów w Koprzywnicy koło Sandomierza (do dziś zachował się kościół wraz z jednym skrzydłem klasztoru).

Tak jak w przypadku wielu innych możnowładczych rodów, ich znaczenie zaczęło jednak z czasem maleć, zarówno to polityczne, jak i ekonomiczne. Po kilkuset latach, żyjący w XVIII wieku Konstanty Skotnicki, ojciec Michała, był już reprezentantem średniej szlachty, o znaczeniu tylko powiatowym. Odznaczał się jednak dużą ambicją: dążył do odzyskania dawnej pozycji Skotnickich, zwłaszcza z jego najbliższej rodziny. Miały mu w tym pomóc związki z wpływowym wojewodą sandomierskim Maciejem Sołtykiem, którego bratanek poślubił córkę Konstantego, Annę. Odzyskał również rodowe Skotniki, które stały się jego główną siedzibą. O jego ambicjach dobrze świadczy prezentowany na wystawie portret, do dziś pozostający w rękach rodziny i do II wojny światowej wiszący w dworze skotnickim. Konstanty został na nim ukazany z herbem Bogoria pod koroną hrabiowską. Choć sam tytułu hrabiowskiego nie miał, było to wyraźne nawiązanie do piastowskiej godności komesa (mylnie wówczas identyfikowanej z zachodnioeuropejskim hrabiostwem), którą dzierżył jeden z jego odległych przodków.

Ambicje ojca przejęły dzieci – najstarszy syn Onufry oraz Michał i córka Anna. Pierwszy z synów początkowo poszedł w ślady Konstantego, wspinając się po lokalnej drabinie politycznej. Ostatecznie jednak wybrał karierę duchowną, również dającą duże wpływy, a możliwą dzięki związkom z Sołtykami dobrze osadzonymi w kościelnych kręgach. Onufry został szybko kanonikiem katedralnym na Wawelu, współdecydując o wielkim majątku, który był własnością kapituły. W efekcie to na jego młodszego brata Michała spadła odpowiedzialność za kontynuację rodu w linii męskiej. Nie będąc zbyt bogatym (choć po rodzicach dziedziczył kilka majątków, w tym Skotniki), potrzebował mocnego finansowego wsparcia. Taka właśnie była geneza jego małżeństwa z Elżbietą Laśkiewicz, potomkinią kupców i bankierów, którzy w XVIII-wiecznym Krakowie wielokrotnie pełnili funkcje rajców i burmistrzów miejskich. Za panowania Stanisława Augusta Laśkiewiczowie uchodzili za najbogatszą rodzinę mieszczańską pod Wawelem. O ich znaczeniu oraz finansowych możliwościach dobrze świadczy prezentowana na wystawie wspaniała złocona lada (ozdobna skrzynia na cenne dokumenty) Krakowskiej Kongregacji Kupieckiej fundacji stryja Elżbiety (wypożyczona z Muzeum Krakowa). Jej ojciec, Wincenty Laśkiewicz (który w 1787 r. gościł w swoim domu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego), był jednak również człowiekiem bardzo ambitnym, myślącym o przekroczeniu społecznych granic swojego pochodzenia. Z braćmi wystarał się wpierw o szlachectwo galicyjskie, a następnie polskie, na Sejmie Wielkim, kiedy wręcz hurtowo uszlachcano zamożnych mieszczan. Brakowało mu jednak szlacheckich koneksji rodzinnych. Zapewne więc chętnie wydał swoją jedynaczkę i dziedziczkę za Skotnickiego, noszącego stare rycerskie nazwisko. W zamian jednak odkupił od niego jeden z majątków – Święcicę koło Sandomierza – w której osiadł, jak na ziemianina przystało. Opuszczając rodzinny Kraków dla podsandomierskiej wsi, mógł więc od tej pory myśleć o sobie jako prawdziwym szlachcicu.

To małżeństwo nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie wspomniane przemiany społeczne z przełomu XVIII i XIX w., czyli w szczytowym okresie epoki Oświecenia. Liczne nobilitacje na Sejmie Wielkim, których beneficjentem był ojciec Elżbiety, stanowiły zapowiedź nowej merytokratycznej ery, w której szlachectwo stałoby się szeroko otwarte dla wszystkich utalentowanych i zasłużonych, a nie tylko „urodzonych” (pamiętajmy, że w polsko-litewskich warunkach było ono przede wszystkim statusem politycznym – polski szlachcic był obywatelem, czyli kimś, kto miał prawo współdecydować o wspólnym państwie).

Upadek Rzeczypospolitej nie pozwolił na tego typu naturalną ewolucję polskiego szlachectwa, jego demokratyzację wymusiły jednak „oświecone” i szybko modernizujące się monarchie zaborcze, w których fetysz pochodzenia nie był fundamentem ustroju. Dotyczyło to również Austrii, w której granicach znalazł się zarówno Sandomierz, jak i Kraków. O ile przed rozbiorami tego typu małżeństwo byłoby zapewne dużo trudniejsze do zaakceptowania w środowisku szlacheckim, o tyle na początku XIX w. raziło mniej. Ewidentnie potrzebowało jednak odpowiedniej elitarnej patyny czy raczej pozłoty, mogącej symbolicznie je legitymizować w tzw. wyższym towarzystwie i zarazem zapewnić jak najlepszą w nim pozycję. Takim narzędziem okazał się właśnie „grand tour”, fundowany zresztą przez ojca panny młodej.

Wzór do naśladowania

Skotniccy spędzili we Włoszech blisko sześć lat. Trwało to zdecydowanie dłużej niż w przypadku innych „wielkich turystów” w tym czasie. Decydowała o tym zapewne choroba Michała, który cierpiał na gruźlicę. Delikatny klimat Półwyspu Apenińskiego z pewnością mu służył. Zauważmy, że Skotniccy pozostawali tam pomimo działań wojennych, które w tym czasie prowadził na tym terenie Napoleon. Wiadomo, że Skotniccy przebywali wpierw w Neapolu, gdzie gościli m.in. na dworze królewskim. Tam Elżbieta Skotnicka miała zachwycić królową neapolitańską swoimi tanecznymi umiejętnościami. Możliwe, że kaszmirowy szal, z którym Fabre uwiecznił krakowską mieszczkę na wspomnianym portrecie, był tym, który podarowała jej wówczas monarchini. Skotniccy poznali Fabre’a już jednak we Florencji, wówczas stolicy Królestwa Etrurii, satelickiego państwa Cesarstwa Francuskiego. Nad Arno obracali się w kręgu modnego salonu hrabiny d’Albany, wdowy po Karolu Stuarcie, nieszczęśliwym pretendencie do tronu brytyjskiego (znanego jako Bonnie Prince Charlie) oraz po matce – prawnuku Jana Sobieskiego. Być może to polskie powinowactwo zbliżyło Skotnickich do tej wpływowej arystokratki, nielubianej przez Włochów, dlatego też otaczającej się „dobrze urodzonymi” cudzoziemcami licznie przebywającymi wówczas we Florencji. Fabre był jej bliskim przyjacielem i zarazem portrecistą tego salonowego środowiska, stąd nie dziwi, że właśnie jemu Skotniccy zlecili swoje podobizny.

Ta bliska relacja z hrabiną d’Albany, jakkolwiek zapewne dająca wiele towarzyskiej satysfakcji obojgu małżonkom, okazała się szczególnie cenna dla samej Elżbiety po przedwczesnej śmierci Michała w podflorenckim Fiesole w 1808 r. Pragnąc uwiecznić jego pamięć w możliwie najbardziej godny sposób, młoda wdowa wpierw wystarała się o jego pochówek w elitarnym kościele Santa Croce, w którym kilka lat wcześniej hrabina d’Albany pochowała swojego kochanka (zarazem wybitnego dramaturga i poetę) Vittoria Alfieriego. Zapewne właśnie jej protekcja odegrała tutaj kluczową rolę. Skotnicki był bowiem pierwszym obcokrajowcem, który spoczął w kościele Santa Croce, zwanym toskańskim panteonem, gdzie znajdowały się nagrobki Galileusza, Michała Anioła czy Machiavellego. Na pochówku się jednak nie skończyło, Elżbieta zamierzała bowiem również godnie upamiętnić małżonka. Zatrudniając florenckiego rzeźbiarza Ricciego, stała się więc fundatorką jednego z największych dzieł włoskiej rzeźby klasycystycznej, którym zachwycił się sam Canova.

Skotnicka dość szybko powróciła do rodzinnego Krakowa po śmierci męża. Przywiozła ze sobą nie tylko portrety Fabre’a, ale również wiele innych dzieł sztuki, w tym przede wszystkim obrazy dawnych mistrzów, które kolekcjonowała z Michałem. Po powrocie prowadziła elitarny salon w odziedziczonej po ojcu kamienicy w Rynku, oddziałując w ten sposób na lokalne środowisko jako arbiterka wysokiego gustu. Był to wszakże jeden z celów tego typu wyjazdów. Czyniła to dość skutecznie, o czym dobrze świadczy również pokazywany na wystawie portret hrabiny Olimpii Łosiowej pędzla Józefa Brodowskiego, z kolekcji Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie. Kompozycja tego całkiem sporego płótna (powstałego w Krakowie około dziesięć lat po powrocie Skotnickiej) wyraźnie wskazuje na inspirację jej portretem pędzla Fabre’a. Jak widać, obyta w świecie kupcówna mogła wówczas zaimponować również autentycznej hrabinie.

Elżbieta miała jednak większe aspiracje. Zapragnęła bowiem upamiętnić męża również w swoim rodzinnym mieście, jednak nie byle gdzie, lecz na samym Wawelu. To właśnie katedra wawelska, a nie główna mieszczańska parafia (kościół Mariacki), została bowiem przez nią wybrana jako miejsce, w którym postawiła dokładną replikę nagrobka z Florencji, również dłuta Ricciego. Nagrobek ten stoi tam do dziś (choć w innym miejscu niż pierwotnie, ze względu na przekształcenia we wnętrzach katedry na przełomie XIX i XX w.). Być może wybór był po części podyktowany chęcią nawiązania do postaci arcybiskupa Jarosława Skotnickiego, choć zarazem była to również manifestacja nieprawdopodobnego dawniej awansu samej Elżbiety, bez kompleksów umieszczającej swoje plebejskie nazwisko panieńskie na marmurowym monumencie. Innych dowodów ambicji w jej przypadku nie brakowało również w późniejszym czasie. Przykładem była propozycja przekazania swojej kolekcji obrazów dla Zofii z Branickich Potockiej w zamian za ufundowanie stypendium dla artystów imienia Skotnickich. Dumna magnatka (do tego nieślubna wnuczka Katarzyny II) odmówiła jednak, uznając zapewne ofertę Skotnickiej za mało stosowną ze względu na dzielący je dystans. W tej sytuacji Skotnicka chciała przekazać swoje zbiory dla Uniwersytetu Jagiellońskiego, do czego jednak również nie doszło z powodu (niewyjaśnionego dotąd) oporu władz austriackich. Gdyby jednak uczelnia zaakceptowała jej ofertę, być może powstałaby wtedy pierwsza publiczna galeria w Krakowie, na kilka dekad zanim otwarto Muzeum Narodowe w Sukiennicach.

Notatnik Wyspiańskiego

Skotnicka zmarła przeszło 40 lat po swoim mężu. Nie wyszła ponownie za mąż, pozostając bezdzietną. Choć pragnęła spocząć przy boku rodziców w Klimontowie pod Sandomierzem, jej krakowscy spadkobiercy zdecydowali jednak o pochowaniu jej na Rakowicach. Z pewnością było to oszczędniejsze rozwiązanie, tym bardziej że spadek nie obejmował zbyt wiele gotówki. W niewyjaśnionych dotąd okolicznościach jej kolekcja uległa podziałowi i zapewne sprzedaży. Pozostały tylko portrety Fabre’a, które jej krewna podarowała potem nowo powstałemu krakowskiemu Muzeum Narodowemu.

To właśnie tam mógł je podziwiać młody Stanisław Wyspiański, który jako uczeń krakowskiego gimnazjum św. Anny szlifował swój rysunkowy talent poprzez przerysowywanie wybranych dzieł. Jednym z nich był właśnie portret Michała, zachowany w jego szkicowniku, również prezentowanym na wystawie. Co znamienne, do postaci Michała Skotnickiego, a ściślej jego wawelskiego nagrobka, Wyspiański powróci jeszcze w przyszłości, przy okazji pisania dramatu „Akropolis” (wyd. 1904). Jedna ze scen została w całości poświęcona „pani z pomnika Skotnickiego”, czyli figurze Ricciego ukazującej siedzącą na grobie kobietę, niekiedy identyfikowaną z Elżbietą. Wyspiański uczynił z niej symbol zatracenia w żałobie tak silnego, że pozbawiającego kontaktu z rzeczywistością.

Można powątpiewać, czy Elżbieta Skotnicka aż tak mocno cierpiała z powodu śmierci swojego małżonka, z pewnością bowiem nie zapominała o otaczającym ją świecie. Co więcej, dbając o pamięć po mężu, wciąż budowała w tym świecie swoją własną pozycję. Po jego śmierci stała się depozytariuszką dwóch odmiennych społecznych spuścizn, które starała się łączyć i z takim połączeniem utożsamiać. Dziś Skotnicka może być przede wszystkim symbolem swojej epoki – porozbiorowych przemian z czasów Napoleona, które nie były tylko okresem militarnych zmagań, lecz również brzemiennych w skutkach zderzeń tego, co stare, z tym, co nowe. W ten sposób tworzyła się nasza długa i zarazem kręta, bo pełna paradoksów droga do nowoczesności w XIX stuleciu.

Dr hab. Mikołaj Getka-Kenig jest historykiem, pracownikiem naukowym i profesorem Polskiej Akademii Nauk, muzealnikiem, menedżerem kultury i dyrektorem Muzeum Zamkowego w Sandomierzu.

„Egzekucja tej statuy jest [tak] doskonała, że Canova oglądając ją napisał ołówkiem: Canova fecit. Jakby chciał powiedzieć, że rad by podobną zrobić”. Tymi słowami polski podróżnik Stanisław Dunin-Borkowski opisał znaną niegdyś anegdotę o Antonio Canovie z początku XIX w. Dotąd niedościgniony geniusz klasycystycznej rzeźby miał tak zachwycić się nagrobnym pomnikiem Michała Skotnickiego w Santa Croce we Florencji, dłuta znacznie mniej cenionego Stefano Ricciego, że był gotów uznać je za swoje dzieło. Zachowany do dziś florencki nagrobek Skotnickiego jest jednak nie tylko arcydziełem sztuki czy atrakcją turystyczną, ale również ważnym świadectwem historycznym. Za śnieżnobiałym marmurem kryje się bowiem mała lokalna historia z podsandomierskiej wsi, mająca swój szeroki europejski wymiar i kontekst.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Paweł Łepkowski: Nigdy nie wolno tracić nadziei
Historia Polski
Zwiedzanie polskich zabytków techniki. Dzieje krakowskich mostów, część II
Historia Polski
Gdzie są dzieła sztuki i wyposażenie wnętrz z MS „Piłsudski”?
Historia Polski
Odważyli się rzucić wyzwanie Moskwie
Materiał Promocyjny
Aż 7,2% na koncie oszczędnościowym w Citi Handlowy
Historia Polski
Pochowają 700 ofiar z „doliny śmierci”
Materiał Promocyjny
Najpopularniejszy model hiszpańskiej marki